Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sławomir Idziak: Pod nogi nie patrzę [ROZMOWA]

Łukasz Pilip
Sławomir Idziak
Sławomir Idziak
– Wyśmiano mnie, bo do Hollywood przyjechałem z jedną kamerą. Tutaj, żeby uznać kogoś za wartościowego, potrzeba ciężarówek ze sprzętem – mówi operator filmowy Sławomir Idziak, który na tegorocznym festiwalu Camerimage otrzymał prestiżową nagrodę za całokształt swojej pracy.

Nowa technologia zalewa kinematografię, a pan siłą rzeczy musi z nią eksperymentować. Wszystkie te próby kończą się sukcesem?
Sławomir Idziak: Przeważnie nie wychodzą... Wie pan, jest takie powiedzenie góralskie: „Jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz”. Dlatego nam, operatorom, potrzeba pewnego ciśnienia, żeby działać. Bo szkoły filmowe są zimowym snem niedźwiedzia. Po ich ukończeniu nie ma wśród absolwentów konkurencji. A brak rywalizacji powoduje, że przyszli operatorzy boją się zaryzykować. Ostatecznie, ich małpowanie nie posuwa świata do przodu.

Co robić, żeby czasu w szkole filmowej nie przespać?
Sławomir Idziak: Nie znam na to recepty. Ale wiem, że jak zaśpisz, to ze szkoły wylatujesz. Niestety czasami wylatywali nawet ci, którzy powinni byli zostać. Okrutna metoda. Ale młodym ludziom zdarza się zapomnieć, że świat filmu jest światem konkurencji. Potrafi rządzić nim loteria, w której wielu nie ma możliwości pokazania się. Ile jest osób, którym nie wyszło, a które próbowały? Nagrywali przykładowo jakiś film w Pułtusku, wrzucali go na YouTube i myśleli, że ludzie zaczną ich oglądać. Umieszczenie filmu na tym portalu jeszcze nie oznacza, że ktoś go będzie chciał zobaczyć.

Sądzi pan, że światowe kino powinno ścigać się z Hollywood?
Sławomir Idziak: Jeśli chodzi o filmy gatunkowe, to na pewno nie powinniśmy brnąć w produkcje amerykańskie. Nie zwyciężymy z tym przemysłem. Nie stać nas na to. Weźmy dla przykładu „Avatar”, który na rynku kinematografii jest staruszkiem. Został całkowicie zrealizowany w wirtualnym studiu filmowym. W Europie podobnych rzeczy nie mamy, a w Ameryce powstaje trzecie czy czwarte takie studio. Tutaj pojawia się kolejny problem – technologia często wyprzedza nasze inwestycje. Płacimy za nowy sprzęt, ale zanim go wykorzystamy, staje się nieaktualny, bo ktoś wynalazł już coś lepszego.

Pamięta pan swoją pierwszą amerykańską produkcję?
Sławomir Idziak: Wyśmiano mnie, bo do Hollywood przyjechałem z jedną kamerą. Tutaj, żeby uznać kogoś za wartościowego, potrzeba ciężarówek ze sprzętem. Kiedyś podczas robienia zdjęć do „Harrego Pottera i Zakonu Feniksa” musiałem zastąpić wcześniejszego operatora. Wszedłem na plan i widzę, że wiszą jego lampy. Nic po nim nie zmienili. Chcieli, żebym robił wszystko jak tamten gość. Czułem się zbędny, więc od czasu do czasu przestawiałem jakąś lampę. Miałem wrażenie, że coś robię. Przypadek z „Harrym” potwierdza więc pewną zasadę – praca nad filmem wynika z innej mentalności ludzi go tworzących. W każdym kraju sposób robienia filmu jest inny. Trzeba się dostosować, bo własne metody nie wchodzą w rachubę.

Ale to nie pozwala na rozwój osobisty operatora!
Sławomir Idziak: Dlatego będzie lepiej, jeśli skończymy z kopiowaniem wzorców rodem z Hollywood.

Słuchałem rozmów z osobami, które z panem współpracowały. Mirosław Baka powiedział, że pan tańczy z kamerą.
Sławomir Idziak: Na pewno chodziło mu o moje filmowanie z ręki. Bo w tym przypadku zasadą jest dostosowanie się do partnera. Gdy aktor oddycha, gdy aktorka idzie drobnymi kroczkami, to dobry operator powtarza te zachowania. Dzięki temu praca kamery jest niewidoczna. Oczywiście nie patrzę wtedy pod nogi, bo dobry tancerz tego nie robi.

Podczas odbierania nagrody na ostatnim festiwalu Camerimage, powiedział pan, że jest on wyjątkowy. W takim razie jaką wartość ma dla pana sama nagroda?
Sławomir Idziak: Wspaniałe wyróżnienie! Bo ma ono podwójną wartość. Po pierwsze, przyznają mi ją koledzy z branży, czyli sami profesjonaliści. Po drugie, to nie jest nagroda za coś pojedynczego, za coś, co się tylko podobało. A tak jest podczas wręczania Oscarów. Film się podoba, to dają nagrodę. Później wpadnie w oko komuś innemu, to i on da kolejne wyróżnienie. Z kolei nagroda na Camerimage za całokształt mojej pracy powoduje, że jestem z niej szalenie dumny! Bo w końcu trochę w filmie zależy od operatora. I wie pan co? Nie ma dobrych zdjęć w złym filmie.

A jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość?
Sławomir Idziak: Niedługo zaczynam robić zdjęcia do adaptacji książki Amosa Oza „Opowieść o miłości i mroku”. Kręci go Natalie Portman, która debiutuje w roli reżyserki. Kręcić go będę z moim współpracownikiem Łukaszem Baką, synem sławnego i wspominanego już Mirosława Baki.

Sławomir Idziak - CV
Operator, reżyser, scenarzysta, organizator festiwalu filmowego dla młodych filmowców Film Spring Open. Absolwent Filmówki w Łodzi. Współpracował m. in. z Krzysztofem Kieślowskim, Krzysztofem Zanussim, Ridleyem Scottem. W 2002 roku za zdjęcia do filmu „Helikopter w ogniu” nominowano go do Oscarów. Pracował m. in. nad „Harry’m Potterem i Zakonem Feniksa”, „Królem Arturem”, „Krótkim filmem o zabijaniu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski