Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sokół to jest taki F-16

Redakcja
Nieco odchowane pisklaki trafiają do gniazda prawdziwych rodziców
Nieco odchowane pisklaki trafiają do gniazda prawdziwych rodziców Archiwum stacji badawczej PZŁ w Czempiniu
O ratowaniu dla świata sokołów wędrownych oraz innych ginących gatunków ptaków i jedynej w Polsce stacji badawczej w Czempiniu, zajmującej się hodowlą i rehabilitacją wszystkich ptaków drapieżnych, pisze Karolina Sternal

U orłów tragedia. Wprawdzie samiec zachowuje się w miarę rozsądnie, ale za to jego partnerka jak furia miota się po gnieździe. Orlica biega tam i z powrotem przenikliwie krzycząc i rozkładając skrzydła. Jeszcze wczoraj tu były, jeszcze wczoraj okrywała je piórami i pilnowała, aby wszystko toczyło się zgodnie z odwiecznymi prawami natury. A teraz co? Znowu trzeba będzie podjąć trud i zapełnić gniazdo.

Tymczasem u sąsiadów spokój. Choć parze sokołów też dość często przytrafia się podobne nieszczęście, jak orłom obok. Gdyby się tak głębiej zastanowić, to właściwie każdej wiosny co złożą te upragnione jaja i już zdążą się do nich przyzwyczaić, to one znikają. I cała robota od nowa. Ale w gruncie rzeczy warto, bo za każdym razem potomstwo mają okazałe, że dziw bierze.

Orły, sokoły, herosy
Stacja Badawcza Polskiego Związku Łowieckiego w Czempiniu. To tu w latach 80. podjęto działalność w za-kresie hodowli i rehabilitacji ptaków drapieżnych. Podstawą było sokolnicze doświadczenie kilku pracowników, w tym kierownika stacji prof. Zygmunta Pielowskiego, które gwarantowało fachową opiekę i znajomość warunków prawidłowego utrzymania ptaków w niewoli.

Na początku zajmowano się głównie hodowlą sokołów wędrownych. Miało to związek z uruchamianym właśnie w kraju programem restytucji, czyli przywracania tego ginącego gatunku. Po upływie około 10 lat w stacji pojawiły się najszlachetniejsze ze skrzydlatych drapieżców - orły przednie. To właśnie w Czempiniu po raz pierwszy w Polsce w warunkach hodowlanych przyszły na świat dwa pisklęta orła przedniego.

Opiekunom nie tylko udało się utrzymać ich przy życiu, ale także sukcesem zakończyła się próba adopcji samicy do gniazda dzikich orłów po słowackiej stronie Karpat. Drugie z piskląt - samiec, pozostało w czempińskiej hodowli. Rok temu wylęgło się trzecie pisklę, które także odchowano. Hodowla orłów przednich jest bardzo trudnym zadaniem, gdyż ptaki te trzymane w zamknięciu bardzo rzadko przystępują do lęgów, a złożone jaja są często niezalężone.

Sokoły latają wysoko, bardzo daleko i z zawrotną szybkością

Dzisiaj w ponad 20 wolierach zajmujących około 1300 mkw. powierzchni oprócz sokołów wędrownych i orłów przednich żyje jeszcze kilka innych gatunków ptaków drapieżnych. Część z nich to pacjenci, którzy trafiają tu, aby odzyskać sprawność i powrócić na wolność. Nie wszystkim się to jednak udaje.

- A to jaki ptak? - pytam Henryka Mąkę, znanego w Polsce sokolnika, wieloletniego członka zespołu Stacji Badawczej PZŁ w Czempiniu.
- To bielik - dowiaduję się. Bieliki, często błędnie nazywane orłami, w rzeczywistości należą do rodziny jastrzębiowatych. Wizerunek białego orła w koronie z godła narodowego jest najbardziej zbliżony właśnie do wyglądu bielika i pewnie stąd wzięło się przekonanie, że jest orłem.

- A to mój jastrząb - teraz mam okazję przyjrzeć się pupilce sokolnika. Jest smukła, raczej szara, przekrzywia w naszą stronę małą głowę.
- Do polowań można używać wielu gatunków ptaków drapieżnych. Można polować nawet z orłami, ale ja lubię jastrzębie. Trening polega na tym, że wychodzi się z ptakiem w teren, w przypadku jastrzębi należy wybrać jakiś obszar, na którym rosną drzewa. Ja idę, a ptak podąża za mną, przelatując od drzewa do drzewa.

Na ratunek sokołom
Wreszcie dochodzimy do sokołów wędrownych. Jest ich najwięcej w stacji, gdyż to od nich zaczęły się próby hodowli ptaków drapieżnych w Czempiniu.

- Sokół to jest taki F-16. Lata wysoko, daleko i z zawrotną szybkością. Jest też doskonałym myśliwym. Niewprawnemu w obserwacji człowiekowi trudno go zauważyć, choć zdarza się, że sokoły żyją nawet w miastach. Jednak zanim ruszył program restytucji, to właściwie tego gatunku w Polsce już nie było - wyjaśnia Henryk Mąka. - Powodem ich wyginięcia nie tylko u nas, ale także w wielu innych krajach europejskich i w Ameryce były stosowane w rolnictwie od lat 50. środki ochrony roślin. Sokoły żywią się wyłącznie innymi, mniejszymi ptakami. Te mniejsze zaś robakami bytującymi w glebie, do tej zaś trafiają opryski. W efekcie tego łańcucha pokarmowego sokoły zaczęły znosić jaja ze zbyt cienkimi skorupkami, które przy wysiadywaniu gniotły się. Ostatecznie nie dochodziło do wylęgu i sokoły wymierały.

Pierwsi zareagowali Amerykanie. Aby przywrócić naturze ginący gatunek, wykorzystali ptaki hodowane przez sokolników, czyli ludzi odtwarzających bardzo stare tradycje łowów z ptakami drapieżnymi. W Polsce tradycje sokolnictwa zaczęły odżywać w latach 70. Wreszcie przyszedł także czas, aby podjąć próbę wyhodowania tych ptaków w sztucznych warunkach. Henryk Mąka trafił do Czempinia w latach 80. i niemal od samego początku bierze udział w realizacji programu restytucji sokołów wędrownych, którego głównym twórcą był prof. Zygmunt Pielowski.

Toki, lub inaczej mówiąc zaloty, zaczynają się u sokołów w lutym. W połowie marca samica składa jaja - zazwyczaj cztery. Co ciekawe, sokoły nie budują własnych gniazd, tylko zajmują te pozostawione przez inne duże ptaki. W wolierach gniazda przygotowują dla nich ludzie. Wysiadywanie jaj trwa przeciętnie około 32 dni, jednak tu w hodowli już po tygodniu są one zabierane.

- Zawsze jest przy tym trochę krzyku i rabanu. Szczególnie złości się samica, samiec zazwyczaj jest dużo spokojniejszy - tłumaczy Mąka. - Po upływie około dwóch tygodni składane są kolejne jaja. W ten sposób zwiększamy efektywność hodowli - zamiast jednego lęgu, mamy dwa.
Zabrane jaja trafiają do inkubatora. Na dwa, trzy dni przed przyjściem na świat piskląt, jaja są przenoszone do klujnika. Po wykluciu maluchy trafiają do odchowalnika, gdzie przez tydzień trzeba je karmić cztery, pięć razy dziennie. Drobne kawałeczki świeżego mięsa podaje im się bezpośrednio do dziobów.

- W tym czasie to ja jestem dla nich rodzicem. Wystarczy, że tylko przejdę koło nich, to od razu podnoszą krzyk - piszczą, przepychają się, wyciągają szyje. Tak samo jak w naturze, kto głośniejszy i mocniejszy, ten je i rośnie. To są bezwzględne prawa - zaznacza Mąka.

Instynkt górą
Po tygodniu nieco już odchowane pisklaki trafiają do gniazda prawdziwych rodziców. Wprawdzie ci ostatni są nieco zdziwieni wielkością i dorodnością pociech, ale instynkt bierze górę i wszystko toczy się normalnie. W wieku trzech, czterech tygodni małe sokoły już samodzielnie potrafią pobrać pokarm.

- Po sześciu, siedmiu tygodniach od wyklucia młode sokoły są gotowe do nauki latania - wyjaśnia Henryk Mąka. - Przychodzi czas na usamodzielnienie. Zabieramy ptaki z woliery i przenosimy do metalowego kosza, który jest montowany na wysokim drzewie. Stanowisko dobieramy w ten sposób, aby było dobrym miejscem orientacyjnym. Raz dziennie młode są karmione. Mięso dociera do nich w wiaderku, które jest wciągane za pomocą linek. Chodzi o to, aby sokoły nie miały już kontaktu z człowiekiem. Gdy przyzwyczają się do miejsca, także za pomocą linki sztuczne gniazdo jest otwierane.

I zaczyna się szkoła latania. Gdyby wykluły się na wolności, mogłyby podpatrywać rodziców. Teraz są zdane wyłącznie na siebie i drzemiący w nich instynkt świetnych lotników, zdobywców podniebnych przestworzy. Pierwsze próbują samczyki, gdyż w przeciwieństwie do innych gatunków, u ptaków drapieżnych to one są mniejsze. Większe i bardziej ostrożne samiczki nieco później decydują się na pierwszy lot. Gdy już opanują tę sztukę, po około dwóch tygodniach zaczynają same polować. I to już jest ostatni krok ku wzbijaniu się w przestworza i pikowaniu w dół z prędkością nawet do 350 km na godzinę.

Szansa na przetrwanie
Przez pierwszy rok sokoły wędrowne prowadzą koczowniczy tryb życia, przenosząc się z miejsca na miejsce. Stąd też wzięła się ich nazwa. Dopiero w drugim roku stają się w pełni dojrzałymi osobnikami gotowymi do lęgu. We współczesnym świecie potrafią żyć nie tylko na wierzchołkach drzew czy też na skałach, ale także na dachach wielkomiejskich wieżowców. Dożywają nawet 20 lat.

W skali kraju trafiło do przyrody ok. 360 młodych sokołów, z czego 1/3 pochodziła z czempińskiej Stacji, to nadal są gatunkiem chronionym. Dlatego też, po-dobnie jak ich królewskim kuzynom - orłom przednim, w niewoli ludzie nadal podbierają im jaja, podrzucają wyklute w klujniku pisklęta, by po kil-ku tygodniach przenosić je do naturalnego środowiska. Nie wiadomo dokładnie ilu wychowanków czempińskiego żłobka przeżyło dotąd na wolności. Ilu połączyło się w pary, zło-żyło jaja i doczekało się piskląt.

- Każdy z naszych sokołów otrzymuje 2 obrączki, ale ustalenie, które z nich żyją, które podjęły lęgowanie, nie jest łat-we. Jedno mogę powiedzieć, że sytuacja sokoła wędrownego poprawia się. Jest szansa, że gatunek ten przetrwa - podsumowuje Henryk Mąka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski