Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sport osładza im trud życia poza ojczyzną [FOTO]

Daria Kubiak
Kazimirowie przyjechali z Donbasu do Kalisza, aby zapewnić sobie i synowi lepszą przyszłość. Obydwoje są świetnymi biegaczami, o czym świadczy dom pełen trofeów sportowych.

Olga i Sasza Kazimirowie od roku wraz z synkiem Stasiem mieszkają w Kaliszu. Często można ich spotkać na zawodach. Ostatnio na Biegu Piastowskim i parkrunie - cotygodniowych biegach amatorskich na dystansie 5 km, odbywających się w kaliskim parku. Biegają dla zdrowia i dla dreszczyku emocji, jakiego dostarcza sportowa rywalizacja o zwycięstwo, ale też dla... pieniędzy. Sport jest im potrzebny jak tlen, wyznacza rytm ich życia, które dzisiaj wiodą z dala od ojczyzny.

Olga pochodzi z Winnicy - miasta w środkowej części Ukrainy. Sasza wychował się w Makiejewce w obwodzie donieckim. Po raz pierwszy spotkali się na zawodach biegowych w Charkowie w sierpniu w 2007 roku, dokąd Olga przyjechała z Jałty na Krymie. Oboje już wówczas byli bardzo zaangażowani w sport. Ona, jako zawodniczka reprezentująca klub sportowy z obwodu winnickiego startowała w biegach na dystansach od 5 do 42 km. Na swym koncie ma wiele sukcesów. Jako 17-latka zdobyła mistrzostwo Ukrainy juniorów. Sasza uprawia sport od 13. roku życia. Zdobył zawód górnika - mechanika, ale ukończył także studia w Donieckim Instytucie Zdrowia Wychowania Fizycznego i Sportu. Zamierzał pracować jako nauczyciel WF-u lub trener. Jednakże byłaby to praca zaspokajająca jego ambicje, ale pozwalająca jedynie na bardzo skromne życie. Dokonał więc innego wyboru.

- Jako nauczyciel zarabiałbym miesięcznie równowartość około 300 dolarów. Wybrałem więc pracę w kopalni, gdzie zarobki wynosiły 600 - 900 dolarów - tłumaczy Sasza Kazimirow.

Praca na głębokości 1200 m była ciężka i niebezpieczna. Mimo to pod ziemią spędził 14 lat. Odskocznią od trudnej codzienności było dla niego bieganie. W Charkowie między dwojgiem młodych sportowców od razu zaiskrzyło.

- Jadąc na te zawody, miałam dziwne przeczucie, że wydarzy się tam coś, co zmieni moje życie - wyznaje Olga. Chyba przeczuwała, że spotka tam przyszłego męża.

Po zawodach w Charkowie utrzymywali kontakt telefoniczny. Olga pojechała na imprezę sportową do Donbasu. Wkrótce razem zamieszkali. W 2011 roku zostali małżeństwem i szczęśliwymi rodzicami Stasia.

Przed czterema laty Sasza Kazimirow po raz pierwszy przyjechał na zawody do Polski. Jego celem był start w biegu maratońskim w Poznaniu. Zatrzymał się w Ostrowie Wielkopolskim. Do maratonu było trochę czasu, a po drodze zajrzał do Kalisza i wystartował w Biegu Ptolemeusza na dystansie 10 km.

- To był mój pierwszy start w Polsce, zakończony zdobyciem szóstego miejsca. Potem dotarłem do Poznania na maraton. Byłem w nim również szósty, ale to był najlepszy bieg w moim życiu - wspomina Sasza.

Potem przyszedł czas na Olgę. W latach 2013 -14 obydwoje startowali w wielu imprezach biegowych w Polsce. Ona pobiegła m.in. w maratonie w Tarnobrzegu, gdzie zajęła trzecie miejsce i w Maratonie Uznamskim Świnoujście - Wolgast, gdzie dwa razy wygrała. Biegali praktycznie co weekend.

- Sport, ruch to mój narkotyk. Gdy nie trenuję przez kilka dni, zaczyna mi czegoś brakować. Źle się czuję. Dopadają mnie nastroje depresyjne. Dlatego codziennie uprawiam biegi a do pracy jeżdżę na rowerze - mówi Kazimirow.

W 2014 roku w Donbasie zaczęło być niespokojnie. W kopalni brakowało pracy, a górników wysyłano na przymusowe urlopy na dzień, dwa, trzy. Ludziom płacono z opóźnieniem. Do mieszkań wdzierał się odgłos wystrzałów. Gospodarka się rozchwiała, a życie codzienne stało się nieprzewidywalne. Sasza na przymusowym urlopie zapisał się na triatlon w Bydgoszczy z nadzieją na miejsce w czołówce i nagrodę finansową. Nie chciał jednak zostawiać rodziny. Zdecydowali, przenieść się na jakiś czas do przyjaciół w Nowowołyńsku leżącym blisko granicy z Polską.

- Zamierzaliśmy wrócić do Donbasu, ale tam nadal czekał mnie przymusowy urlop. Dlatego w Nowowołyńsku wynajęliśmy mieszkanie. Zostawiłem w nim żonę z synem i pojechałem do Polski szukać pracy. Przez dwa miesiące znalazłem zatrudnienie, jako pomocnik murarza w Ostrowie Wielkopolskim - wspomina Sasza.

Pod koniec roku 2014 wrócił do Nowowołyńska. Musieli podjąć trudne życiowe decyzje. Oboje nie widzieli dla siebie przyszłości w Donbasie. Szkoła, w której Olga była nauczycielką WF-u, została zniszczona. Sytuacja w kopalni niepewna. Toczyły się walki pomiędzy prorosyjskimi separatystami a ukraińskimi siłami zbrojnymi, walczącymi o niedopuszczenie do ostatecznego oderwania Donbasu od Ukrainy. Nad mieszkańcami tego regionu zawisło widmo biedy.

Olga i Sasza pozostali więc w Nowowołyńsku. Utrzymywali się ze sportu, jeżdżąc na zawody do Polski i na Słowację, gdzie zdobywali miejsca na podium i nagrody. Rok później nastąpił pozytywny zwrot w ich życiu. Mieszkający w Ostrowie Ukrainiec Jurij Błagodir, sam znakomity biegacz, zawiadomił Saszę, że w Kaliszu jest praca przy produkcji mrożonek w firmie Admat. Kazimirow zatrudnił się w niej. W ubiegłym roku firma dała mu mieszkanie, w którym jakiś czas mieszkał z kolegą. Olga początkowo dojeżdżała do niego wraz z synem. W czerwcu tego roku przyjechała na stałe.

Dzisiaj rodzina jest w komplecie. Mieszka w innym, samodzielnym mieszkaniu. Olga na razie pracuje dorywczo, ale nie traci nadziei na uzyskanie bardziej stabilnej pracy. Mały Staś chodzi do kaliskiego przedszkola i świetnie porozumiewa się z rówieśnikami po polsku. Sasza jest szczęśliwy, że może pracować , utrzymywać rodzinę i trenować. Biega nad Prosną. Jest zachwycony tym, jak bardzo zdrowy styl życia i aktywność sportowa są wśród Polaków popularne.

- Na Ukrainie, gdy wczesnym ranem trenowałem biegi, ludzie patrzeli na mnie z politowaniem, jak na durnego. W Kaliszu bieganie jest czymś naturalnym. Wiele osób robi to dla zachowania kondycji - mówi Sasza z uznaniem.

Jego żona, po ostatnich maratonach w Dębnie i Częstochowie, walczy z kontuzją nogi, ale mimo wszystko nie rezygnuje z udziału w biegach

Sasza zapewnia, że będą starać się o polskie obywatelstwo. I dodaje, że przecież jego dziadek , jak głosi przekaz rodzinny, urodził się w Tarnowie. W Kaliszu czują się spokojni, bezpieczni nie boją się o jutro. Tęsknią za bliskimi, ale istnieją przecież odwiedziny. Ich marzenia są konkretne i skromne.

- Marzę o tym, abyśmy byli zdrowi, bezpieczni i aby była praca. Ale oczywiście będzie tak, jak Bóg da - mówi Olga. A Sasza dodaje, że ich pragnieniem jest start w maratonie we Frankfurcie nad Menem. Chce też, żeby syn również zapałał miłością do sportu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski