Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stara matura 2016: Język polski poziom rozszerzony [ODPOWIEDZI, ARKUSZ CKE]

KS, AB, KAEF
Stara matura 2016: Język polski poziom rozszerzony [ODPOWIEDZI, ARKUSZ CKE]
Stara matura 2016: Język polski poziom rozszerzony [ODPOWIEDZI, ARKUSZ CKE] CKE
Stara matura 2016 - język polski poziom rozszerzony. To z nią walczyła dzisiaj część maturzystów. Odpowiedzi i arkusz CKE znajdziecie na naszej stronie. Sprawdźcie, jak Wam poszła matura 2016 z języka polskiego.

Stara matura 2016: Język polski poziom rozszerzony [ODPOWIEDZI, ARKUSZ CKE]

Od godziny 14 część maturzystów rozwiązywała dzisiaj arkusz CKE z matury 2016 z języka polskiego na poziomie rozszerzonym. Jeśli chcecie sprawdzić, jak Wam poszło, porównajcie własne odpowiedzi z tymi poniżej.

Czy stara matura 2006 z języka polskiego była trudna? Komentujcie!

Stara matura 2016: Język polski poziom rozszerzony - odpowiedzi:

Temat 1.

Na podstawie analizy fragmentu Sklepów cynamonowych Brunona Schulza wyjaśnij, w jaki sposób bohater postrzega rzeczywistość. Zwróć uwagę na językowy kształt tekstu.

SKLEPY CYNAMONOWE

Uskrzydlony pragnieniem zwiedzenia sklepów cynamonowych, skręciłem w wiadomą mi ulicę i leciałem więcej, aniżeli szedłem, bacząc, by nie zmylić drogi. Tak minąłem już trzecią czy czwartą przecznicę, a upragnionej ulicy wciąż nie było. W dodatku nawet konfiguracja ulic nie odpowiadała oczekiwanemu obrazowi. Sklepów ani śladu. Szedłem ulicą, której domy nie miały nigdzie bramy wchodowej, tylko okna szczelnie zamknięte, ślepe odblaskiem księżyca. Po drugiej stronie tych domów musi prowadzić właściwa ulica, od której te domy są dostępne – myślałem sobie. Z niepokojem przyspieszałem kroku, rezygnując w duchu z myśli zwiedzenia sklepów. Byle tylko wydostać się stąd prędko w znane okolice miasta. Zbliżałem się do wylotu, pełen niepokoju, gdzie też ona mnie wyprowadzi. Wyszedłem na szeroki, rzadko zabudowany gościniec, bardzo długi i prosty. Owiał mnie od razu oddech szerokiej przestrzeni. Stały tam przy ulicy albo w głębi ogrodów malownicze wille, ozdobne budynki bogaczy. […] Światło księżyca, rozpuszczone w tysiącznych barankach, w łuskach srebrnych na niebie, było blade i tak jasne jak w dzień – tylko parki i ogrody czerniały w tym srebrnym krajobrazie.

Przyjrzawszy się bacznie jednemu z budynków, doszedłem do przekonania, że mam przed sobą tylną i nigdy nie widzianą stronę gmachu gimnazjalnego. Właśnie dochodziłem do bramy, która ku memu zdziwieniu była otwarta, sień oświetlona. Wszedłem i znalazłem się na czerwonym chodniku korytarza. Miałem nadzieję, że zdołam nie spostrzeżony przekraść się przez budynek i wyjść przednią bramą, skracając sobie znakomicie drogę. Przypomniałem sobie, że o tej późnej godzinie musi się w sali profesora Arendta odbywać jedna z lekcyj nadobowiązkowych, prowadzona w późną noc, na które zbieraliśmy się zimową porą, płonąc szlachetnym zapałem do ćwiczeń rysunkowych, jakim natchnął nas ten znakomity nauczyciel.

Mała gromadka pilnych gubiła się prawie w wielkiej ciemnej sali, na której ścianach ogromniały i łamały się cienie naszych głów, rzucane od dwóch małych świeczek płonących w szyjkach butelek.
Prawdę mówiąc, niewieleśmy podczas tych godzin rysowali i profesor nie stawiał zbyt ścisłych wymagań. Niektórzy przynosili sobie z domu poduszki i układali się na ławkach do powierzchownej drzemki. I tylko najpilniejsi rysowali pod samą świecą, w złotym kręgu jej blasku.

Czekaliśmy zazwyczaj długo na przyjście profesora, nudząc się wśród sennych rozmów. Wreszcie otwierały się drzwi jego pokoju i wchodził – mały, z piękną brodą, pełen ezoterycznych uśmiechów, dyskretnych przemilczeń i aromatu tajemnicy. […] Wśród sennych rozmów upływał niespostrzeżenie czas i biegł nierównomiernie, robiąc niejako węzły w upływie godzin, połykając kędyś całe puste interwały trwania. […] Noc powtarzała teraz głęboko po północy te serie nokturnów, sztychów nocnych profesora Arendta, kontynuowała jego fantazje. […]

Te nocne seanse pełne były dla mnie tajemnego uroku, nie mogłem i teraz pominąć sposobności, by nie zaglądnąć na moment do sali rysunkowej, postanawiając, że nie pozwolę się tam zatrzymać dłużej nad krótką chwilkę. Ale wstępując po tylnych, cedrowych schodach, pełnych dźwięcznego rezonansu, poznałem, że znajduję się w obcej, nigdy nie widzianej stronie gmachu.

Najlżejszy szmer nie przerywał tu solennej ciszy. Korytarze były w tym skrzydle obszerniejsze, wysłane pluszowym dywanem i pełne wytworności. Małe, ciemno płonące lampy świeciły na ich zagięciach. Minąwszy jedno takie kolano, znalazłem się na korytarzu jeszcze większym, strojnym w przepych pałacowy. Jedna jego ściana otwierała się szerokimi, szklanymi arkadami do wnętrza mieszkania. Zaczynała się tu przed oczyma długa amfilada pokojów, biegnących w głąb i urządzonych z olśniewającą wspaniałością. Szpalerem obić jedwabnych, luster złoconych, kosztownych mebli i kryształowych pajączków biegł wzrok w puszysty miąższ tych zbytkownych wnętrzy, pełnych kolorowego wirowania i migotliwych arabesek, plączących się girland i pączkujących kwiatów. Głęboka cisza tych pustych salonów pełna była tylko tajnych spojrzeń, które oddawały sobie zwierciadła, i popłochu arabesek, biegnących wysoko fryzami wzdłuż ścian i gubiących się w sztukateriach białych sufitów.

Z podziwem i czcią stałem przed tym przepychem, domyślałem się, że nocna moja eskapada zaprowadziła mnie niespodzianie w skrzydło dyrektora, przed jego prywatne mieszkanie. Stałem przygwożdżony ciekawością, z bijącym sercem, gotów do ucieczki za najlżejszym szmerem. […] Było tak cicho wokoło, że nabrałem odwagi. Nie wydawało mi się to połączone ze zbyt wielkim ryzykiem zejść z paru stopni, prowadzących do poziomu sali, w kilku susach przebiegnąć wielki, kosztowny dywan i znaleźć się na tarasie, z którego bez trudu dostać się mogłem na dobrze mi znaną ulicę. […]
Zbiegłem z kilku kamiennych schodów i znalazłem się znów na ulicy. Konstelacje stały już stromo na głowie, wszystkie gwiazdy przekręciły się na drugą stronę, ale księżyc, zagrzebany w pierzyny obłoczków, które rozświetlał swą niewidzialną obecnością, zdawał się mieć przed sobą jeszcze nieskończoną drogę i, zatopiony w swych zawiłych procederach niebieskich, nie myślał o świcie.

Na ulicy czerniało kilka dorożek, rozjechanych i rozklekotanych jak kalekie, drzemiące kraby czy karakony. Woźnica nachylił się z wysokiego kozła. Miał twarz drobną, czerwoną i dobroduszną. – Pojedziemy, paniczu? – zapytał. Powóz zadygotał we wszystkich stawach i przegubach swego wieloczłonkowego ciała i ruszył na lekkich obręczach. Ale kto w taką noc powierza się kaprysom nieobliczalnego dorożkarza? Wśród klekotu szprych, wśród dudnienia pudła i budy nie mogłem porozumieć się z nim co do celu drogi.
[…]
Nie zapomnę nigdy tej jazdy świetlistej w najjaśniejszą noc zimową. Kolorowa mapa niebios wyogromniała w kopułę niezmierną, na której spiętrzyły się fantastyczne lądy, oceany i morza, porysowane liniami wirów i prądów gwiezdnych, świetlistymi liniami geografii niebieskiej. Powietrze stało się lekkie do oddychania i świetlane jak gaza srebrna. Pachniało fiołkami. Spod wełnianego jak białe karakuły śniegu wychylały się anemony drżące, z iskrą światła księżycowego w delikatnym kielichu. Las cały zdawał się iluminować tysiącznymi światłami, gwiazdami, które rzęsiście ronił grudniowy firmament. Powietrze dyszało jakąś tajną wiosną, niewypowiedzianą czystością śniegu i fiołków. Wjechaliśmy w teren pagórkowaty. […] Droga stała się stroma, koń poślizgiwał się i z trudem ciągnął pojazd, grający wszystkimi przegubami. Byłem szczęśliwy. Pierś moja wchłaniała tę błogą wiosnę powietrza, świeżość gwiazd i śniegu.
Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe. Sanatorium pod klepsydrą, Kraków–Wrocław 1985.

PRZYKŁADOWA ODPOWIEDŹ
Świat opisywany jest z perspektywy chłopca w taki sposób, że za pomocą dojrzałego języka, nasyconego elementami poetyckimi, ukazane są obrazy rzeczywistości przekształconej w dziecięcej wyobraźni. Jest to wyobraźnia bujna, widząca nie tyle zbiór statecznych elementów świata dookoła chłopca, ale przede wszystkim relacje między miejscami, przedmiotami, osobami. Chodzi jednak o specyficzny typ relacji. Przede wszystkim w języku opisu zostaje zatarta granica między tym, co żywe, a tym, co nieożywione.
Opowiadanie przenosi czytelnika w magiczny klimat zimowego wieczoru i późnej nocy. Bohater błąka się po ulicach miasteczka próbująć odnaleźć poruszające wyobraźnię sklepy cynamonowe. Nagle traci orientację – za dnia ulica jest znajoma, w nocy zupełnie inna.
Wspomnienie sklepów coraz wyraźniej ożywają w wyobraźni bohatera, powracaja też egzotyczne zapachy. Poszukiwania prowadzą bohatera przez budynek gimnazjum. Nagle przypomina sobie lekcje rysunku u ulubionego profesora.
Opowiadanie kończy się niezwykłą przejażdżką dorożką. Woźnica zaprasza chłopca do powozu i nagle zostawia go samego, by powoził. Grudniowa noc pachnie wiosną, a on dalej jedzie dorożką, zauważa, że koń ma ranę na brzuchu, więc zmniejsza go do rozmiaru drewnianego konika. Wraca do miasta i przyłącza się do kolegów, idących do szkoły.
Ów beztroski okres młodości był zarazem czasem odkrywania, poznawania i oswajania rzeczywistości. Dziecko chłonie świat, głęboko przeżywa jego kolory, smaki, zapachy. Cała proza Schulza jest zresztą sensualistyczna (silnie akcentująca świat zmysłów). Jednocześnie trzeba jednak mieć świadomość tego, że rzeczywistość oglądana oczami dziecka będzie nieco zdeformowana, odmienna od obiektywnego oglądu dorosłych.

Temat 2.

Dokonaj analizy i interpretacji porównawczej wierszy Zbigniewa Herberta Mój ojciec i Tadeusza Nowaka Jak się przed tobą wytłumaczę. Zwróć uwagę na kreacje podmiotu mówiącego, sposoby przedstawienia postaci ojca i relacji między synem a ojcem.
MÓJ OJCIEC
Mój ojciec bardzo lubił France’a (1)
i palił Przedni Macedoński (2)
w niebieskich chmurach aromatu
smakował uśmiech w wargach wąskich
i wtedy w tych odległych czasach
gdy pochylony siedział z książką
mówiłem: ojciec jest Sindbadem (3)

i jest mu z nami czasem gorzko
przeto odjeżdżał Na dywanie
na czterech wiatrach Po atlasach
biegliśmy za nim zatroskani
a on się gubił W końcu wracał
zdejmował zapach kładł pantofle
znów chrobot kluczy po kieszeniach
i dni jak krople ciężkie krople
i czas przemija lecz nie zmienia
na święta raz firanki zdjęto
przez szybę wyszedł i nie wrócił
nie wiem czy oczy przymknął z żalu
czy głowy ku nam nie odwrócił
raz w zagranicznych ilustracjach
widziałem jego fotografię
gubernatorem jest na wyspie
gdzie palmy są i liberalizm
Zbigniew Herbert, Wiersze zebrane, Kraków 2008.

JAK SIĘ PRZED TOBĄ WYTŁUMACZĘ
O, życie moje, nieprzytomne życie.
Chodzę wśród ludzi, których się dotyka
ustami, ręką, wzrokiem, wyobraźnią.
Czy wy mnie, ludzie, smutku oduczycie,
co we mnie rośnie, rośnie jak muzyka,
gdy bębny ziemi moje stopy drażnią?

Wciąż mi się zdaje, że już dawno jestem
tam, dokąd idę z podniesioną głową.
A przy mnie usta zaciska surowo
ojciec wpatrzony w miedzę pod butami
i twardej ręki niecierpliwym gestem
wskazuje niebo krążące nad nami.

I cóż mu powiem? W oczy mu popatrzę,
schylę się nisko do rąk dostojeństwa,
a on pomyśli o miejskim teatrze,
gdzie ponoć uczą kłamliwej pokory,
i twarz odwróci od gestu błazeństwa,
i pójdzie siwą łąką na nieszpory.

Jak się przed tobą, ojcze, wytłumaczę
z różańca, który po ziarnku gubiłem
w ogromnym lesie, co się za mną czerni,
gdy na twe ręce tak pokornie patrzę,
jakbym roztrwonił wszystko co mi dałeś.
A łąką idą ukorzyć się wierni.
Tadeusz Nowak, Wiersze wybrane, Warszawa 1978.

1. Anatole France (1844–1924) – poeta, powieściopisarz i krytyk francuski.
2. Przedni Macedoński – rodzaj tytoniu używanego do ręcznego robienia papierosów.
3. Sindbad – Sindbad Żeglarz jest bohaterem opowieści zamieszczonych w Księdze tysiąca i jednej nocy. Przeżywa przygody, żeglując po morzach między Afryką a Azją.

PRZYKŁADOWA ODPOWIEDŹ
Ojciec w wierszu Zbigniewa Herberta jest czarodziejem codzienności, który raz, gdy zdjęto firanki, wyszedł przez szybę i nie wrócił, „gubernatorem jest na wyspie/gdzie palmy są i liberalizm”. Jest więc ojciec symbolem marzeń, ucieczką od codziennej szarości, pomostem między magią a codziennością (jak w Sklepach cynamonowych Schulza). Z konkretów utworzona zatem zostaje postać mityczna.

Z kolei w wierszu Tadeusza Nowaka ojciec jest surowym nauczycielem życia, dla którego liczy się wykonywanie powierzonych obowiązków. Syn boi się ojca, ma przed nim respekt. Surowa i konsekwentna postawa ojca kojarzy się z poszanowaniem ziemi, bogobojnością, umiłowaniem prawdy, która ma swe źródło w prostym i skromnym życiu. Syn jest przedstawicielem nowego pokolenia, czuje się winny wobec ojca, który chciał wychować go inaczej- przede wszystkim pragnął wpoić mu zasady spokojnego, uczciwego życia zgodnie z Dekalogiem, uczynić go swym spadkobiercą na roli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Stara matura 2016: Język polski poziom rozszerzony [ODPOWIEDZI, ARKUSZ CKE] - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski