Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stary Rynek to obciach

Karolina Koziolek
Stary Rynek od kilku lat pełni rolę „małej Ibizy”, gdzie można więcej, uważa profesor Rafał Drozdowski. Ma pomysły jak to zmienić. Tłumaczy także dlaczego ma Poznań za miasto rewolucyjne, a nie zaściankowe.
Stary Rynek od kilku lat pełni rolę „małej Ibizy”, gdzie można więcej, uważa profesor Rafał Drozdowski. Ma pomysły jak to zmienić. Tłumaczy także dlaczego ma Poznań za miasto rewolucyjne, a nie zaściankowe. Grzegorz Dembiński
Stary Rynek od kilku lat pełni rolę „małej Ibizy”, gdzie można więcej, uważa profesor Rafał Drozdowski. Ma pomysły jak to zmienić. Tłumaczy także dlaczego ma Poznań za miasto rewolucyjne, a nie zaściankowe.

Adam Ziajski w 2012 roku na naszych łamach napisał, że wracał pewnego wieczoru ze Starego Rynku i był to „powrót z piekła”. Był Pan tam ostatnio?
Rafał Drozdowski: Stary Rynek powinien być salonem miasta, jego sercem i wizytówką. Zdaję sobie sprawę, że to, co mówię to banał, ale mam wrażenie, że o tym zapomniano. Tu powinny się odbywać najbardziej „delikatesowe”, najbardziej atrakcyjne wydarzenia miejskie. Tymczasem zaś od pewnego czasu staromiejskie imprezy zbliżają się do formuły kultury biesiadnej. Mam na myśli zarówno jarmarki, jak i ogródki piwne, których jest według mnie za dużo.

Jarmarki byłyby w porządku pod warunkiem, że wiązałaby się z nimi jakaś wyjątkowość, że nie oferowałyby tego samego, co można kupić gdzie indziej. Starsi poznaniacy pamiętają lata, gdy Jarmark Świętojański był prawdziwym wydarzeniem. Ale dlaczego był? Po pierwsze, dlatego że takich imprez było kiedyś niewiele, nie groziło nam więc poczucie przesytu. Po drugie, na tym „starym” Jarmarku Świętojańskim można było kupić mnóstwo rzeczy, których nie dało się dostać gdzie indziej - np. sukienki i swetry robione przed studentów ASP. Albo jakąś niebanalną biżuterię. Dzisiaj to się odwróciło, w najlepszym razie na straganach jest to samo co w sklepach, w najgorszym jest to przysłowiowa dalekowschodnia tandeta.

Ziajskiemu, gdy mówił o piekle, pewnie chodziło bardziej o to, co na Starym dzieje się wieczorami i w nocy. Opisywał to zresztą szeroko. Stwierdził, że poziom chamstwa i agresji był równy zezwierzęceniu, ubolewał, jak wielu innych, że ambitną kulturę wyparła kiepska rozrywka - tanie pijalnie, tandetne dyskoteki i go go.
No, trochę tak jest… Do Starego Rynku przylgnęła łatka miejskiej imprezowni. I to takiej, która zadowoli imprezowiczów nie- mających specjalnie wygórowanych oczekiwań. Prawda jest jednak taka, że każde większe miasto ma taką imprezownię, taką swoją „małą miejską Ibizę”, która funkcjonuje - ku utrapieniu mieszkańców - jako coś w rodzaju enklawy, w obrębie której wolno się zachowywać inaczej, dużo swobodniej, dużo bardziej na luzie.

Inna rzecz, że rolę takiej „małej Ibizy” niekoniecznie pełnić muszą miejsca najbardziej reprezentatywne. Trudno powiedzieć, kiedy to zmienianie się Starego Rynku w weekendową imprezownię się zaczęło. Możliwe, że działająca podczas Euro’2012 Strefa Kibica ulokowana w pobliżu miała na to wpływ.

Co jeszcze zaszkodziło?
Paradoksalnie, zdarza się, że piękne, historyczne miejsca stają się ofiarą… nadmiaru turystów. Długi Targ w Gdańsku nie jest już dzisiaj dla wielu, zwłaszcza młodych gdańszczan ulubionym miejscem. Młody Gdańsk woli spotykać się i bawić choćby w modnej Oliwie albo w Sopocie. Podobnie z krakowskim Rynkiem, który został w pewnym momencie „odpuszczony” jako miejsce spotkań mieszkańców Krakowa - za dużo się tam działo za sprawą weekendowych turystów-piwoszy, którzy dojść szybko zaczęli być traktowani przez krakowian jako intruzi.

Nie wiem, czy poznańskiemu Staremu Rynkowi rzeczywiście aż tak bardzo zaszkodzili turyści… Faktem jest, że dla wielu grup - choćby dla studentów, dla młodej inteligencji, dla przysłowiowych hipsterów Stary Rynek jawi się dzisiaj jako miejsce trochę „obciachowe”: odwiedzane przez przysłowiowe „emeryckie wycieczki” i przez wagarujących licealistów. Staremu Rynkowi na pewno nie pomaga też i to, że kojarzy się dziś niemal wyłącznie z gastronomią. No bo po co się tu przychodzi? Na kawę, na lody no i oczywiście na piwo. Jasne - Stary Rynek to także np. Muzeum Instrumentów Muzycznych czy Muzeum Wojskowe. Ale te miejsca jakoś nie mogą się przebić do szerszej świadomości Nie pomaga też na pewno Staremu Rynkowi pewna powtarzalność wydarzeń i to, że są one bardzo przewidywalne - jak sztuka ulicy to najlepiej ze szczudlarzem zionącym ogniem, jak jarmark to z grillowaną karkówką i kaszanką na każdym kroku. Wszystko to sprawia, że postrzegamy to miejsce jako nudne.

Poznaniacy wybierają kawiarnie przy ulicy Taczaka albo po prostu swoje dzielnice.
Tak. Szczególnie reprezentanci tzw. klasy kreatywnej, o której tyle się dzisiaj mówi, szukają dla siebie nowych miejsc. Nie lubią być instruowani ani przez przewodniki miejskie, ani przez deweloperów. Moszczą sobie miejsca w szczelinach „folderowego miasta na pokaz”. To ci właśnie ludzie, a pewnie też młodzież i studenci, odmieniają oblicze dzisiejszych Jeżyc, Łazarza czy Wildy. To oni przesiadują w powstających jak grzyby po deszczu restauracyjkach, winiarniach, pijalniach kawy - bo to już nie są zwykłe kawiarnie, w galeryjkach itd.

A to, że poznaniacy często nie wysuwają nosa poza swoją dzielnicę, ma też pewien urok. Sprzyja to dobrze pojętej lokalności - to przecież całkiem przyjemne mieć „swój” sklepik osiedlowy, „swój’ kiosk, w którym kupuje się gazety itd. Zresztą Poznań ze swoją policentrycznością i „dzielnicowymi” rynkami sprzyja temu właśnie wzorowi „życia miejskiego”. Nie widzę w tym nic złego. Czemu nie być „lokalnym patriotą Jeżyc” lub „lokalnym patriotą Winograd”? Oba te miejsca Poznania (inne oczywiście też) da się lubić z dziesiątków powodów.

Czy planowana modernizacja Starego Rynku, wymiana nawierzchni, doświetlenie płyty, może przynieść zmiany? Czy pomogą programy typu Qulturalny Stary Rynek, czyli małe granty na wydarzenia kulturalne dla restauratorów i właścicieli kamienic, zmienią wizerunek tego bądź co bądź reprezentacyjnego miejsca?
Sama ingerencja w materialność niewiele zmieni. Co więcej - może ona nawet co nieco popsuć i pogorszyć. Dobrze są opisane w socjologii miasta przykłady rewitalizacji, które zastępując stare, przaśne ławki meblami miejskimi z przysłowiowego szkła, kamienia i aluminium odniosły skutek odwrotny od zamierzanego. Zrewi-talizowane miejsca zamiast zacząć tętnić życiem wyludniały się jeszcze bardziej. Jeden z moich doktorantów, Michał Podgórski, napisał przed paroma laty doktorat o rewitalizacji pewnego deptaku w Płocku - stare i rozpadające się ławki zastąpiono ekstranowoczesnymi - z kamienia i metalu. Tyle że przestali na nich siadać ludzie starsi, a mamy z małymi dziećmi zaczęły ten deptak omijać szerokim łukiem - uznawszy go za niebezpieczny.

Jak w takim razie można pomóc Staremu Rynkowi?
Trzeba odciążyć Stary Rynek - np. zmniejszając liczbę handlowo-rozrywkowych eventów. Jest ich dziś za dużo. Sporą ich częścią można by obdarować okolicę: plac Bernardyński, Kolegiacki, Wielkopolski. Najważniejsze jednak wydaje mi się to, żeby na Starym Rynku zapanowała różnorodność. Chodzi mi o miejsca z pomysłem. Centrum miasta powinno być sumą miejsc, nawet bardzo małych, skromnych, ale za to z bardzo oryginalnymi i wyrafinowanymi pomysłami. Wyobrażam więc sobie to centrum jak obszar najeżony autorskimi księgarniami, jakimiś niszowymi sklepikami dla kolekcjonerów i hobbystów, antykwariatami, restauracyjkami, pubami, kawiarenkami itd. - niby zwykłymi, ale jednak z jakąś niespodzianką. Też jednak ważne jest by ścisłe śródmieście, w tym Stary Rynek nie był obszarem w 100 procentach podporządkowany sprzedawaniu-kupowaniu. Byłoby super, gdyby to tutaj właśnie miały swoje biura np. ważne organizacje pozarządowe, gdyby mieściły się tu jakieś niekomercyjne kluby, galerie - miejsca, w których można coś obejrzeć, czegoś posłuchać z a d a r m o.

Krótko mówiąc, każdy miejski program jakichś zachęt, jakichś grantów, które wymuszają kreatywność, tworzenie miejsc z pomysłem, jest bardzo, ale to bardzo potrzebny.

Zgodzi się Pan z tezą, że śmierć Starego Miasta to proces, który można zatrzymać?
Zdecydowanie tak. Pokazuje to całe mnóstwo miast, które podziwiamy i którym zazdrościmy. Liczę na to, że uwolniona oddolna energia, jest w stanie zmieniać oblicze miasta w sposób niespodziewany i różnorodny.

Trudno powiedzieć skąd ta oddolna inicjatywa ma płynąć, przecież Stare Miasto się wyludnia.
Tak, ale jestem pewien, że w Polsce, także w Poznaniu wróci moda na miejskość. Jakość architektoniczna centrum jest często bardzo wysoka. Zazwyczaj wyższa niż jakość architektoniczno-przestrzenna podmiejskich osiedli deweloperskich. Prędzej czy później ci, którzy wynieśli się z miasta - bo tylko pod miastem dało się za rozsądne pieniądze zrealizować swoje aspiracje mieszkaniowe - zaczną za tym miastem tęsknić. I część z tych tęskniących zacznie do niego wracać. Bo w mieście więcej się dzieje. Bo w mieście wszędzie bliżej. Bo w mieście wszyscy jesteśmy - wbrew stereotypowi - bliżej siebie. Pozostając w mieście, można pełniej uczestniczyć w jego życiu.

Przełomowym momentem będzie pewnie chwila, w której wszyscy sobie uświadomimy, że miasto staje się atrakcyjne i zaczyna żyć, nie wtedy, kiedy zostanie wytynkowane, ale wtedy, kiedy pojawiają się oddolne inicjatywy, które je ożywiają i wyposażają w dziesiątki, setki nowych znaczeń. Nawet bardzo drobne rzeczy, jak zwyczaj wystawiania stolika i dwóch krzeseł przed swój sklep tak właśnie można traktować - jako ożywianie miasta i jako nadawanie poszczególnym jego fragmentom nowych funkcji, więc i nowych znaczeń.

Władze miasta chcą zlecić socjologom gruntowne badania dotyczące potrzeb mieszkańców Starego Miasta i śródmieścia. Jak socjolodzy mogą pomóc?
Mogą gruntownie przebadać oczekiwania mieszkańców i przedsiębiorców z tego obszaru. Uważam też, że zawsze warto pytać o pomysły - co można zrobić, zorganizować inaczej i lepiej? Krótko mówiąc sami użytkownicy przestrzeni miejskiej zazwyczaj najlepiej wiedzą, jak ją poprawić. Oczywiście - konieczny jest nowy pomysł na Stary Rynek i śródmieście. Ten obszar nie ma się dziś dobrze, marnieje, traci swoje śródmiejskie funkcje. Przejęte przez centra handlowe usytuowane w dużej części na obrzeżach miasta. Stwierdzenie, że te wielkie centra handlowe przyczyniają się dziś do degradacji obszaru śródmiejskiego zakrawa już na banał. Warto go jednak powtarzać, bo niektóre banały są jednak prawdziwe…

Jakie jeszcze zaniedbania zaszkodziły centrum miasta?
Centra handlowe to jedno. Kolejny problem to stopniowe przenoszenie się Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Nie byłbym jednak aż tak krytyczny wobec obecnych władz uczelni dlatego, decyzja o budowie kampusu na Morasku zapadła jeszcze w latach 70. Ale trochę szkoda tego studenckiego exodusu na Morasko. Studenci to bardzo miastotwórcza grupa. Właściwie nie ma prawdziwego miasta bez studentów. Trzeci rodzaj zaniedbań dotyczy polityki czynszowej wobec najemców. Poznań mógł wykazać więcej odwagi, jak lata temu zrobił to Wrocław. Tam uzależniano wysokość czynszów od tego, jaki kto miał pomysł na działalność. Im ciekawszy, tym niższy czynsz. Władzom nie chodziło o to, by tworzyć kolejny sztampowy pub, ale miejsce, gdzie oprócz wypicia piwa można np. uczestniczyć w ciekawym wydarzeniu kulturalnym.

W Poznaniu władze tłumaczą się, że tylko znikoma cześć lokali na Starym Mieście należy do miasta, więc trudno mówić tu o szerokiej polityce lokalowej.
Być może to prawda, ale przynajmniej ta część, która należy do miasta powinna być wynajmowana nieprzypadkowo. Polityka czynszowa też jest elementem i to ważnym rewitalizacji. Tymczasem u nas rewitalizacja kojarzy się jedynie z przeogromnymi inwestycjami w miejską materialność. Kapitalne remonty, wytynkowane kamienice, wszystko przywrócone do dawnej świetności i jeszcze doświetnione. U nas jednak, w przeciwieństwie do np. Niemiec nigdy nie było dość pieniędzy na tak rozumianą rewitalizację. I pewnie długo jeszcze ich nie będzie. Powinniśmy więc bardziej interesować się działaniami, które nazwałbym małą rewitalizacją. Chodzi o działania, które inny jeszcze socjolog z poznańskiego Instytutu Socjologii, Maciej Frąckowiak, nazwał niedawno miejską akupunkturą. Chodziło mu o działania - mininakłucia, które są małymi i tanimi ingerencjami w tkankę miejską, takimi jednak, które dużo zmieniają - np. uruchamiają zupełnie nowe sieci współpracy między mieszkańcami, znajdują zupełnie nowe atrakcyjne zastosowania dla rozmaitych miejsc, na które zdawało się nie ma dobrego pomysłu. Owa miejska akupunktura to zatem działania, które nie zmieniają miejskiej scenografii, estetyki budynków, ale istotnie poprawiają miejskość i ją budują. Tworzą miasto bardziej przyjazne i atrakcyjne. Mała rewitalizacja oparta na miejskiej akupunkturze angażuje mieszkańców. I to jej największa wartość.

Dlaczego to takie ważne?
Ponieważ będę się upierał, że miasto, a przynajmniej duch miasta tworzą przede wszystkim inicjatywy oddolne. Odgórnie to można prowadzić budowę dróg i przeprowadzać remonty. Jednak rewitalizacja miasta to aktywizowanie ludzi, którzy w nim mieszkają, dlatego że to ich miejsce. Bo ostatecznie do kogo należy miasto? Należy do mieszkańców. Ich głos, ich wola jest najważniejsza. Oczywiście - miasto ma być profesjonalnie zarządzane i ma być projektowane przez profesjonalistów. Ale tworzywem, inspiracją dla tych projektów powinny być potrzeby i oczekiwania mieszkańców. Tylko wtedy, gdy zobaczą oni, że miejskie polityki - przestrzenna, komunikacyjna, mieszkaniowa itd. widzą i respektują te potrzeby i oczekiwania poczują się u siebie. I poczują się odpowiedzialni za miasto.

Poza tym - wszystkie te oddolne inicjatywy, o które tu się upominam i za które trzymam kciuki, są najkrótszą drogą do tego, by miasto stawało się ciekawe przez swą różnorodność. Jednych będzie zajmować tworzenie tzw. społecznych ogrodów, inni chcieć będą tworzyć literackie murale poświęcone poznańskim poetom, a jeszcze inni wpadną na pomysł, że przynajmniej niektóre szare i niczyje podwórza można zamienić na place zabaw.

Mimo aktywnych ruchów miejskich prezentujących wizję nowoczesnego miasta, konserwatyzm poznański wciąż ma się dobrze. Tworzenie wspólnych podwórek czy społecznych ogrodów może przyprawiać o uśmiech…

Nie jestem o tym przekonany. Profesor Marek Krajewski, kolejny poznański socjolog, którego przywołuję w naszej rozmowie sformułował niedawno opinię, ze Poznań jest najbardziej rewolucyjnym miastem w Polsce.

Ciekawe.
Lubimy o sobie myśleć, że jesteśmy konserwatywni, ale to tylko część prawdy. Jednak w czasach, kiedy poznaniacy zakładali Bazar, pomysł ten był niewyobrażalnie wręcz rewolucyjny i radykalny. Radykalizm dzisiejszych squotów wypada przy nim blado. Następny przykład: Powstanie Wielkopolskie. Jedyne udane wśród polskich powstań narodowych. Trzeci przykład: Powstanie Czerwcowe, bo już inaczej - jako właśnie o powstaniu - o tym wydarzeniu z 1956 r. się dziś nie mówi. Kolejny przykład z nowszej już historii: najbardziej wywrotowy i niecenzuralny z punktu widzenia PRL-owskiej cenzury poznański kabaret TEY. Pamiętają go już tylko starsi ludzie… i zapewne młodzi hipsterzy. I na koniec: prezydent Jacek Jaśkowiak. On też jest dowodem na rewolucyjność Poznania.

Tak?
Jest pierwszym prezydentem miasta w Polsce wywodzącym się z ruchów miejskich, choć do wyborów przystąpił jako kandydat Platformy Obywatelskiej.

W 2014 r. mówiło się o Poznaniu w całym kraju za sprawą wycofania podczas Festiwalu Malta sztuki Golgota Picnic. Wtedy nazwano nas zaściankiem i prognozowano, że ta łatka już z nami zostanie. Poznań stracił markę?
Proszę sobie przypomnieć, co się działo wokół tej historii. Poznań błyskawicznie przerobił to wydarzenie w protest obywatelski. Na placu Wolności była publiczna debata o granicach cenzury i o granicach wolności artysty. A potem dziesiątki ludzi czytało wspólnie tekst sztuki Rodrigo Garcii. W tempie protestu i w jego klasie okazaliśmy się niedoścignieni… Jednym słowem poznański konserwatyzm to stereotyp.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Stary Rynek to obciach - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski