Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stracili dziecko tuż przed porodem. Lekarze bezradni

Paulina Jęczmionka, Łukasz Cieśla
Anna i Roman J. sześć dni temu pochowali synka
Anna i Roman J. sześć dni temu pochowali synka Grzegorz Dembiński
"Szpital bez bólu" - takim certyfikatem chwali się poznański szpital Świętej Rodziny. Tylko ból i puste łóżeczko pozostały Annie i Romanowi J., których dziecko umarło na kilka godzin przed porodem. Małżeństwo zarzuca lekarzom, że nie dopełnili swoich obowiązków. Lekarze rozkładają ręce i mówią: nie potrafimy wyjaśnić tej śmierci.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
Piła: Kobieta zmarła, bo onkolog opóźniał leczenie? Proces w sądzie
Rodzice oskarżają lekarza o błąd w sztuce. Noworodek mógł zginąć
Przez błąd lekarza nie będzie mogła mieć już dzieci?
Błąd lekarza pogrąży szpital w Poznaniu
300 tys. zł za błąd lekarski

Anna J. w szpitalu Świętej Rodziny urodziła dwoje dzieci. Tamtejsi lekarze zajmowali się też jej trzecią ciążą. Termin porodu wyznaczyli na 14 listopada. Kobieta trafiła do szpitala w nocy cztery dni wcześniej, kiedy pojawiły się u niej problemy fizjologiczne. Lekarz określił stan jej i dziecka jako dobry.

Dla pewności Anna J. przez całą noc była podłączona do aparatu KTG (wykonuje zapis pracy serca płodu i skurczów macicy). 10 listopada rano badał ją lekarz. Wszystko miało "iść zgodnie z planem". Kilka godzin później kobieta obudziła się z bólem podbrzusza, a pielęgniarka nie wyczuwała pracy serca dziecka. Potwierdziło to też badanie lekarskie. Tuż po godz. 22 Anna J. urodziła martwe dziecko.

Małżeństwo twierdzi, że do dziś nie usłyszało jasnej odpowiedzi na pytanie: dlaczego. I wysuwa szereg zastrzeżeń wobec opieki lekarskiej szpitala.
- Nie robiono mi badań na posiew moczu czy poziom cukru - mówi Anna. - Choć mam więcej niż 35 lat, nie było mowy o badaniach genetycznych. Gdy o to zapytałam, lekarz odpowiedział, że wywiad rodzinny wystarczy.

Kobiecie po urodzeniu martwego dziecka nie zapewniono też opieki psychologa. - Zaproponowano mi to po porodzie i na propozycję przystałam - opowiada Anna. - Ale, mimo zapewnień, psycholog się nie pojawił. Chciałam przede wszystkim zapytać, jak mam rozmawiać z trzyletnią córką i sześcioletnim synem, którzy wpadli w rozpacz, słysząc, że jednak nie będą mieli małego braciszka - dodaje.

Anna J. wyszła ze szpitala w sobotę. W poniedziałek odebrała wypis i akt zgonu dziecka. Wtedy też wraz z mężem poprosiła o zobaczenie ciała malucha. Miała jednak usłyszeć, że to niemożliwe, bo nie ma odpowiedzialnego za to pracownika.
- Kiedy byłem w prosektorium następnego dnia, usłyszałem od pracownika, że nikt mu nie zgłaszał, iż chcieliśmy zobaczyć dziecko - mówi Roman J. - I dodał, że gdy pada taka prośba, przyjeżdża nawet w nocy.

"Głos Wielkopolski" o tragedii państwa J. dowiedział się w ubiegłym tygodniu. Spotkaliśmy się z nimi w niedzielę. Od poniedziałku próbowaliśmy skontaktować się i umówić na spotkanie z ordynatorem oddziału położniczo-ginekologicznego szpitala Św. Rodziny. Sekretarka dra Wojciecha Kozerskiego kilkukrotnie twierdziła, że lekarz przebywa poza gabinetem.

We wtorek sytuacja się powtórzyła. Po kolejnym telefonie odesłano nas do dra Jacka Profaski, dyrektora placówki. A ten twierdził, że sprawy nie zna. Mówił nam również, że małżeństwo J., jeśli ma zastrzeżenia do pracy lekarzy, powinno złożyć skargę, a szpital przeprowadzi wtedy postępowanie wyjaśniające.

Tymczasem we wtorek popołudniu, w "Pulsie Dnia", historię rodziny J. opowiedziała telewizja WTK. Później w studiu pojawił się ordynator dr Wojciech Kozerski.
- Nie potrafimy wyjaśnić, dlaczego dziecko państwa J. zmarło - powiedział już na początku audycji lekarz.

Dr Kozerski, który sam badał Annę J., przyznał też, że zarówno stan kobiety, jak i dziecka w chwili przyjęcia był dobry. Dalej wskazał, że po wstępnym badaniu łożyska i pępowiny, można podejrzewać, iż przyczyną śmierci był konflikt pępowinowy (ucisk pępowiny, przez który dochodzi do częściowego lub całkowitego zablokowania przepływu krwi). Na temat konsultacji z psychologiem i możliwości zobaczenia zwłok mówił: "Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie".

Syn państwa J. miał na imię Łukasz. Ważył 3780 gram, mierzył 56 cm. Zrozpaczeni rodzice nie wykluczają, że o sprawie jego śmierci zawiadomią prokuraturę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski