Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Swans: Bolesna lekcja muzyki [ZDJĘCIA, RELACJA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Swans nie od dziś lubią rozkręcać się jak najgłośniej podczas koncertów. Na zdjęciu Michael Gira i Christopher Pravdica
Swans nie od dziś lubią rozkręcać się jak najgłośniej podczas koncertów. Na zdjęciu Michael Gira i Christopher Pravdica Paweł Miecznik
O tym, że na scenie nie cofną się przed niczym wiadomo nie od dziś. Jednak dopiero po zobaczeniu Swans na żywo w pełni dociera do człowieka to, że Amerykanie zdolni są do wszystkiego. Muzyka to w ich władaniu wyjątkowo niebezpieczna broń, a Michael Gira i kompani nie zawahali się jej w poniedziałek (1.12) użyć.

Są koncerty, na które idzie się po to, by pozdzierać gardło do ulubionych piosenek. Są też takie, podczas których zwrotki, refreny i wszelkiego rodzaju przygrywki nie mają najmniejszego znaczenia wobec samej persony artysty oraz potęgi doświadczenia, które gwarantuje on swoim słuchaczom. Do tej drugiej grupy zdecydowanie zaliczają się koncerty nowojorskiego Swans. Amerykanie nigdy nie rozpieszczali słuchacza łatwymi, piosenkowymi strukturami, a podczas swoich występów na żywo zawsze wystawiają go na okrutnie ciężką próbę. Nie wiem nawet, czy poniedziałkowy koncert w Eskulapie nie był zwyczajnym aktem znęcania się nad publiką.

Kilka minut po godzinie 21, w nikłym świetle reflektorów pojawił się Thor Harris. Witany salwą oklasków, szybko przemknął w gąszcz perkusjonaliów ustawionych w rogu sceny. Nim zagościł na niej cały zespół, Harris zafundował publice dwudziestominutowy wstęp na gongu. Był to pierwszy z testów wytrzymałości tego wieczoru. Kolejni muzycy wchodzili na deski Eskulapa jeden po drugim, a gdy jako ostatni pojawił się na nich Michael Gira stało się jasne, że litość skończyła się definitywnie.

Swans promują wydaną kilka miesięcy temu płytę „To Be Kind”. Album pociągnął za sobą lawinę entuzjastycznych recenzji, i to właśnie na materiale z niego oparto setlistę poznańskiego koncertu. W programie wieczoru usłyszeliśmy między innymi „A Little God in My Hands”, „Just a Little Boy” oraz „Bring the Sun”. Jednak pomimo fali zachwytów towarzyszącej nowemu wydawnictwu, Gira i koledzy nie przewidzieli dla fanów żadnej taryfy ulgowej. W tej relacji reguły są od dawna ustalone. Zespół występuje tu w roli surowego nauczyciela, karcącego swoich podopiecznych ścianą gitarowego zgiełku i nieznośnie monotonnych rytmów. Ta lekcja pokory trwała dwie godziny i trzy kwadranse.

Kolejnym testem wytrzymałości był poziom decybeli. Swans nie od dziś słyną z lubości do rozkręcania się możliwie najgłośniej. W poniedziałek Michael Gira i spółka być może nie dorównali absurdalnym poziomom głośności, jakie półtora roku temu zgotowali bywalcom OFF Festivalu Irlandczycy z My Bloody Valentine, ale i tak byli blisko. W zestawieniu z apokaliptycznym transem wydobywanych dźwięków, masą gitarowych zgrzytów, agonalnych powtórzeń i jęków lidera, opresyjny hałas Swans bolał i zachwycał jednocześnie.

Przed koncertem, znajomy artysta i fan Amerykanów pisał mi w SMS-ie: „Spodziewaj się święta muzyki, jej ostatecznego tryumfu”. Stojąc pod sceną i przyglądając się tej blisko trzygodzinnej audialnej zagładzie, zastanawiałem się, że czy nie lepsze byłoby określenie „tryumf antymuzyki”. Po chwili namysłu przyznałem jednak rację koledze. Bo Swans to nie muzyka do robienia zakupów w centrum handlowym, ani tło do radosnej biesiady ze znajomymi. Swans to muzyka żywa, autentyczna i niebezpieczna, która bezwzględnie wymaga uwagi słuchacza. A że często boli? Trudno, widocznie ma boleć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski