Andrzej Szozda, fotoreporter „Głosu Wielkopolskiego”, któremu w piątek towarzyszyliśmy w ostatniej drodze, przetrwa w naszej pamięci dzięki tysiącom zdjęć, które są niezwykłym zapisem bliskiego nam świata.
Od lat 70. ubiegłego wieku - z aparatem przy oku - brał udział w najważniejszych wydarzeniach regionu, portretował największe osobistości, dokumentował zdarzenia nagłe i dramatyczne, ale też te zwyczajne, codzienne. Jak na rasowego fotoreportera przystało, doskonale radził sobie z każdym tematem - był portrecistą, fotografem sportowym, reporterem chwytającym momenty, „przyrodnikiem” czy fotografem architektury.
Zobacz też: Andrzej Szozda nie żyje. Pogrzeb odbędzie się w piątek
Miał zalety, które nadawały specjalnego charakteru jego zdjęciom. Był fotoreporterem najlepiej poinformowanym i w każdej chwili gotowym do pracy. Dzięki temu na pożary i wypadki drogowe przybywał często przed służbami. O czwartej nad ranem, w wieczór wigilijny, czy też w dwudziestostopniowy mróz, wsiadał w samochód, jechał na zdjęcia i przywoził takie, jakich nie miał nikt.
Andrzej lubił ludzi. Przed naciśnięciem migawki serdecznie pogawędził z każdym portretowanym. Czy był to Bohdan Smoleń, czy pierwszy raz spotkana kioskarka. I ta sympatia, którą darzył ludzi, wyczuwalna jest na jego zdjęciach od pierwszego spojrzenia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?