Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szalone kuligi, dancingi i striptiz, czyli karnawał w dawnym Kaliszu

Elżbieta Bielewicz
W dniu Trzech Króli rozpoczął się karnawał – okres zimowych balów, maskarad, pochodów i zabaw. Trudno jednak byłoby to stwierdzić przygladając się kaliskim ulicom. Grupki podchmielonych osób opuszczające nad ranem puby, czy reastauracje to już widok niemal powszechny we wszystkie weekendy roku. Czyżby więc barwna tradycja karnawałowych szaleństw przeszła do historii?

- No cóż zmieniły się obyczaje - mówi Wojciech Zjawiony, etnograf z Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej. - Kiedyś bale, czy zabawy karnawałowe były wydarzeniem towarzyskim, ale też jedną z nielicznych, dostępnych atrakcji. Dlatego też czekano na nie i przygotowywano się do nich na długo przed wyznaczonym terminem. To była okazja do rozmów, wymiany poglądów, zdobycia informacji poplotkowania. Dziś bez wychodzenia z domu możemy wypełnić czas - mamy radio telewizje, internet, dostępne kino i teatr. Kiedyś ludzie byli bliżej siebie, dziś bezpośrednie kontakty zastąpiły kontakty w sieci.

I to prawda. Już w dawnej Polsce od święta Trzech Króli, aż do Środy Popielcowej kto żyw planował, jak się dobrze zabawić. O ile jednak wielkie bale maskowe, uczty, polowania i tym podobne uciechy powszechnie występowały w Europie, to w Rzeczypospolitej atrakcję były kuligi. Tak nazywano nocną jazdę saniami z wizytą od jednego szlacheckiego dworku do drugiego.

Zygmunt Gloger w „Encyklopedii staropolskiej pisał: „Młodzież, rej w okolicy wodząca, układała plan kuligu, a do narad tych należały skrycie i dziewczęta, i młodsze mężatki rade zabawie”. I dodawał - „Wszystko to tak układano, aby zrobić niespodziankę poważnym ojcom i matronom, bez wywoływania przygotowań kuchennych, bo wiedziano dobrze, że w każdym domu znajdzie się bigos, kiełbasa, barszcz i piwo”. Ofiarą takiego zajazdu mógł paść każdy o dowolnej porze nocy, a tradycja staropolskiej gościnności nakazywała zapewnić przybyłym poczęstunek i w żadnym wypadku nie uchylać się od zabawy. Ale wróćmy do Kalisza.

W XIX wieku bale były nie tylko okazja do zabawy, ale i kojarzenia par, plotkowania, wymieniania informacji, załatwiania interesów. Szykowano się na nie już na kilka tygodni wcześniej. Spore wydatki ponoszono na odpowiednie stroje oraz... naukę tańca! Jak opisują pasjonaci i badacze dziejów dawnego Kalisza - Anna Tabaka i Maciej Błachowicz - kaliszanom swoimi umiejętnościami służyło kilku nauczycieli ,,Zipser uczył przy ul. Piekarskiej, Szczepankiewicz lekcji tańców salonowych udzielał przy ul. Sukienniczej, Emilia Müller zapraszała chętnych do domu przy Stawiszyńskim Przedmieściu (okolice pl. Kilińskiego), Owerłło swoją szkołę otworzył (otworzyła?) w byłej fabryce fortepianów Hintza obok ojców franciszkanów".

Dodatkowe zyski notowały też lokalne sklepy z batystami, muślinami i różnego rodzaju wachlarzami. Wielu kaliszan angażowało się w organizowanie wieczorków prywatnych, ,,a gospodarze za punkt honoru poczytywali sobie obecność znamienitych gości". W dawnym Kaliszu za najbardziej prestiżowe uznawano bale: ratuszowy, cyklistów i towarzystwa muzycznego. Przybyłych raczono tam wystawną kolacją, cytrusami, słodyczami, lodami, napojami chłodzącymi i winami różnego gatunku.

A już wszystkie inne przyćmił ponoć bal w styczniu 1890 r., kiedy odbyła się pierwsza zabawa w nowo oddanym budynku magistratu. A oto jak o tym balu pisali Anna Tabaka i Maciej Błachowicz - ,,Wysiadają strojne damy i wyfraczeni panowie. Swoje futra oddadzą służbie czekającej na przybyłych w dobrze ogrzanym przedsionku. Cały hol na przekór styczniowej aurze tonie w kwiatach. Sala balowa jest już tuż-tuż. Poprowadzą do niej schody wysłane dywanem.Sala imponujące robi wrażenie: gustownie udekorowana i rzęsiście oświetlona ma w zupełności charakter wielkomiejski i jak dla takiego jak Kalisz partykularza [prowincji] jest luksusem. W czterech górnych lożach i na balkonach zastawiono krzesła dla osób chcących przyglądać się tanecznikom, orkiestrę smyczkową ulokowano w jednej z lóż. Do poloneza staje kilkadziesiąt par. Następnie tłum zawiruje w walcach, kontredansach, mazurach. O godzinie drugiej balowicze udadzą się do czterech magistrackich pokoi. Tutaj na głodnych i zmęczonych czekają stoły suto zastawione przez Jana Przybylskiego, ówczesnego właściciela hotelu Berlińskiego (mieścił się przy ul. Mariańskiej). Zabawa kończy się o 6 rano kotylionem. Ostatni goście wychodzą godzinę później".

Ci, których nie było stać na tak kosztowne zabawy korzystali z zabaw ludowych. Urządzono taką np. w 1898 r. w jadłodajni przy Nowym Rynku, gdzie mężczyźni płacili 10 kopiejek, kobiety wchodziły za darmo. Oficjalnie przybytek nazywano herbaciarnią. Zajmowała ona cztery pomieszczenia, z których jeden przeznaczona na kuchnię. W miejscu kontrolowanym przez władze obowiązywał zakaz picia alkoholu. Dlatego największym zainteresowaniem podczas tej karnawałowej nocy cieszyła się ,,herbata z cytryną" (cena:1 kopiejka). Jak odnotowano, bufet wydał kilkaset szklanek tego napoju!
Od XIX stulecia po międzywojnie organizowano także maskarady. A przy ul. Piekarskiej w zakładzie teatralnego fryzjera i charakteryzatora - Stanisławskiego można było nie tylko zadbać o odpowiedni makijaż, ale także wypożyczyć perukę, brodę czy faworyty (baczki).

Bawił się także Kalisz międzywojenny. Śniegu ponoć w tedy nie brakowało a dozorcy mieli obowiązek zrzucać biały puch z chodników na jezdnię, aby sanie, które na czas zimy zastępowały dorożki, mogły się swobodnie poruszać. Te zaś przystrojone w karnawale woziły gości do miejsc zabawy. Do historii przeszły imprezy u rzemieślników. Cech organizował bowiem bale sylwestrowe i karnawałowe przy ul. Piekarskiej. Warto przypomnieć, że już w 1904 r.firma cukiernicza o światowej renomie: Kazimierz Mystkowski i Syn (późniejsza Kaliszanka) do spółki z firmą Herbicha wybudowali przy tej ulicy dom dla wszystkich rzemieślników. Mieściła się tam również Restauracja Rzemieślnicza. Spotykali się w niej mistrzowie wszystkich fachów, głównie w niedzielne do południa, najczęściej po kościele. Z organizowania niezapomnianych balów słynęło także Kaliskie Towarzystwo Wioślarskie.

Bawili się także uczniowie. Jak wspominał Tadeusz Pniewski, lekarz poeta i pisarz, każda z kaliskich szkół średnich urządzała jedną taką zabawę w karnawale, zapraszając na nią młodzież pozostałych placówek oświatowych. Po takich zabawach pod okiem srogich profesorów niejedno dziewczęce serce pękało z tęsknoty za ukochanym z Asnyka. Podobne imprezy urządzała także szkolna drużyna harcerska, posiadająca przywilej organizowania "wieczorku tańcującego" w tzw. "zielonym karnawale" czyli wiosną (dochód z niego przeznaczano na letni obóz harcerski).

Nawet w szarym PRL w okresie karnawału robiło się kolorowo. W soboty, w kilku centralnych punktach miasta pojawiali się sprzedawcy balonów na drucikach. Można ich było spotkać w okolicach ratusza i przy Moście Kamiennym. Około godziny 20.00 miasto ożywało, a ulice przemierzały pięknie ubrane i wyczesane w misterne koki panie wspierające się na ramieniu swych partnerów. Balon w ręce a nawet kapelusz czy parasolka z bibuły był obowiązkowym elementem stroju. Gdzie się bawili? Najczęściej na balach zakładowych. Każdy większy zakład pracy, a było ich wtedy niemało w Kaliszu, organizował takie zabawy z kotylionami, czekoladowymi walczykami serpentynami i konfetti, które długo jeszcze utrzymywało się w wytapirowanych fryzurach pań.

Pękały w szwach także nieliczne restauracje, wśród których prym wiodła Adria, Centralna, potem Europa i ekskluzywna jak na tamte czasy Prosna. W latach 60. i 70. życie taneczno-gastronomiczne kwitło. Popularność dancingów była tak wielka, że w weekendy sztuką było znalezienie wolnego stolika w lokalu. Jak po latach wspominają bywalcy, by załapać się na taneczny wieczór, trzeba było odstać swoje w kolejce albo dać "w łapę” komu trzeba za bilet - bilet z konsumpcją oczywiście.

W szanujących się lokalach elegancki klient raczył się czystymi alkoholami albo winiakami. Jedynym dostępnym winem było węgierskie, bo wtedy tylko takie do nas docierało. Kawę, oczywiście do papierosów caro lub sporta, smakowano w dużych szklankach.Osobliwością tamtych lat w restauracjach była obowiązkowa zakąska do zamawianego alkoholu. W bufetach restauracyjnych stały więc talerzyki z kawałkami żółtego sera nie pierwszej świeżości, jajko z majonezem, rarytasem była galaretka z nóżek (meduza). Klientów obsługiwali tylko kelnerzy. Ubrani w czarne marynarki i śnieżnobiałe koszule, słuchali z uwagą nie zawsze wyraźnie wysławiających się gości. Na tamte czasy była to nie lada fucha. Aby dostać pracę kelnera w dobrym lokalu płacono spore łapówki. W latach 70. przebojem zakrapianych wieczorów tanecznych był striptiz. W Kaliszu rozbierane panie serwował gościom klub nocny w hotelu ,,Prosna". Miał to być przejaw otwierania się gierkowskiej Polski na świat. Modne stawały się bale dziennikarzy, lekarzy, adwokatów, a prestiżu miała dodawać tym imprezom obecność celebrytów, czy też gwiazd polskiej estrady śpiewających do kotleta.

Na zabawy karnawałowe chodzili wszyscy - do zakładowych świetlic, restauracji czy na te urządzane w domu i to niemal w każdą sobotę. Nie to, co dziś...

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski