W Poznaniu w lipcu działają tylko dwie stołówki wydające obiady najuboższym. W sierpniu zostanie jedna, która codziennie może nakarmić nie więcej niż 500 osób. Co z resztą? - W wakacje dożywianie w szkołach zastępujemy innymi formami pomocy - mówi Lidia Leońska, rzecznik prasowy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. - Najczęściej rodzice dostają większe zasiłki na żywność. Część dzieci je obiady na półkoloniach.
We Wrocławiu, gdzie bezpłatne obiady je w czasie roku szkolnego 1820 uczniów czynnych w wakacje stołówek w ogóle nie ma. Podobnie w Krakowie, gdzie dożywianych jest 3154 dzieci. Tyle że w tym ostatnim mieście znacznie powszechniejszą niż dodatkowe pieniądze formą pomocy jest zapewnienie obiadów w barze. Żeby zjeść taki posiłek wystarczy pójść do najbliższego, współpracującego z ośrodkiem pomocy społecznej i podać nazwisko. - Zrezygnowaliśmy z bonów, kiedy okazało się, że część podopiecznych nimi handluje - opowiada Marta Chechelska - Dziepak, rzecznik prasowy krakowskiego MOPS-u. - Częściowym rozwiązaniem są posiłki w ośrodkach dziennego wsparcia, których mamy w mieście 200. Jednak faktycznie jest problem, zwłaszcza z dziećmi z rodzin patologicznych, mieszkających na peryferiach. Nie mają jak dojechać do baru na obiad, a ich rodzice, nawet gdyby dostali pieniądze, nie przeznaczą ich na jedzenie.
Zdaniem Leońskiej w Poznaniu rozeznanie pracowników socjalnych jest na tyle dobre, że pieniądze nie trafiają do rodzin, które nie nakarmią za nie dzieci. Te otrzymują żywność lub rzadziej bony do baru.
- W czasie roku szkolnego czwórka moich dzieci je obiady w szkole - mówi Monika Markiewicz, która przyjechała z córką na obiad do stołówki przy ul. Ściegiennego. - W czasie wakacji jeżdżę to do jednej stołówki, to do drugiej. Teraz na Ściegiennego, bo ta przy ul. Niegolewskich, do której mam bliżej, jest zamknięta.
Z ul. Kossaka, gdzie mieszka, na ul. Ściegiennego nie jest daleko, ale i tak gdyby Monika Markiewicz chciała przyjechać na obiad z czwórką dzieci, podróż autobusem w tę i z powrotem kosztowałaby ją 12 złotych. To więcej niż może wydać, dlatego zabiera ze stołówki jedzenie także dla reszty rodziny. Suchy prowiant mogłaby dostać jeszcze w trzech punktach w mieście przy ul. Łąkowej, Pogodnej i na Górnej Wildzie. Ten ostatni punkt, prowadzony przez Markot jest czynny trzy razy w tygodniu. Tyle że tam także trzeba dojechać.
Według Lidii Leońskiej pomoc, która ma w wakacje zastąpić szkolne obiady, jest wystarczająca. Donata Rapacka, koordynatorka programu dożywiania dzieci z Polskiej Akcji Humanitarnej, nie jest o tym przekonana. - Udział szkół w dożywianiu nie jest przypadkowy - mówi. - Szkoła przez swoją powszechność jest w stanie rozpoznać problemy znacznie większej liczby dzieci niż inne służby. Z drugiej strony wydawanie posiłków w szkole jest organizacyjnie stosunkowo proste. W wakacje szkoły nie pracują, a nie ma innych instytucji, które mogłyby je w tej roli łatwo zastąpić. Oczywiście byłoby idealnie, gdyby gminy było stać na sieć stołówek, w których mogłoby się najeść każde głodne dziecko. Na to jesteśmy za biedni. W wakacje część dzieci zje posiłek w innych instytucjach, część w domach, ale są i takie do których pomoc nie dotrze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?