Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tadeusz Jaros: Całe życie czułem się skautem, ale serce czasami krwawi, jak widzę, kogo nie udało się ściągnąć do Lecha Poznań

Dawid Dobrasz
Dawid Dobrasz
Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie trafiło ostatecznie na Bułgarską. Zobacz zdjęcia z wizyty w domu u Pana Tadeusza, w którym ma pamiątki od swoich podopiecznych --->
Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie trafiło ostatecznie na Bułgarską. Zobacz zdjęcia z wizyty w domu u Pana Tadeusza, w którym ma pamiątki od swoich podopiecznych --->Adam Jastrzębowski
Krzysztof Kotorowski, Zbigniew Zakrzewski, Jan Bednarek, Tomasz Kędziora, Tymoteusz Puchacz, Kamil Jóźwiak czy Jakub Kamiński. Co łączy tych piłkarzy oprócz gry w Lechu Poznań? Praca z Tadeuszem Jarosem – we wcześniejszych latach trenera, a obecnie skauta młodzieżowego Kolejorza, którego spokojnie można nazwać jedną z legend klubu z Bułgarskiej, do którego dołączył w 1995 roku i jest człowiekiem z „niebiesko-białym” sercem. Wymienieni piłkarze to tylko część nazwisk, z którymi Jaros pracował lub znalazł i polecił do Kolejorza. Nie tak dawno – wspominany Kamiński – odszedł z Lecha Poznań za wielkie pieniądze i to kolejny już przykład potwierdzający to, że wspomniany skaut ma oko do piłkarzy, bo jako pierwszy wypatrzył "Kamyka". Z panem Tadeuszem rozmawialiśmy m.in. o jego pracy, historii poszczególnych piłkarzy ściąganych do Kolejorza oraz także o tych, którzy na Bułgarską ostatecznie nie trafili i kto według skauta był największym talentem, jaki był w Akademii Lecha Poznań.

W styczniu kolejny piłkarz odchodzi z Lecha Poznań do Bundesligi. Mowa o Jakubie Kamińskim, którego znalazł pan na Śląsku i pomógł w ściągnięciu do Kolejorza. U pana w domu, gdzie się spotykamy, wisi jego koszulka z autografem. Co pan czuje w momencie, gdy widzi taki rozwój piłkarza, jak „Kamyka”? Satysfakcję, dumę, że warto było starać się o niego starać, a może jeszcze coś innego?

Tadeusz Jaros: Na wstępie dziękuję za zaproszenie do wywiadu. Bardzo mnie to cieszy, że znajduje takich „Kamińskich” i innych zawodników. Nazwę to taką iskierką, którą przekazuje klubowi. Dalej tych chłopaków rozwijają trenerzy i ludzie w Akademii, ale wiem, że liczą się też ci, którzy jako pierwsi sprowadzili ich do naszej akademii i znaleźli akceptację trenerów.

Dawid Kownacki przyleciał do Poznania:

od 16 lat

Pierwsza myśl o tym, jak usłyszał pan o transferze Kuby?

Wiedziałem, że ci chłopcy, a tutaj konkretnie Kuba, może odejść za takie pieniądze. Trzeba mieć w tym cierpliwość i wierzyć w pracę, jaka się wykonuje w Lechu.

Pamięta pan okoliczności jego ściągnięcia do Lecha? Kuba miał ponoć wybierać między Legią a Kolejorzem.

Jestem bardzo mile widziany na Górnym Śląsku, co bardzo pomaga w takich historiach. Mam tu na myśli niektórych działaczy czy też trenerów. Stwarzałem chłopakom możliwość rozwoju, bo Lech był jednym z nielicznych klubów, który od dłuższego czasu ma akademię piłkarską na wysokim poziomie. Bodajże w tym czasie, gdy „Kamyk” był ściągany, to my wtedy zdobyliśmy mistrzostwo Polski, co miało też duże przełożenie na transfery chłopaków do klubu. Sporo rozmawiam z rodzicami i nie zawsze poziom akademii ma znaczenie, a to, jak wygląda cały klub - również w tabeli oraz grupy młodzieżowe. Mama Kuby na szczęście była zdecydowanie inną kobietą niż większość rodziców. Wierzyła mi. To była uczestniczka Igrzysk Olimpijskich, także wiedziała, co syn może osiągnąć i gdzie będzie mu najlepiej. Kuba ma na świetnym poziomie sprawność fizyczną. Kiedy oglądałem jego grę na turniejach czy w trakcie meczów reprezentacji Śląskiego ZPN, to był zdecydowanie wyróżniającym się zawodnikiem.

Czy mogę zatem stwierdzić, że miał pan kluczowy wpływ na to, że Kuba trafił do Lecha?

Trzeba pilnować wszystkiego, co się robi. Stworzyć bardzo dobre warunki, aby do tego transferu doszło i aby taki chłopak chciał uczestniczyć w treningach oraz obozach z Lechem. Rodzice na takim etapie często wybierają między różnymi akademiami. Sprawdzają, jak to będzie tutaj albo gdzieś indziej. Bardzo ważny w mojej pracy jest kontakt z nimi. Moja historia też pomaga w tym, kogo znalazłem i pokazujemy to rodzicom. Teraz będziemy mieli odpowiednią kartę przetargową w kontekście tego, że będziemy mieli czołową infrastrukturę w kraju, aby ściągać kolejnych takich zawodników.

Czytaj też: Dawid Kownacki zostanie piłkarzem Lecha Poznań! Wychowanek Kolejorza wraca na Bułgarską. Jest już w Poznaniu i przechodzi testy medyczne

W takich sytuacjach słyszałem, że cechuje pana ogromna determinacja, aby ściągnąć kogoś do Kolejorza. Że nie odpuszcza pan, jeśli widzi, że ktoś ma wielki talent. Skąd to się bierze? Przecież nie zawsze wiadomo, że z takiej osoby będzie wielki piłkarz.

Moje niebiesko-białe serce też ma na to wpływ, ale także to, że jestem trenerem. Widziałem wielu chłopaków w wieku dziecięcym i ta praca trenerska oraz nauczycielska właściwie mnie ukształtowała. Jak widzi się naprawdę utalentowanego chłopca, to potem analizuje się jego poruszanie po boisku, technikę biegu, koordynację czy umiejętności piłkarskie, które nie zawsze są topowe na Lecha, ale patrzę też na potencjał zawodnika i czy nasi trenerzy są wydobyć z niego więcej. Wtedy skutkuje to sukcesem.

Pierwszy raz poznaliśmy się na etapach wojewódzkich rozgrywek o Puchar Tymbarku. I widzieliśmy się tam nie raz. Pamiętam, jak was obserwowałem jak pracujecie i wpadł wam w oko zawodnik Bałtyku Koszalin – Mikołaj Tudruj z rocznika 2006. Wiedziałem, że macie go na oku, ale co wy widzieliście konkretnie w tym zawodniku, że po turnieju trafił on do Lecha Poznań?

Mikołaj Tudruj już wtedy – na początku 2019 roku – był bardzo dobrze rozwinięty fizycznie. Można powiedzieć – akcelerant. W tym wieku miał już bardzo dobrą koordynację. Dobrze myślał, współpracował z kolegami i nie starał się tylko samemu wykańczać akcji, ale też na odpowiednim poziomie miał finalizację sytuacji. Miał bardzo dużo pozytywów, które człowieka potrafią zachwycić. Wielu zawodników w czasie meczu nie wyróżnia się swoimi umiejętnościami technicznymi lub źle funkcjonują na boisku, ale czasem zauważę jedną, dwie akcje i to jest czasem to, o co nam skautom chodzi. Bo on tych wspaniałych zagrań może mieć więcej, jeśli zacznie się go prawidłowo szkolić, a my musimy ich zobaczyć jak najwięcej.

A ile razy musicie oglądać takiego chłopaka, aby podjąć decyzję – chcemy go.

Takie moment zostają w pamięci, ale trzeba jechać kilka razy, żeby zobaczyć to jeszcze raz i potwierdzić, że on coś w sobie ma, bo po jednej akcji też nie można wyciągać daleko idących wniosków.

Zobacz też: Dani Ramirez zostaje w Lechu Poznań do końca sezonu. Potwierdziła to... jego żona

Za chwilę wrócimy do teraźniejszości, ale pozwólmy poznać czytelnikom pana historię. W 1977 roku zaczynał pan prace jako trener SKS Posnania, a potem pracował w Olimpii Poznań i szkole na Boninie, gdzie były klasy sportowe. Tam był pan wychowawcą m.in. Mirosława Szymkowiaka i Krzysztofa Kotorowskiego z rocznika 1976. Z tego, co słyszałem, to od początku pochłonęła pana piłka dziecięca i młodzieżowa. Dlaczego? Skąd to zamiłowanie do pracy z młodzieżą?

Jako młody nauczyciel wychowania fizycznego, który skończył poznańską AWF, grałem w piłkę od najmłodszych lat, a aktywnym zawodnikiem byłem do 37. roku życia. Miałem co przekazać młodym chłopakom – wiedzę z AWF czy umiejętności piłkarskie. Odnośnie Krzysztofa i Mirka, którego sprowadził do mnie wybitny trener Mieczysław Petlicki. Uważam, że dostałem wtedy „dwa brylanty” do oszlifowania. Oni nie byli ze szkoły, tylko przyszli z zewnątrz. Ojciec Krzysztofa – Paweł, który grał też w Grunwaldzie Poznań, to jest przykład tego, o czym często mówię. Zawodnicy, których ojcowie w przeszłości byli piłkarzami, sportowcami, mogą wysoko zajść. Ich rodzice orientują się, co trzeba robić i bardziej pilnują takich zawodników – treningów czy ich podejścia. W kwestii Mirka Szymkowiaka...Pamiętam, jak wspomniany trener przyszedł do mnie i powiedział – mam wielki talent. To mówię – przyprowadź go. Ten przyszedł i od razu był gwiazdą. Po roku poszedł grać dalej, bo to było widać, że to będzie piłkarz. Mirek był u mnie w Olimpii. On z Krzyśkiem po prostu przychodzili na treningi po szkole. Był w tej ekipie też Bartosz Hinc, który później grał w ekstraklasie.

Jeśli chodzi o mnie, to od zawsze bardzo lubiłem pracować z dziećmi i młodzieżą. Mam chyba też odpowiednie zdolności pedagogiczne i dobrze szło mi przekazywanie wiedzy. Zresztą z dziećmi najlepiej się pracuje, bo najszybciej widać postęp. Nawet w przeciągu miesiąca. To lepi się jak przysłowiowy „dzbanek z gliny”. Przynosi mi to zadowolenie i radość. Wtedy ma się dodatkową chęć do dalszej pracy

Warto wspomnieć, że nie tylko żył pan piłką młodzieżową, bo przez chwilę był pan grającym trenerem seniorów Polonii Poznań, gdzie pracował m.in. z Jackiem Dembińskim?

Były wtedy takie mini turnieje piłki nożnej na Golęcinie – pięciu w polu i szósty bramkarz. Ja wtedy prowadziłem klasę piłkarską na Winiarach. Ale jak zobaczyłem Jacka, to takiego piłkarza na tamte czasy jeszcze nie widziałem. On strzelał gole, jak chciał. Regularnie był najlepszym zawodnikiem. Poszedłem wtedy do niego i mówię: „Jacek, chodź do mnie…”. On wtedy powiedział, że woli sobie pokopać na podwórku niż grać w klubie. Miał wtedy z 12-13 lat.

Spotkałem go dopiero, jak był w wojsku. To było dobrych kilka lat później, kiedy w hali prowadziłem trening Polonii. Poznałem go z daleka i mówię: „Cześć Jacek!”. Ten się zdziwił, że w ogóle go poznałem. Sam wtedy zagaił, że chciałby u mnie potrenować. Miał wtedy 18-19 lat, a ja byłem wtedy w Polonii grającym trenerem. Grałem jako rozgrywający, a Jacka stawiałem sobie przed sobą. I rzucałem mu piłki, a on prawie wszystko wykańczał (śmiech).

Czy dzisiaj taka historia mogłaby się wydarzyć? Że chłopak 18-19-letni dopiero zaczyna grać w klubie, pominął wszystkie kadry młodzieżowe i wielkie akademie, a i tak został profesjonalnym piłkarzem na niezłym poziomie?

Jacek też nie został zabrany bezpośrednio z podwórka. Miał wrodzony talent. Potrenował w Polonii rok czy półtora. Ja wtedy pojechałem na chwilę na zachód i jak wróciłem, to mi podziękowano, a Jacka już wtedy nie było, bo trafił do Lecha. Niech mi pan wierzy, że dalej są chłopcy amatorzy, gdzie nigdzie nie grali i mogą zaistnieć w piłce nożnej. Pamiętam jak dziś, gdy pracowałem w szkole na Żonkilowej w Poznaniu i pojechaliśmy na jakiś turniej halowy. Był taki chłopiec, który przyćmił wszystkich moich regularnie trenujących chłopców. Podszedłem do niego i mówię: „Chłopcze, chcesz grać w piłkę nożną? Od razu Cię biorę i grasz w pierwszym składzie w tym roczniku w Lechu.” On wtedy mi powiedział, że bardzo by chciał, ale rodzice każą mu zostać… doktorem. Próbowałem go namówić jeszcze kilka razy, ale on miał nawet zakazywane wychodzenie na podwórko, żeby się uczyć. Jeszcze takiego talentu na tamte czasy jeszcze nie widziałem, ale… przepadł. Nie było szans przekonać rodziców.

Dawid Kownacki nie jest pierwszym piłkarzem, który przychodzi lub wraca do Lecha Poznań z 1. lub 2. Bundesligi, a warto dodać, że w przeszłości takie transfery zwykle wzmacniały Kolejorza. Z małymi wyjątkami. Lecz "Kownaś" ma nie tylko szansę odbudować swoją formę, ale też dołożyć swoją cegiełkę w walce o swój drugi w karierze tytuł mistrza Polski. Czekając na pierwszy mecz 24-letniego wychowanka ponownie w barwach Lecha Poznań, przypomnimy inne powroty i transfery Kolejorza z Niemiec.Zobacz tych piłkarzy --->

Dawid Kownacki nie jest pierwszym piłkarzem, który wrócił z ...

Jako trener przeszedł pan przez taką klasyczną szkołę, czyli AWF. Czy uważa pan, że dzisiaj trenerzy także powinni iść taką drogą? Jaką przewagę ma szkolenie trenerów na uczelni wyższej w kontekście tego organizowanego przez PZPN?

To jest moje prywatne zdanie, ale uważam, że specjalizacja na AWF bardzo dużo daje studentom. Jeśli są dobrze prowadzeni, to mogą bardzo dużo osiągnąć i zdobywają tam niezbędną wiedzę. Dla przykładu są tam przedmioty jak anatomia, fizjologia, biologia, pedagogika czy biomechanika. Trwają one latami, a kandydaci na trenera UEFA C „odbębnią” to w kilkadziesiąt godzin i otrzymują tytuł, który uprawnia ich do prowadzenia zajęć z dziećmi. Wtedy po AWF można było prowadzić od razu kluby do ówczesnej trzeciej ligi. Czy teraz jest gorsze szkolenie? Myślę, że chodzi tu o pieniądze i o nic więcej.

W Lechu Poznań zaczął Pan pracę w 1995 roku. Najpierw jako trener na zaproszenie ówczesnego wiceprezesa Romana Jakóbczaka. Jak wyglądały te początki? Czy ktoś z tej pierwszej prowadzonej przez pana grupy przebił się wyżej?

Pamiętam bardzo dokładnie ten moment, kiedy na zaproszenie wspomnianego Romana Jakóbczaka zostałem zaproszony do pracy w Lechu i do dzisiaj jestem mu za to wdzięczny. Mieliśmy razem przyjemność grać w oldboyach – on Kolejorza, ja Olimpii. Był wówczas tworzony zespół rocznika 1981 złożony z trzech grup – poznańskiej 13, Olimpii i Lecha. Z nich miałem zrobić reprezentację tego rocznika w juniorze młodszym, mimo że wszyscy byli młodsi od rocznika wiodącego – wówczas 1980. Stworzyliśmy zespół i okazało się, że wygrywaliśmy z wyższymi rocznikami. Wtedy przydzielono mi również kilku chłopców z rocznika 80 i też wygrywaliśmy. Zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski juniora młodszego, a rok później juniora starszego, mimo że grałem z rocznikiem o dwa lata młodszym w naszym makroregionie. Trenerzy Lecha mówili mi, że nie jestem w stanie zrobić mistrza województwa. Dałem radę, a na finały dobieraliśmy starszych chłopaków jak Arka Głowackiego czy Macieja Scherfena. W młodszych miałem m.in. Zbyszka Zakrzewskiego, którego wziąłem z Olimpii, a dzisiaj pracujemy w jednym biurze (śmiech). Z „13” dołączył do nas Michał Goliński. Z Lecha też było kilka fajnych chłopaków i stworzyliśmy świetną drużynę. Dobrze, ze z każdego rocznika kilku zawodników dotarło do ekstraklasy.

Czytaj też: Kolejny talent opuszcza Lecha Poznań. Będzie grał w Fortuna 1 Lidze

Warto też wspomnieć, że w latach 90. prowadził pan taki zespół jak UKS Maczki, które miały siedzibę w szkole podstawowej nr 50 w Poznaniu. Słyszałem, że to był bardzo ciekawy projekt.

W tamtych czasach trenerzy byli słabo opłacani. Trzeba było jakoś dorobić i popołudniami prowadziło się zajęcia w szkołach. Lech był podstawą mojej pracy, ale mogłem też pracować tutaj i w Polonii. Jak wyjeżdżałem rano o 7, to kończyłem o 19-20. Spotkałem wówczas mojego mentora – Krzysia Gogolewskiego i utworzyliśmy klasę piłkarską na Starym Żegrzu z chłopcami z 2. klasy podstawówki. Nagle się okazało, że w całej Polsce powstają UKS-y, które w przyszłości mają zagrać o wielki wyjazd do Brazylii. Postanowiłem stworzyć zespół złożony z chłopców z czterech dużych ratajskich osiedli. Okazało się, że osiągaliśmy bardzo dobre rezultaty. Zespół ten nie przegrywał przez trzy lata! Nawet Lech nie mógł dać nam rady. Dlatego czasem nie mogę już słuchać i wierzyć w to, że jak teraz jeździmy do klubów, które chcą współpracować z Kolejorzem, to one mówią, że nie mają chłopaków. Ja chodziłem wówczas po domach. Piłem kawy z rodzicami i namawiałem do gry, ale młodzież też wyglądała wtedy dużo lepiej. Była bardziej sprawna, a teraz postęp technologiczny sprawił problem na tej płaszczyźnie. Organizując turniej na pięć pobliskich szkół potem dodatkowo dobierałem najlepszych chłopców do swojej ekipy. Wystarczyło być wtedy sprawnym ruchowo – o to głównie chodziło i to jest podstawa. Małpę nauczysz żaglować, to człowieka nie nauczysz grać w piłkę?

Ostatecznie skończyło się tak, że prowadzony przez pana zespół szkolny wygrał turniej UKS-ów z całej Polski i pojechaliście do Brazylii. Ktoś poszedł potem dalej?

To byli chłopcy z osiedla, ale w Poznaniu zaczęło robić się o nas głośno, że wygrywaliśmy ze wszystkimi i sporo chłopców z roczników 84-87 chciało do nas dołączyć. M.in. Krzysztof Strugarek, Filip Burkhardt, Mirosław Goliński czy Adrian Świątek i trenowali później u mnie. Startowaliśmy w wielu turniejach i chłopaki jeździli w nagrodę do Rimini czy graliśmy w półfinałach turniejów z wielkimi polskimi firmami. W następnym roku – w roczniku 1987 – wygraliśmy Nike Cup i pojechaliśmy do Mediolanu. To był UKS! Dzisiaj to jest nie do pomyślenia.

Po pracy trenerskiej, w porozumieniu z Piotrem Rutkowskim, przeszedł pan na „szkoleniową emeryturę” i zajął się skautingiem. Kiedy to było?

To było hmm… dwa-trzy lata po wejściu rodziny Rutkowskich do Lecha. Bodajże 2008 rok. Prowadziłem wówczas różne roczniki. Zacząłem też sprowadzać coraz więcej ciekawych dzieciaków do Lecha, ale pracując w szkole musiałem brać wolne itd. I na końcu miałem problemy z dyrektorami, że inni musieli pracować za mnie. Poszedłem zatem na o wiele wcześniejszą emeryturę. Wtedy miałem swobodę w działaniu skautingowym w kontekście młodzieży, a nie było to wtedy takie popularne. Takich osób jak ja było zaledwie kilka w kraju, ale dzięki temu było nieco łatwiej. Nie było też wtedy tylu akademii, ile jest obecnie.

W tej roli może pan wykorzystywać doświadczenie trenerskie z pracy z młodzieżą.

Zdecydowanie, bo skupiłem się na skautingu młodzieżowym. Wiedziałem je od podszewki, jaki poziom powinni prezentować chłopcy w wieku 10 czy 12 lat, mając na myśli kwestie sprawnościowe i piłkarskie.

To od czego pan zaczął?

Od razu zostałem rzucony na głęboką wodę i zacząłem od roczników 1991 i 1992. Jeździłem na kadry wojewódzkie, a wcześniej sam je prowadziłem. Tak, jak mówiłem – znałem ten poziom i przyrównywałem do najlepszych chłopaków z Lecha czy tych, którzy szkoliłem. Pierwsi, którzy jakoś zaistnieli z tego naboru to byli bramkarz Gerard Bieszczad, który poszedł potem do Wisły Kraków. Pamiętam, jak później jako senior kiedyś tu przyjechał na mecz pucharowy i napsuł nam sporo krwi. Później udało się wyskautować m.in. Wojtka Golę czy Tomasza Kędziorę.

Nie uważa pan, że kiedyś ci chłopcy mieli większy problem zaistnieć niż teraz? Wychowankowie nie wchodzili taką ławą do pierwszych zespołów, jak teraz. Być może w Lechu zaistniałoby jeszcze więcej znalezionych przez pana chłopców?

Bieszczad… no coś w tym Lechu nie stawiają na bramkarzy. A Gola czy Kacper Chodyna? Oni byli w Lechu i się sprawdzali, ale może w odpowiednim momencie nie dostali szansy. Rodzice też nie wytrzymali ciśnienia, a dodatkowo pojawiali się menadżerowi i oni bardzo chcieli ich szybkiego awansu, a w Poznaniu były często zdecydowanie za mocne zespoły dla tych chłopców i trzeba było się z nimi pożegnać.

Nie wkurzało to pana?

Niech mi pan wierzy… Tych, których tutaj sprowadziłem, to praktycznie traktuje jak moich dzieciaków. Cały czas obserwuję ich karierę. Czy są w Szkocji, Turcji czy gdziekolwiek…

Ale i tak im pan pomógł.

Odskocznia z Lecha jest większa niż z innych klubów w ekstraklasie. Wyrobiliśmy sobie taką markę, że potrafimy szkolić. Nawet tych, którzy w Lechu się nie przebili. Ogólnie mając teraz to doświadczenie, to uważam, że całe życie czułem się skautem, ponieważ jako trener zawsze chciałem mieć jak najlepszy zespół i już wtedy wyszukiwałem tych chłopaków.

Spójrzmy po kolei po pozycjach, kto dzięki panu trafił do Kolejorza. Zacznijmy od bramkarzy. Wspomniany Gerard Bieszczad, Miłosz Mleczko, Bartosz Mrozek czy Mateusz Lis, a było ich jeszcze kilku. Ale zapytam przekornie. Czy spodziewał się pan więcej po tych zawodnikach? Gdzie udało ich się znaleźć?

Wszystkich z nich obserwowałem na turniejach kadr wojewódzkich. Oni byli wyróżniającymi się zawodnikami w swoich kadrach i dlatego do nas trafili. Dlaczego nie zaistnieli? Może byli słabsi? Bramkarze, jakich mieliśmy wtedy, czyli Burić czy Putnocky, to wtedy ciężko było na nich postawić. Poszli na wypożyczenie, nabywać doświadczenie...

Czytaj też: Czesław Michniewicz swoją trenerską karierę zaczynał w Lechu Poznań. Wspominamy ten czas z ówczesnym prezesem - Radosławem Majchrzakiem

Jak pan myśli, czemu Lech nie dochował się jeszcze poznaniaka bramkarza, który zaistniałby w pierwszym zespole? Może z wyjątkiem Krzysztofa Kotowskiego.

No tak, tylko jeden poznaniak. Trudno powiedzieć. To specyficzna pozycja. Czasami może dlatego, że się nie ryzykuje? W Jagiellonii w wieku 17 lat postawiono na Drągowskiego i po dwóch latach był wybrany najlepszym młodzieżowcem w Polsce. Kiedy oni mogą zaistnieć? Jak będzie w tabeli odpowiednia przewaga punktowa. Wtedy w kilku meczach muszą zademonstrować swoje umiejętności, bo trudno postawić teraz na drugiego czy trzeciego bramkarza, kiedy Lech walczy o mistrzostwo Polski.

Nie było odwagi, czy może nie było jeszcze takiego mocnego kandydata? Jest teraz Krzysztof Bąkowski, ale też nie jest powiedziane, że to będzie on.

Trzeba wierzyć, że kiedyś to nastąpi i że wychowanek zagra w bramce Lecha. Krzysiu ma duże szanse, ale są młodsi bramkarze w naszej Akademii. Podam jedno nazwisko i za kilka lat sprawdzimy, bo mam duże przekonanie, że ten bramkarz dostąpi tego zaszczytu. To Mateusz Pruchniewski z rocznika 2007. Jeden z lepszych w Polsce. Może dopiero on, albo Krzysiu Bąkowski. Zobaczymy.

Patrzymy dalej – obrona. Tutaj wyróżniają się nazwiska Jana Bednarka, Tomasza Kędziory, Łukasza Bejgera czy Tymoteusza Puchacza. Nie można zapomnieć też o Filipie Borowskim czy Kacprze Chodynie, a było ich jeszcze wielu, wielu więcej. Przypomni pan historię przejścia od Lecha tej pierwszej czwórki?

Jeśli chodzi o Tomka Kędziorę, to mam sporo przyjaciół w Zielonej Górze, którzy trenowali najlepszych piłkarzy w tym regionie. „Kendi” był ich zawodnikiem i często gościli mnie u siebie. Tomka wielokrotnie oglądałem w wielu meczach na różnym poziomie. Jakoś udało się przekonać jego ojca, żeby do nas trafił. Następny - Bednarek był u nas pod „nosem”. Był w kadrze województwa i zawsze był wiodącym zawodnikiem. Wydaje się, że droga do Lecha była prosta, ale… niekoniecznie. Nasz obecny bramkarz, a jego brat – Filip, poszedł wtedy się kształtować do Holandii. Była też taka opcja, kiedy rozmawiałem z rodzicami Janka, czy nie ma iść śladami starszego Filipa. Przekonywałem długo i udało się, ze Janek trafił do nas. My wtedy nie trenowaliśmy na swoich obiektach i Jan najpierw trafił do MSP Szamotuły, z którymi współpracowaliśmy i stamtąd dopiero przeszedł do Lecha. Trafiało tam wtedy wielu chłopców od nas, bo mieli wtedy lepszy internat niż we Wronkach.

Puchacza obserwowałem podobnie jak Tomka – w rozgrywkach wojewódzkich. Mało kto wie, że Tymek najpierw poszedł sprawdzić się do Legii. Tam mu się nie podobało i przyszedł do nas. Jeśli chodzi o Bejgera, to spotkałem go na jednym z turniejów w Malborku. Podszedłem do rodziców i zaproponowałem Lecha. Od razu się zgodzili i bardzo ucieszyli. Obserwowałem go wtedy na pozycji rozgrywającego i wyglądał tam bardzo dobrze. Świetna technika, umiejętności i koordynacja mimo bycia wysokim. Ostatnio trenerzy z Dolnego Śląska przypomnieli mi, że wtedy powiedziałem, iż skończy on na pozycji środkowego obrońcy… No i skończył.

Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie
Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie trafiło ostatecznie na Bułgarską. Zobacz zdjęcia z wizyty w domu u Pana Tadeusza, w którym ma pamiątki od swoich podopiecznych --->Adam Jastrzębowski

Co jest kluczowe, żeby często przekonać ich do Lecha? Rozmowa z rodzicami, wspomniana determinacja, czy jeszcze coś?

Dawniej łatwiej było przekonać do Lecha. Mam tu na myśli roczniki 1998 czy 1999. Mieliśmy wtedy u siebie internat i rodzice nas wybierali. Obecnie jest już kilka dobrych ośrodków. Jest ciężej, ale teraz, kiedy wchodzimy na wyższy poziom ze skills.lab czy nowymi budynkami oraz internatem i jak rodzice przemyślą, co my oferujemy, a co oferują inni i ilu naszych piłkarzy jest przy kadrach młodzieżowych, to powinno być jeszcze lepiej.

Lech Poznań ma także świetną reklamę. Jest wytyczona droga, a patrząc nawet tylko na reprezentację Polski, to teraz jest tam najwięcej piłkarzy, którzy stawiali swoje kroki przy Bułgarskiej.

I taka jest nasza filozofia. Żeby prawidłowo szkolić, to zawodnicy muszą przechodzić regularnie do wyższego rocznika. Musimy ich bodźcować. Trzeba spojrzeć też na nasze rezerwy, ilu gra tam chłopców w wieku juniora. To też jednak nie jest wszystko. Pierwszym poważnym problemem, żeby ktoś tu trafił jest jednak rodzina, a konkretnie rozłąka z nią w bardzo młodym wieku. Aby młody chłopak do nas przeszedł, to musi być na to zgoda rodziny, która wyśle go kilkaset kilometrów od domu. Tęsknota jest wtedy często z obu stron. Muszą decydować, aby syna oddać w dobre ręce.

To przejdę do pomocników i skrzydłowych. Znalazł pan między innymi Szymona Czyża czy Antoniego Kozubala z roczników odpowiednio 2001 i 2004. Ten drugi jest przecież aż z Podkarpacia.

Tu akurat było nieco łatwiej, bo Antek od małego był fanem Kolejorza i marzył o Lechu. Pamiętam, że jeżdżąc na kadry wojewódzkie, trafiłem na mecz Podkarpacia z Małopolską. W tamtym meczu zdecydowanie wyróżniali się on i Norbert Pacławski. Rodzice Antka się zdecydowali, a byli u nas wielokrotnie, zanim podjęli decyzję. Kluczowym momentem była męska rozmowa z ojcem Antka – Dominikiem, aby syn trafił tutaj. Dodam tylko, że wtedy była taka sytuacja, że Antek miał wyjechać z Zagłębiem Lubin na turniej do Anglii. Wiedziałem, czym to grozi, że już do nas nie trafi. Wtedy postawiłem sprawę na ostrzu noża, co było ryzykowne: „Albo w ciągu pięciu minut rezygnujecie z Zagłębia albo kończymy rozmowę”. Zrezygnował, a miał już paszport i trafił do Lecha. Czułem, że są oni oddani Lechowi, mimo sporej odległości od Poznania.

Ta historia pokazuje, że często to pan ma główny wpływ na to, czy ktoś tu trafia, czy nie.

Moim zadaniem jest znalezienie, ale też i zachęcenie młodych chłopców, aby tu przyjechali. Potem trenerzy oceniają, czy dobrze zrobiłem, czy źle. Sam nie jestem decydentem. Akceptują to potem inni.

Pan też był trenerem. Pewnie polecani przez pana zawodnicy są częściej akceptowani, a nie negowani.

Wiele razy tak jest i cieszę się z tego. Mam szacunek i w Lechu pracuje mi się bardzo dobrze.

Szymek Czyż?

To był chłopak z Arki Gdynia, którym się długo interesowałem. Był taki mecz w Jarocinie. I nasi trenerzy wtedy namawiali mnie, że bardzo chcieliby u siebie widzieć Szymona. Mówię – dobra. Wziąłem telefon i rozmawiałem długo z ojcem. Dotarł tu i byliśmy z niego bardzo zadowoleni. Natomiast to jest też chłopak, który nie wytrzymał ciśnienia, że nie dostał szansy gry wyżej i odszedł.

Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie
Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie trafiło ostatecznie na Bułgarską. Zobacz zdjęcia z wizyty w domu u Pana Tadeusza, w którym ma pamiątki od swoich podopiecznych --->Adam Jastrzębowski

Jak pan na to patrzy? Jednak po niego czy Bejgera zgłosiło się Lazio, czy Manchester United… Ciężko czasami im powiedzieć, że „przejdź jak Bednarek przez Górnik Łęczna”.

Spójrzmy na to w ten sposób. Było wielu wspaniałych zawodników w rocznikach młodzieżowych. Pojechali i po pół roku… wrócili. Ilu się przebiło 5 proc.? Krychowiak, Zieliński, Szczęsny… Dobrze, że ci wspomnieni chłopcy ostatecznie wrócili. Myślę, że oni ostatecznie nie żałują drogi, którą wybrali.

Jednak patrzę też na to, że rówieśnik Łukasza Bejgera – Kamiński – odchodzi z Lecha za 10 milionów do Wolsburga, a on teraz wrócił do Polski. Choć nie powiedziane, że Łukasz czy Szymon nie zrobią jeszcze kroku w tamtym kierunku. Jednak ta droga ma więcej zakrętów, niż ta w Lechu.

To jest też dobry piłkarz i życzę mu tego, że jeszcze pójdzie do dobrego klubu. Idealnym i wzorcowym przykładem drogi z Lecha Poznań na szczyt jest Jan Bednarek. Kamil czy Tymek Puchacz też przeszli drogę wyznaczoną przez Kolejorza. To są przykłady, że trzeba też trafić na odpowiednich trenerów na swojej drodze. Ważna jest włożona przez nich praca, bo Tymek, to jest tytan pracy. Jeszcze jest młody, ale musi teraz skupić się na aspektach czysto piłkarskich.

Idziemy dalej. Od razu widać, że ma pan oko do skrzydłowych, bo dzięki panu do Poznania trafili Jóźwiak, Skóraś czy Kamiński. Przyjrzyjmy się może, jak ci piłkarze zostali zawodnikami Kolejorza?

Kamila wielokrotnie obserwowaliśmy w kadrach wojewódzkich. Bardzo dobrze zagrał na jednym z turniejów halowych we Wronkach. Wtedy obserwował go mocno Wojtek Tomaszewski. Sprawdził się. Wziąłem telefon i zacząłem namawiać jego oraz rodziców na Lecha. Łatwo nie było i to były trudne rozmowy. Trzeba było powalczyć, ale UKP Zielona Góra to klub, który nam sprzyja. Byłem pierwszą osobą, która rozmawiała z rodzicami.

Jeśli chodzi o Skórasia, to jechałem wówczas do Jastrzębia oglądać Bartka Zalewskiego. Pojechałem, zobaczyłem Michała i mówię: „Boże… co za skrzydłowy. Niemożliwe, że ja to widzę”. Znałem tam wówczas organizatora tego turnieju i od razu chciałem go mieć. Obok stali rodzice Michała. Widziałem w nich radość, że Lech proponuje dołączenie syna do nas. Jego ojciec zrobiły wtedy wszystko, żeby tak się stało i wszystko przebiegło szybko. Obu piłkarzy – „Skórę” i Zalewskiego – przyjmował wówczas Ivan Djurdjević, prowadzący juniorów. Ivan na początku nie wyglądał na zachwyconego. Już sobie pomyślałem… następny, który wie lepiej. Podszedłem i w takim żołnierskim tonie: „Co? Nie podobają Ci się?!”. Odpowiedział: „Rewelacja! Jeszcze takich nie widziałem!”.

Tu akurat to się dobrze skończyło, ale często było tak, że przyprowadzałem takich chłopców i oni mieli akurat słabszy dzień. Ja tych chłopców widziałem wcześniej często 8-10 razy, zanim przyjadą do Wronek. Często trenerzy mówili, że mają lepszych. Od razu kontrowałem: „Gdzie macie lepszych? Pokażcie mi ich. Tu jest chłopiec z małego klubiku i on od razu jest taki, jak nasi. Dochodzi presja, a Ty go nie chcesz wziąć?”.

Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie
Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie trafiło ostatecznie na Bułgarską. Zobacz zdjęcia z wizyty w domu u Pana Tadeusza, w którym ma pamiątki od swoich podopiecznych --->Adam Jastrzębowski

Mówimy o historiach, które się udały, ale nie każdy też wie, że do Lecha polecał pan Bartłomieja Drągowski, Kacpra Kozłowskiego czy Kamila Piątkowskiego. Dlaczego oni ostatecznie nie trafili do Poznania?

Serce mi krwawi, jak jest głośno o tych chłopakach… Cieszę się, że im się udało i tak daleko zaszli. Ale serce krwawi, że nie ma ich w Lechu… Wystarczyło, aby czasami niektóre osoby przyklapnęły transfer... Bo ci chłopcy bardzo chcieli przyjść do Kolejorza. Bartka Drągowskiego obserwowałem wielokrotnie w kadrze rocznika 1997. Jeździłem za nim wiele razy. Mówiłem trenerom u nas, że mam bramkarza, jakiego jeszcze nie widzieli. Ci nie wierzyli. Był wówczas zawodnikiem MOSP Białystok. Bartek był już u nas w Rehasporcie po testach wraz z rodzicem i bardzo chcieliśmy, żeby on tu trafił. Niestety zabrakło akceptacji…

Kozłowski… tu to mi serce aż podwójnie krwawi. On grał w kadrach starszych roczników województwa zachodniopomorskiego. Byłem pewien, że on zagra w ekstraklasie. Niestety za długo był u nas na testach i przeciągaliśmy decyzję. Pamiętam, że miała ona nastąpić w lutym, a rodzice Kozłowskiego chcieli mieć potwierdzenie w styczniu. Zabrakło właściwie miesiąca… On był zakochany w Lechu, ale… nie wyszło i do tej pory ubolewam.

Kamil Piątkowski był widziany przeze mnie na kadrach wojewódzkich. Dostał od nas propozycję gdy trenerem trampkarzy był Ivan Djurdjević, ale u nas w akademii nie został zatwierdzony. Czasami popełnia się takie błędy. Jak widać - nawet na największych talentach.

Był jeszcze Darek Stalmach, który ostatnio debiutował w Górniku Zabrze. Jego ojciec bardzo chciał, aby tu przyszedł, ale niestety też został odrzucony. Szkoda. Strasznie żałuję, że on zadebiutował w Górniku, a nie u nas.

W takim razie, który piłkarz najbardziej pana boli, że nie trafił do Lecha?

Żadne z tych nazwisk powyżej… To Bartosz Talar z rocznika 2002, obecnie piłkarz Olympique Lyon. Środkowy obrońca, mógł grać też jako defensywny pomocnik. Pojawił się u nas w podobnym okresie co "Kamyk". To jest przykład, że często trenerzy wolą postawić na chłopaków, którzy już są. Talar, to boli mnie tak, jak cała czwórka wymieniona powyżej. Uważam, że zdecydowana wina leży po naszej stronie…

Kiedy ma pan największą satysfakcję jako skaut ze znalezionego chłopaka?

Pierwsza jest, kiedy zadebiutuje w ekstraklasie, a potem, kiedy trafi do zagranicznej ligi i tam zacznie grać. I oczywiście debiut w reprezentacji Polski. W kadrze jest wielu teraz chłopaków znalezionych przez nas. Mam z tego satysfakcję i mam z nimi kontakt. Regularnie rozmawiam z Puchaczem czy Kamykiem po ich meczach. Rozmawiamy, czy grali słabiej, czy lepiej. Ile razy też widzieliśmy się na stadionie, to witamy się zawsze z wielką sympatią.

Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie
Tadeusz Jaros to obecnie skaut Lecha Poznań, który pomógł sprowadzić do Kolejorza wiele talentów. Jednak do dzisiaj boli go to, że kilku piłkarzy nie trafiło ostatecznie na Bułgarską. Zobacz zdjęcia z wizyty w domu u Pana Tadeusza, w którym ma pamiątki od swoich podopiecznych --->Adam Jastrzębowski

Dużo było propozycji, żeby odszedł pan z Lecha? Zdaje pan sobie sprawę, ile pana praca dała temu klubowi? Widziałem komentarze, że należy panu postawić pomnik przed stadionem.

Miałem taki moment zawahania kilka lat temu, ale dobrze, że zostałem w Lechu. Jestem związany z nim i całym środowiskiem. Wielu z tych piłkarzy umożliwiłem dotarcie do Kolejorza, ale trzeba też pamiętać o wszystkich w akademii, którzy potem pracują z tym zawodnikiem i doprowadzają do tego, że kształtują się na świetnych ludzi i piłkarzy. Szkolenie u nas jest na świetnym poziomie.

Obecnie Akademia Lecha Poznań przechodzi przebudowę. Mam na myśli powstanie nowego budynku, internatu czy skills.lab. Jak pan myśli, czy to spowoduje jeszcze większą przewagę Kolejorza nad resztą stawki w kwestii szkolenia? Lech długo był na czele tej stawki, ale w ostatnich kilku latach goniący „peleton” mocno podgonił. Czy sądzi pan, że Kolejorz dzięki rozwojowi infrastruktury może znowu „odskoczyć” konkurencji?

Myśmy tracili przewagę w tym, że nie mieliśmy właśnie takiej dobrej infrastruktury, jak powstawała w Cracovii czy Lubinie. Na szczęście już to podgoniliśmy, ale zawsze mieliśmy czołowe szkolenie w kraju. To było zawsze naszym priorytetem i dalej tak jest. Mamy naprawdę wspaniałego dyrektora akademii, bo Rafał Ulatowski wykonuje świetną pracę. Myślę, że tą drogą, którą teraz idziemy, możemy wiele zyskać. Widzimy to po powołaniach do kadr Polski. Niby rocznik 2002 miał kończyć naszą świetność w Lechu. Tymczasem dalej młodsze roczniki dostają najwięcej powołań do kadr ze wszystkich klubów. Rocznik 2007 – 5 z Lecha, 2006 – 6. Na ZAMO pięciu czy sześciu. A taka wspaniała Akademia Rakowa? Po jednym maks.

Czyli szkolenie w Lechu – top?

Proszę zobaczyć, ile szkoleniowców z Kolejorza wyszło też na arenę ogólnopolską. Marcin Dorna, Wojciech Tomaszewski, Przemysław Małecki, Salamon poszedł do Rakowa. Nie można zapomnieć też o Mariuszu Rumaku, z którym pracowałem w szkole na Winiarach czy też Patryku Kniacie.

To co pan sądzi o pomyśle młodzieżowca?

Ja bym nawet dał dwóch! Jeśli chcemy, aby w polskiej piłce i reprezentacjach narodowych było lepiej, to w najwyższej lidze powinno być jak najwięcej grających chłopców. Jeśli nam na tym nie zależy, to niech odchodzą za granicę i tam się szkolą. Na pewno więcej młodzieżowców przełoży się na lepszą pracę akademii i więcej tych chłopców zostanie w Polsce, bo będą mieli większą szansę grać w ekstraklasie.

Ile jeszcze chce pan pracować w tym zawodzie?

Jak będzie zdrowie i wnuki mnie nie będą potrzebowały, to nie widzę przeszkód, by pracować dalej. Na mecze Lecha zawsze będę chodził. Ile będzie zdrowia, tyle będę pracował.

Dawid Kownacki nie jest pierwszym piłkarzem, który przychodzi lub wraca do Lecha Poznań z 1. lub 2. Bundesligi, a warto dodać, że w przeszłości takie transfery zwykle wzmacniały Kolejorza. Z małymi wyjątkami. Lecz "Kownaś" ma nie tylko szansę odbudować swoją formę, ale też dołożyć swoją cegiełkę w walce o swój drugi w karierze tytuł mistrza Polski. Czekając na pierwszy mecz 24-letniego wychowanka ponownie w barwach Lecha Poznań, przypomnimy inne powroty i transfery Kolejorza z Niemiec.Zobacz tych piłkarzy --->

Dawid Kownacki nie jest pierwszym piłkarzem, który wrócił z ...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski