Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnicze zaginięcie niemieckiego biznesmena. "Miał trudny charakter"

Blanka Aleksowska
Blanka Aleksowska
archiwum
Był skrytym i zdystansowanym człowiekiem, ale w pracy cechowała go "niemiecka" dokładność i pilność. Mieszkał w Polsce od kilku lat, był wiceprezesem firmy budowlanej. Nigdy nie zaniedbywał swoich obowiązków. Nagłe zniknięcie niemieckiego biznesmena, Lutza Steindorfa, zszokowało jego współpracowników. Po kilkudziesięciu latach losy mężczyzny pozostają niewyjaśnione - choć były pewne wskazówki…

Minęło 20 lat, od kiedy 44-letni Lutz Steindorf zaginął bez śladu. W styczniu 2003 roku, pewnego piątkowego popołudnia zakończył pracę i opuścił gmach austriackiej firmy Hawle, która swoją siedzibę ma w podpoznańskich Koziegłowach. Pełnił w niej funkcję członka zarządu. Tego dnia zapadł się pod ziemię. Po weekendzie nie stawił się w pracy.

Po prostu odszedł?

Niemiec mieszkał w Polsce od 3 lat. Mimo niełatwego charakteru, cieszył się uznaniem i szacunkiem wspólników. Nagłe zniknięcie, nieodbieranie telefonów - to wszystko było do niego niepodobne. Tym bardziej, że jako członek zarządu miał obowiązki, poumawiane spotkania. Nikt nie wiedział, co się z nim stało. Lutz nie dawał znaku życia, nie było z nim kontaktu.

- Od tamtej pory nie dał znaku życia - wspominał dyrektor firmy, Krzysztof Muszyński, który jako jeden z nielicznych doskonale znał zaginionego mężczyznę. Jak podkreślał, nic nie wskazywało, by miał jakieś problemy, choć o jego prywatnym życiu wiedział niewiele. - Nigdy wcześniej podobna sytuacja nie miała miejsca. Zawsze pracował z "niemiecką" solidnością - zapewniał Muszyński.

Steindorf nie miał żony czy dzieci. To jego zaniepokojeni współpracownicy powiadomili o zaginięciu policję. Jako pierwsze sprawdzono mieszkanie Lutza w Koziegłowach. Wyglądało, jakby mężczyzna po prostu z niego wyszedł na chwilę. Nie było śladu walki, porwania, szamotaniny ani żadnej obecności kogoś innego. Nic jednak nie wskazywało także na wyjazd czy wyprowadzkę. - Wszystko było na swoim miejscu - relacjonował wówczas nadkomisarz Andrzej Borowiak, rzecznik prasowy poznańskiej policji.

Auto zaginionego 44-latka również znajdowało się nieruszone na parkingu, pod blokiem. Ani w pojeździe, ani w lokalu wynajmowanym przez Niemca, nie znaleziono śladów krwi czy innych podejrzanych poszlak. Wszystko wyglądało tak, jakby nic się nie wydarzyło, a mężczyzna miał zaraz wrócić.

Zagraniczne tropy

Steindorf był człowiekiem zamkniętym w sobie, typem samotnika. Nie nawiązywał szczególnie bliskich relacji, ogólnie unikał ludzi, choć nawiązywał przelotne związki z kobietami. Żadna jednak nie doprowadziła do niego policji. Nic nie wskazywało, aby miał w chwili zaginięcia jakąś bliższą partnerkę czy romans. Wiadomo, że nie miał też żadnych długów, zatargów czy konfliktów.

Skrytość Niemca nie ułatwiała roboty szukającym go służbom. Jednak pewne poszlaki wskazywały na to, że mężczyzna mógł faktycznie wyjechać za granicę. W poniedziałek po zaginięciu na policję zgłosił się mężczyzna, który przyniósł znalezione w lesie dokumenty Steindorfa. Brakowało tylko paszportu oraz kart bankowych.

Sprawdzenie linii lotniczych i autokarowych w poszukiwaniu nazwiska Lutza nie przyniosło rezultatu. Ale kilka dni później nadeszły nieoczekiwane informacje. W dniach od 18 do 21 stycznia, z bankomatów na terenie Paryża i Brukseli, wypłacono z kont bankowych Steindorfa pieniądze w kwocie około 20 tys. złotych. Nic nie dały jednak analizy nagrań z monitoringu bankomatów - nie zarejestrowały postaci pobierającej środki. Nie mogli pomóc także funkcjonariusze belgijskiej czy francuskiej policji.

Hipotezy prowadzą donikąd

Osobne śledztwo ws. zaginięcia Lutza Steindorfa wszczęła niemiecka policja. Żadne z postępowań nie przyniosło jednak odpowiedzi na pytanie, co się stało z mężczyzną. Nigdzie go nie zauważono, nie odnaleziono śladu po nim. W kwestii zaginięcia pojawiały się dziesiątki hipotez. Jedna z nich mówiła o wyciągnięciu od biznesmena kodów do kart i zamordowaniu go. Inne mówiły o porzuceniu dotychczasowego życia i ucieczce za granicę. Ale czy zostawiłby wszystko ot tak? Mieszkanie, rzeczy, samochód? I stabilną pracę, która przynosiła mu dobre zarobki? Nie miał w niej problemów, cieszył się dobrymi relacjami ze wspólnikami. Nie miał powodów, by odejść, a tym bardziej - by nagle uciekać w taki sposób.

W Niemczech o zaginięciu mężczyzny policję poinformowała jego siostra. To oznacza, że rodzina również nie wiedziała, co się stało z Lutzem. Czy gdyby chciał po prostu rzucić życie w Polsce, nie zostawiłby wieści nawet bliskim? Jak twierdziła tygodnie po zaginięciu polska policja, nie ma podstaw by zakładać, że Lutzowi stała się krzywda.

Do tej pory nie wiadomo, co stało się ze Steindorfem. Wciąż uznawany jest za osobę zaginioną. W dniu zaginięcia miał 44 lata, był krępej budowy ciała i miał krótkie, czarne włosy oraz lekki zarost. Miał także wysokie czoło i duży, wąski nos. Biznesmen nosił z reguły ciemną odzież, był zawsze zadbany i schludnie ubrany. Miał 181 cm wzrostu. Tak wyglądał 20 lat temu, gdy widziano go po raz ostatni.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski