Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teatr: Z gazety na scenę

Redakcja
Łukasz Chrzuszcz w sobotę wystąpi na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu w roli tytułowego "Przyjaciela"
Łukasz Chrzuszcz w sobotę wystąpi na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu w roli tytułowego "Przyjaciela" M. Zakrzewski
Radosław Paczocha dostrzegł temat na materiał na sztukę teatralną w historii Krzysztofa Olewnika. Marek Pruchniewski współczesną Medeę odkrył w reportażu Lidii Ostałowskiej i Wojciecha Cieśli "Worek". Przykłady, kiedy wydarzenie opisywane najpierw przez gazety trafia na polskie sceny, przypomina Stefan Drajewski

Krzysztof Olewnik, syn płockiego przedsiębiorcy Włodzimierza i Ewy Olewników, został porwany w październiku 2001 r. Zamordowano go dwa lata później, 5 września 2003 roku. Za winnych uznani zostali Robert Pazik i Sławomir Kościuk. Obaj zabójcy i Wojciech Braniewski - domniemany szef grupy przestępczej (podejrzany, a nie skazany) - zmarli w więzieniach, oficjalnie w wyniku samobójstwa. Rodzina Krzysztofa Olewnika nie spoczęła. Próbuje dociec prawdy, sugerując, że za śmiercią ich syna stoją politycy. 13 lutego 2009 r. Sejm powołał Komisję Śledczą do zbadania okoliczności porwania zabójstwa Krzysztofa Olewnika. Ale o tym nie dowie się widz, który przyjdzie do Teatru Polskiego w Poznaniu.

Radosław Paczocha w swoim dramacie zrezygnował z opowiadania historii. Nie interesuje go chronologia zdarzeń, okoliczności, w jakich do nich doszło. Nie interesuje go nawet Krzysztof Olewnik, rodzina zamordowanego. Intryguje go natomiast postać i postawa Jacka K., najbliższego przyjaciela, momentami mogłoby się wydawać - jeśli ktoś zna więzi łączące obu młodych ludzi - jakby brata zamordowanego. On jest bohaterem opowieści. Radosław Paczocha stara się poznać przyjaciela Krzysztofa Olewnika, zrozumieć jego racje, sposób myślenia, postępowania, tłumaczenie się... Próbuje odgadnąć, czym była dla niego ta śmierć? Kim był nieżyjący przyjaciel? Na ile i jak ta śmierć zmieniła jego pojęcie przyjaźni? Czy czuje się winny? Wreszcie, czy jest winny?

Autor odszedł od prawdziwej historii bardzo daleko. Trudno w to uwierzyć, bo ona ciągle wraca na łamy gazet, ekranów telewizorów. Autor mimo to, próbuje nadać jej głębszy egzystencjalno-moralny wymiar: jak żyć po zabójstwie kogoś bliskiego, kiedy okoliczności rzucają cień?
Po próbie czytanej we wrześniu część publiczności nie skojarzyła scenicznej opowieści ze sprawą Olewnika. Inni, którzy znali ten bulwersujący mord i śledztwo, odgadli ten związek natychmiast, zwłaszcza że Paczocha nie krył inspiracji.

"Łucja i jej dzieci"
W reportażu "Worek" autorzy opisali wieś Wrotkowo w dawnym województwie siedleckim. W jednym z gospodarstw znaleziono zmumifikowane zwłoki czterech noworodków. O morderstwo oskarżono matkę sześciorga dzieci. Do końca nie udało się wyjaśnić roli teściowej. Autor potrzebował dwóch lat, aby odejść od reportażu i zbliżyć się do sytuacji, jaką oglądamy na przykład w "Klątwie" Stanisława Wyspiańskiego.

Roman Pawłowski we wstępie do zbioru dramatów "Pokolenie porno" tak pisze: "Pruchniewski mozolnie budował świat, w którym taka zbrodnia jest możliwa: obojętność sąsiadów, terror teściowej, samotność tytułowej bohaterki". Autorowi udało się odejść od prasowej informacji na tyle daleko, że pierwowzór jest prawie nierozpoznawalny. Pruchniewski w tytułowej Łucji zobaczył współczesną Medeę i dokonał takiego zabiegu dramaturgicznego, że jego sztuka jest współczesną wersją dramatu antycznego. Dokonał tego, wykorzystując zwyczajny wiejski obyczaj: gromadzenia się kobiet przed figurą Matki Boskiej. Wiadomo, że po modlitwie czy nabożeństwie jest okazja do poplotkowania.

To gadanie jako żywo przypomina chór znany z tragedii antycznej:
Kobieta II: Ale, przecież... Tak nie może być. Trzeba komuś powiedzieć, coś zrobić...
Kobieta I: Łatwo Powiedzieć... Powiedzieć... co i komu? Widziała Pani? Policja, sąd... Boże kochany.
Kowalska: Trzeba mieć dowody, albo samemu świadczyć. Nikt nic nie widział, nie słyszał.
Kobieta I: Każdy ma swoje życie. Pani nie bronię.
Marek Pruchniewski opowiadał Romanowi Pawłowskiemu: - Od razu stanęła mi przed oczami pierwsza scena: matka wiesza pranie i machinalnie zostawia puste miejsce na śpiochy tych dzieci, które nie żyją.

"Zabij ich wszystkich"
W 1997 roku w Słupsku po przypadkowej śmierci trzynastolatka wybuchły zamieszki. Młodzi kibice starli się z policją. Walki trwały kilka dni. Miasto przypominało pole bitwy. Media żyły na okrągło tą tragedią, ale szybko zapomniały i znalazły następną. A Przemysław Wojcieszek dostrzegł w tej historii tło do pokazania wycinka polskiej rzeczywistości końca lat 90.

Bohaterami uczynił dwóch byłych studentów, którzy wzięli sprawy w swoje ręce i zajęli się robieniem kariery w handlu. Jeździli po Polsce i sprzedawali aluminiowe rury. W chęci szybkiego dorobienia zapomnieli nie tylko o szczytnych ideałach młodości, o rodzicach... Trzeci z nich, nieco starszy kolega, wynajmuje im mieszkanie, bo wietrzy w tym swoją szansę. Przeciwko nim buntuje się 19-letnia siostra jednego z bohaterów, która odwiedza brata podczas zamieszek pokazywanych niemal non-stop w telewizji. W protestach słupskich kibiców dostrzega coś więcej niż zwykłą burdę małolatów. Ale brat i jego koledzy są głusi. W buncie, który oglądają w telewizji, nie widzą niczego, co mogłoby ich wyrwać ze szponów wolnego rynku, w które wpadli, nic, co mogłoby ich przebudzić.

Wojcieszek idzie dalej. Konstruując swój dramat, ostrze oskarżenia kieruje również przeciwko mediom, które - jego zdaniem - tak bardzo zawładnęły wyobraźnią zbiorowości w Polsce tamtych czasów, że zbiorowa mądrość przestała istnieć. Wolne media stały się dla przeciętnego obywatela wyrocznią, co wypada, a nie wypada, co wolno, a czego nie wolno robić.

"Młoda śmierć"
Od publikacji "Młodej śmierci" nieżyjącego już Grzegorza Nawrockiego minęło prawie 15 lat. Sztukę tworzą trzy etiudy, które autor nazwał aktami. Łączy je temat: młodzi mordercy. W pierwszej etiudzie syn zabija ojca, bo każe mu wracać wcześnie do domu, w drugiej młodzi mężczyźni zabijają dziewczynę, bo wszystkich zaraziła wszami, w trzeciej nastolatek zabija matkę kolegi. Każda historia była najpierw opisana w kronice kryminalnej.

Krzysztof Kopka na marginesie inscenizacji tego dramatu w Legnicy napisał: "Z nich właśnie Nawrocki zaczerpnął postaci bohaterów i ogólny schemat akcji, resztę zaś - opowiedział własnymi słowami". Nawrocki był dziennikarzem, ale w sztuce "Młoda śmierć" zerwał z tym, czym zajmował się codziennie. Kryminalne historie potraktował jako pretekst do opisania zjawiska, które jest ciągle aktualne - młodociani mordercy. Próbował dociec, dlaczego tak łatwo mordują?

W przeciwną stronę
Wszystkie wspomniane dramaty - ale można by tu jeszcze przywołać teksty Pawła Sali "Od dziś będziemy dobrzy" i Krzysztofa Bizio "Toksyny" - nawiązują do zdarzeń, które rozegrały się w określonym miejscu i czasie. Czas ich powstania rozpięty jest pomiędzy 1995 a 2009 rokiem. Wszystkie wydarzenia odnotowała najpierw prasa lub media elektroniczne.

W tym samym czasie w Wielkiej Brytanii (zwłaszcza Royal Court w Londynie) i Rosji (Teatr.doc) rozkwitał teatr verbatim, technika teatralna polegająca na tym, że autorzy przeprowadzali wywiady z bohaterami sztuk, gromadzili wypowiedzi blogowe lub wycinki prasowe na określony temat... Verbatim (z angielskiego dosłowny) stawia sobie jeden cen: maksymalne zbliżenie do rzeczywistości, bez teatralnej szminki, na pustej scenie, bez literackiego opracowania...

Polscy autorzy przywołanych tu dramatów nie wybrali ulubionej przez Anglików technik. Poszli w przeciwną stronę. Traktują prasę jako impuls. Nie chcą udawać dokumentu, opisywać, a możne naśladować rzeczywistości. Znane fakty prasowe poddają literackiej obróbce. Radosław Paczocha na przykład zastosował pewien chwyt formalny. Tytułowy Przyjaciel powtarza te same zwroty, sekwencje myśli jak mantrę, czasami dodając jedno słówko lub zmieniając kolejność.

Pruchniewski dla odmiany wiejskie baby pod figurą ubrał w kostium chóru antycznego. Grzegorz Nawrocki potraktował gazetowe historie jako schemat, na który nadbudował inne emocje, inne podteksty mordów dokonywanych przez młodych ludzi, dając jednocześnie reżyserom tekst sztuki niczym partyturę. Nasi rodzimi dramaturdzy próbują zerwać z opisem otaczającego świata. Wydarzenia wyszukane w prasie starają się podnieść do rangi metafory. W tych niezwyczajnych, przerażających historiach doszukują się drugiego dna, ukrytych pytań o sens życia, przyjaźni, miłości... Najczęściej nie ferują wyroków, nie domykają swoich historii, pozwalając publiczności lub czytelnikom na dalsze poszukiwanie odpowiedzi. Już nie w tekście dramatu, ale w sobie.

Historia literatury i teatru zna od bardzo dawna takie przypadki, kiedy krótka notatka prasowa (często z kroniki kryminalnej wzięta) uruchamiała wyobraźnię najwybitniejszych pisarzy. Wystarczy przypomnieć "Zbrodnię i karę" Fiodora Dostojewskiego, "Sędziów" i "Klątwę" Stanisława Wyspiańskiego czy "Dzieje grzechu" Stefana Żeromskiego. To arcydzieła. Ale przecież gdyby poszperać w literaturze popularnej, znalazłoby się znacznie więcej przykładów. Czy współczesne teksty dramaturgiczne ostaną się w historii literatury?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski