Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teresa Zarzeczańska: Przepłynęłam kanał La Manche... potajemnie

Kamilla Placko-Wozińska
Kamilla Placko-Wozińska
Teresa Zarzeczańska-Różańska w dresie z emblematem triumfatorów kanału La Manche
Teresa Zarzeczańska-Różańska w dresie z emblematem triumfatorów kanału La Manche Waldemar Wylegalski
Poznanianka Teresa Zarzeczańska-Różańska w 40 lat po tym, jak przepłynęła kanał La Manche, opowiada, jakie kłody spadały jej pod nogi i jakie miała sukcesy, które dawały jej pozycję wśród najlepszych pływaczek

W sierpniu minie 40 lat od dnia, gdy pokonała Pani jako pierwsza z Polski, nie tylko wśród kobiet, kanał La Manche, w imponującym do dziś czasie 11 godzin 10 minut. To niby tylko godziny morderczego wysiłku, ale tak naprawdę ten kanał obecny był w całym Pani życiu. Przyniósł więcej bólu czy radości?
Gdy 30 sierpnia 1975 roku stanęłam na suchym piasku francuskiej plaży i sędzia Chanel Swimming Association mi gratulował, dając tym samym znak, że uznaje próbę przepłynięcia kanału z Anglii do Francji za udaną, byłam najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Czułam ogromną satysfakcję, że się udało, że moja determinacja nie poszła na marne. A ostatnie trzy lata trenowałam sama, właściwie na basen musiałam się wkręcać, nie dojadając, pracując już jako nauczycielka matematyki… Ten kanał zrekompensował mi trochę stracone olimpiady. Choć tak naprawdę do końca życia nie wybaczę tym, którzy przyczynili się do zmarnowania mojej olimpijskiej szansy.

No właśnie – jak to z tymi olimpiadami było? Była Pani rekordzistką i mistrzynią Polski na 100 i 200 metrów stylem klasycznym, a jednak nie poleciała w 1968 roku do Meksyku.
Byłam sześciokrotną rekordzistką… I mistrzynią Polski przed dwoma olimpiadami – w Meksyku i w Monachium. Działo się wokół mnie coś dziwnego, coś, czego nie rozumiałam. Przed wyjazdem do Meksyku odbyło się zgrupowanie w Paryżu, „Przegląd Sportowy” podał nawet, że biorę w nim udział, a na późniejszych zawodach w Szczecinie mnie i Krystynę Stachurską przedstawiano jako „paryżanki”. Spytałam mojego trenera Andrzeja Daszkiewicza, o co tu chodzi? Powiedział, że nie dostałam paszportu. Gdy okazało się, że nie lecę do Meksyku, trener tłumaczy mi, że to druga półkula, więc koszt jednego olimpijczyka jest duży, że głowa do góry, za dwa lata Mistrzostwa Europy w Barcelonie, że jak wytrzymam, to wówczas udowodnię… Nie zmarnowałam czasu, w 1970 wygrałam w Gdyni kolejne mistrzostwo Polski . Spiker podał zatwierdzony skład reprezentacji na Barcelonę. Padło moje nazwisko, byłam przekonana, że jadę. Dzień przed wyjazdem dowiedziałam się, że jednak nie, że mnie skreślono. Kto i dlaczego? Trener Daszkiewicz w pierwszej wersji nie powołany, jednak do Barcelony wyjechał, a mój tor, jak wyświetliła elektroniczna tablica, na tych mistrzostwach został pusty. W roku igrzysk olimpijskich w Monachium dorzuciłam kolejne tytuły Mistrzostw Polski, byłam pewna, że tym razem się uda, bo nie będzie już tak drogo. Dowiedziałam się jednak, że… jestem za stara. Miałam 25 lat, do Monachium pojechali znów tylko mężczyźni. A dla pływaczki z finałową szansą zabrakło miejsca!

A dziś wie już Pani, dlaczego tak się działo?
Może bali się, że jak wyjadę, opowiem o ojcu? To moja bolesna, niewyjaśniona do dziś tajemnica rodzinna. Tata służył w 17. Pułku Piechoty w Międzyrzeczu, był oficerem wychowania fizycznego. Aresztowano go w maju 1946 roku, ja urodziłam się w październiku. Powodów zatrzymania nie poznałyśmy z mamą nigdy, nie udało się to też prokuratorom IPN-u. Wiemy, że był więziony w siedzibie Informacji Wojskowej w Międzyrzeczu. Dopiero dwa lata po jego śmierci pojawiła się w dokumentach adnotacja, że został śmiertelnie postrzelony w czerwcu 1946 podczas próby ucieczki. Dotąd nie udało mi się odnaleźć jego grobu. Ale wtedy, gdy walczyłam z falami i z sobą na kanale La Manche, myślałam także o Nim, że robię to też dla Niego…

Wyjazd do Anglii też nie był prosty. Trudna droga do niego wiodła?

Trudna i przykra. Nagle, jako ta stara dwudziestopięciolatka w oczach trenera wypadłam całkowicie z obiegu. Nie byłam uwzględniona w żadnym treningowym harmonogramie. O rozpoczęciu treningów dowiedziałam się od kolegów. Któregoś dnia trener, chyba, żeby się mnie pozbyć, podsunął pomysł, że może powinnam postawić sobie inny cel, jak kanał La Manche. Utworzyliśmy wówczas w Lechu sekcję pływania długodystansowego. Tak właściwie to żadna sekcja nie była, to my sami, starsi zawodnicy jak Tadziu Mazur czy Czesław Szulc jeździliśmy do Kiekrza i pływaliśmy. Zaczęły się maratony, a także starty w zawodach ratowników. Mój morski debiut to wyścig na trasie 23 kilometrów z Westerplatte na Hel. Zdobyłam w tej raczej męskiej konkurencji brązowy medal i zapewnienie, że znajdę się w grupie śmiałków mających jechać na kanał La Manche. Wkrótce nadeszła informacja, że i owszem, ale do naszej próby dojdzie dopiero rok później. Mija dwanaście miesięcy ciężkiej pracy i… znowu nic. Skończyły się wakacje. Wróciłam do Poznania i postanowiłam, że kolejny, ostatni już rok przeznaczę na przygotowania. Trenowałam więc nadal. Wiele zmieniło się, gdy od znanego dziennikarza poznańskiej telewizji Teofila Różańskiego otrzymałam propozycję popływania w klubie płetwonurków i obietnicę, że oni w zamian pomogą mi w realizacji życiowego marzenia.

I właśnie Teofil Różański, który parę lat później został Pani mężem, doprowadził w końcu do podjęcia próby przepłynięcia kanału. Dlaczego jemu się udało?
Tak właściwie to kanał przepłynęłam… potajemnie. Redaktor Różański, wiedząc o tym, że uniemożliwiono mi wiele startów zagranicznych, przygotowując wyjazd, pominął Warszawę. Prywatne paszporty załatwiał w Poznaniu. Nie zgłosiliśmy próby w Polskim Związku Pływackim. Cała ekipa jechała… turystycznie. Bardzo pomógł ówczesny wiceprezydent miasta Andrzej Wituski. Nie pytał o żadne zezwolenia, nie chciał nawet znać składu ekipy. Załatwił nam dofinansowanie, a Poznańska Fabryka Samochodów Rolniczych pożyczyła Tarpana. O tym, jak biedny był nasz wyjazd, świadczy to, że zabieraliśmy z sobą 20 kilogramów chleba, pięciokilogramową puszkę z szynką i zupki w proszku… Jechaliśmy też bez żadnej wizji lokalnej. Szokiem dla mnie, pływającej dotąd tylko w Bałtyku, było na przykład zasolenie. Oj, napiłam się tej słonej wody…

Jak w kraju przyjęto informację o Pani sukcesie?

Redaktor Teofil Różański zadzwonił do prezydenta Wituskiego, a ten poinformował Jana Ciszewskiego, który telewizyjne wiadomości sportowe zakończył tym, że z nieoficjalnych źródeł redakcja wie, że przepłynęłam kanał. A do Warszawy w tym czasie napłynęło potwierdzenie przez BBC i agencję Reutera. W Poznaniu, ku wielkiemu zaskoczeniu, czekało nas uroczyste powitanie. A po nim… nic się właściwie nie zmieniło. Może poza tym, że przybyło mi wrogów. Byli nawet tacy, którzy oglądając film redaktora Różańskiego z kanału La Manche, twierdzili, że to niemożliwe, żebym po 11 godzinach wyczerpującego płynięcia tak swobodnie wyszła na brzeg… Medal za wybitne osiągnięcia sportowe i przynależne coś około czterystu złotych dostałam dopiero sześć lat później. Dzień przed wprowadzeniem stanu wojennego.

Nad kanał wracała Pani kilkakrotnie. Co tak Panią do niego przyciągało?

Najpierw chciałam przede wszystkim przepłynąć go w dwie strony, byłabym pierwszą kobietą na świecie, która tego dokonała. Podjęłam dwie próby i niestety przegrałam z pogodą. W 1976 roku lato było bardzo sztormowe. Gdy zaczął się wrzesień, woda się ochłodziła, a my właśnie szykowaliśmy się do powrotu do kraju, nadszedł komunikat meteorologiczny, że po północy sztorm będzie ustawał. Zdecydowaliśmy więc z ekipą, że podejmę próbę. Prognoza jednak się nie sprawdziła, przeciwnie, sztorm zaczął się wzmagać, a pilotujący kuter gubił mnie z pola widzenia. Trzeba było tę walkę z żywiołem przerwać, a... redaktor Różański został moim mężem.
Trzeciej próby już nie podjęłam. Wybrałam rodzinę, urodzenie syna. Na świat przyszedł Sebastian, a cztery lata później Blanka.

Za Pani sprawą „Diabelski kanał” stał się dla Polaków bardzo… kobiecy. Wyprzedziła Pani mężczyzn, jako pierwsza go pokonując, pokonały go też prowadzone przez Zarzeczańską (i z jej udziałem) żeńskie sztafety.

Do sztafet zmobilizował mnie mój mąż Teofil. Nastały lata dziewięćdziesiąte, można już było bez problemów wyjeżdżać, dzieci podrosły, wydałam książkę… Mąż powiedział: Tobie udało się przepłynąć, a teraz udowodnij, że jesteś dobrą trenerką (skończyłam też Akademię Wychowania Fizycznego), przygotuj sztafetę. Z dużą pasją wzięłam się do szkolenia zawodniczek i doprowadzenia siebie do formy, bo też musiałam popłynąć. Miałam 45 lat, a najmłodsza Iza Kudzinowska 15, czyli trzy razy mniej. W 1992 roku wystartowałyśmy i wynikiem 9 godzin 48 minut odebrałyśmy rekord świata Brytyjkom. Gdy wieść o tym obiegła pływacki świat, przyleciały Amerykanki i próbowały poprawić nasz wynik, ale im się nie udało…
Nie poprzestałyśmy na tym. Wróciłyśmy rok później i jako pierwsza sztafeta kobieca na świecie przepłynęłyśmy kanał w dwie strony (z czasem 20 godzin i 43 minuty). Tamtego roku wyczyn ten udał się tylko jednej sztafecie. Męskiej, złożonej z pilotów brytyjskiego RAF-u. My jednak miałyśmy czas lepszy od nich, o osiem minut.

Czyli, można powiedzieć, że kanał La Manche przysporzył Pani wiele sportowej satysfakcji, ale i wniósł też sporo w życie prywatne. Dał męża...

… a mojej córce imię. Płynąc w 1975 roku solo przez kanał, przez 11 godzin 10 minut, z małymi przerwami, słyszałam na okrągło piosenkę „Una Paloma Blanca”. Dobiegała do mojego ucha z pokładu kutra, mimo szczelnego czepka, zsuwającego się jednak czasami przez złośliwe fale burzliwych wód tego akwenu. Wówczas postanowiłam, że jeśli kiedyś będę miała córkę, dam jej na imię Blanka. I tak się stało w 1982 roku.
Mój wynik: 11 godzin 10 minut, po czterdziestu latach jest nadal rekordem Polski na kanale La Manche, nie tylko kobiet.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski