Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To było ładne popołudnie, a trening nie miał w sobie nic szczególnego...

Radosław Patroniak
Ósemka AZS Poznań na treningu dwa dni przed tragicznym zdarzeniem, 26 marca 1968 r. Od dołu: Mirosława Śmiglak, Zofia Grzesiak, Urszula Brzyska, Maria Kostera, Danuta Adamczak, Ewa Kabacińska, Alicja Baranowska (zginęła w wypadku), Grażyna Giec (na zdjęciu nie ma sterniczki, Jadwigi Koebsch).
Ósemka AZS Poznań na treningu dwa dni przed tragicznym zdarzeniem, 26 marca 1968 r. Od dołu: Mirosława Śmiglak, Zofia Grzesiak, Urszula Brzyska, Maria Kostera, Danuta Adamczak, Ewa Kabacińska, Alicja Baranowska (zginęła w wypadku), Grażyna Giec (na zdjęciu nie ma sterniczki, Jadwigi Koebsch). Archiwum
Prawie pół wieku temu cały Poznań dyskutował o wypadku ósemki AZS i zatonięciu wioślarki. Przybyło nam telefonów, ergometrów, badań i odżywek, ale sport nadal uczy i kształtuje charaktery.

W sobotę minęło 48 lat od wydarzenia, które wstrząsnęło Poznaniem. 26 marca 1968 roku w starym korycie Warty przy Moście Chwaliszewskim utonęła bowiem wioślarka AZS Poznań, Alicja Baranowska. O wydarzeniach sprzed prawie półwiecza i tamtych czasach w sporcie opowiedziały nam jej koleżanki z osady - Zofia Grzesiak, Danuta Adamczak i Urszula Brzyska.

Miał być zwykły trening...
Ósemka AZS Poznań była jedną z najlepszych w kraju i treningi na Warcie tradycyjnie rozpoczynała w marcu.

- Pamiętam, że kilka dni przed wypadkiem na rzece jeszcze były kry lodowe. Nie był to jednak nasz pierwszy trening na wodzie, bo mamy nawet zdjęcie zrobione na Warcie dwa dni wcześniej. To było wtorkowe popołudnie z ładną, choć wietrzną pogodą. Nieżyjący trener Roman Undrych postanowił, że podczas pierwszej części treningu będziemy płynęły zgodnie z nurtem rzeki. Nie było to nic szczególnego. Wiosną w okolicach mostu Chwaliszewskiego często zdarzały się jednak wiry. Kiedy do niego dopływałyśmy trener był na miejscu sternika. Widział, co się święci i w ostatniej chwili przed zderzeniem z filarem krzyknął do nas, byśmy trzymały się łódki - wspominała Danuta Adamczak.

Wszystko działo się w ułamku sekundy. Ostrzeżenie zadziałało, ale łódka podzieliła się na trzy części, a zawodniczki straciły ze sobą kontakt. - Ona była z cienkiego materiału, do wyścigów, a nie do zderzeń z betonem. To, że wpadłyśmy wszystkie do wody nie było więc zaskoczeniem, tak samo zresztą jak to, że podzieliłyśmy się na trzy małe grupki. Trafiłyśmy wszystkie do szpitala przy ul. Długiej - dodała Adamczak.

Urszula Brzyska: Łatwiej upilnować worek pcheł niż jedną kobietę, a co dopiero osiem

Niemal wszystkie zawodniczki z osady szczęśliwie się uratowały. Nie odnaleziono tylko Alicji Baranowskiej (jej ciało po roku wypłynęło w Czerwonaku).

- To była młoda, 19-letnia dziewczyna, całe życie miała przed sobą. Pamiętam, że na jej pogrzeb na cmentarzu juni-kowskim przyszły tłumy. O wypadku zresztą było wtedy w Poznaniu bardzo głośno. Oczywiście wszystkie byłyśmy skrupulatnie przesłuchiwane, ale nikomu zarzutów nie postawiono. Zresztą słusznie, bo to był przecież nieszczęśliwy wypadek - zauważyła Urszula Brzyska, która przypomniała też, że efektem śledztwa było wprowadzenie przez związek wioślarski obowiązkowej karty pływackiej dla zawodników, z ograniczonym terminem ważności.
Akademicka osada po jakimś czasie wróciła na wodę, a Baranowską zastąpiła w niej Hanna Kamarano, która wcześniej pływała w dwójce, również w barwach AZS. Przez następne cztery lata ósemka startowała z powodzeniem w zawodach ogólnopolskich i regionalnych.

Z wczasów do ósemki i to bardzo skomplikowanej...
Najbardziej doświadczoną zawodniczką w osadzie była wówczas 28-letnia, Zofia Grzesiak.

- Moja przygoda z wioślarstwem zaczęła się bardzo późno, bo w wieku 20 lat w barwach Posnanii. Byłam z rodzicami na wczasach w Karpaczu i byli tam też wioślarze z Poznania. Ktoś zasugerował trenerowi, że mogłabym spróbować swych sił także w tym sporcie, skoro dobrze spisuję się w biegach, pingpongu czy siatkówce - wspominała Grzesiak.

Brzyska trafiła do tego samego klubu, ale rok później i w wieku 15 lat. - Przed przejściem do AZS byłam jeszcze w Polonii Poznań. Wtedy wioślarskich sekcji było w stolicy Wielkopolski dużo więcej niż obecnie. Już w barwach AZS toczyłyśmy najbardziej prestiżowe pojedynki z Trytonem, czyli z klubem, z którego wywodzi się medalistka olimpijska, Julia Michalska-Płotkowiak. Ósemek też było kiedyś więcej, choć ktoś kiedyś powiedział, że lepiej upilnować worek pcheł niż jedną kobietę, a co dopiero osiem i to w takim wieku, kiedy fantazja roznosi każdą z nich. Trener takiej osady nie miał więc łatwego zadania, by pogodzić charaktery i przyzwyczajenia wszystkich podopiecznych - podkreśliła Brzyska.

Inną drogę do AZS przebyła Adamczak. - Chodziłam z ojcem na regaty, bo mój brat był wioślarzem. W 1962 r. trener Michał Drojecki zapytał się brata o wysoką 18-latkę. To byłam właśnie ja. Początki w klubie były dla mnie trudne, bo miałam problemy z synchronizacją ruchów, a dodatkowo musiałam trenować z dziewczynami o trzy lata młodszymi. Chciałam to wszystko nawet w pewnym momencie rzucić w cholerę, ale trenerzy i koleżanki przekonały mnie, żebym została. Skiffistką jednak nie mogłam zostać, tylko jak przystało na silną babę jednym z ogniw w ósemce. Zresztą kiedyś trenerzy mieli większe pole manewru, bo osad było więcej. Były dwójki ze sternikiem i liczne ósemki, wyścigi odbywały się na 1000, a nie na 2000 m, nawet wiosła były inne - zauważyła Adamczak.
Sport uczy dyscypliny, a dawne czasy nie były złe
Bohaterki wydarzeń sprzed niemal półwiecza zapytaliśmy także o to, czy nie żałują lat spędzonych na wodzie.

- W porównaniu do dzisiejszych czasów to była zabawa w sport, bo wiem, że rywalizowałyśmy dla przyjemności i satysfakcji z wygranej, chociaż tak nie do końca, bo koleżanki dostawały bony baru „As”. Bez wioseł nie dało się żyć - zażartowała Adamczak.

Wtórowała jej Brzyska, która uważa, że otoczka sportu się zmieniła, ale nie jego istota. - Dzięki niemu człowiek kształtuje sobie charakter, uczy się dyscypliny, punktualności i nawiązywania kontaktów. Nie różniłyśmy się tak bardzo od obecnych młodych dziewczyn, bo przecież chodziłyśmy na prywatki i do kina. Rzadziej może jeździłyśmy na zawody międzynarodowe, ale taki czwórmecz Bułgaria, Rumunia, Polska i NRD w Poznaniu w lipcu 1968 roku był niezwykle prestiżowy - przypomniała sobie Brzyska. - Dobrze pamiętam tamten wyścig, bo zgubiłam wtedy wiosło... - dodała mocno wzdychając Adamczak.

Danuta Adamczak: Można różnie oceniać PRL, ale nie można nie widzieć dobrych stron

Ciekawą opinię wygłosiła ona na temat życia i uprawiania sportu w czasach PRL.

- Można różnie ten system oceniać, ale nie można nie dostrzegać jego dobrych stron. Nauka była bezpłatna, treningi i obozy tak samo. Medycyna aktualnie jest na zdecydowanie wyższym poziomie, ale jest do niej bardzo ograniczony dostęp. Nie każdemu mogło się podobać, że mistrzostwa Polski zawsze były rozgrywane 22 lipca, ale czy teraz polityka też nie miesza się do codziennego życia - retorycznie pytała Adamczak.

Na koniec panie wioślarki poprosiły mnie o to, bym nie wywoływał artykułem sensacji, a ja im podziękowałem za lekcję historii i spotkanie inne od wszystkich...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: To było ładne popołudnie, a trening nie miał w sobie nic szczególnego... - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski