Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To ona napisała "Tańczące Eurydyki&quot"! Ewa Rzemieniecka: Nie przyniosły mi szczęścia ani pieniędzy

Kamilla Placko-Wozińska
Kamilla Placko-Wozińska
Ewa Rzemieniecka
Ewa Rzemieniecka Marek Zakrzewski
"Tańczace Eurydyki" nie przyniosły mi ani szczęścia, ani pieniędzy - mówi Ewa Rzemieniecka, autorka tekstu. który rozsławił Annę German; wieloletnia dziennikarka "Expressu Poznańskiego". - A jeszcze po spolszczeniu "chat noire" piosenka stała się koślawa, bez rytmu. Wszystkie zawirowania z nią związane sprawiły, że gdy w radio słyszałam "Tańczące Eurydyki" zmieniałam stację. Napisałam wiele lepszych rzeczy

Miała niewiele ponad dwadzieścia lat, była początkującą dziennikarką, gdy z dnia na dzień zawalił się cały świat. Jej stryj, znany w Polsce i świecie kompozytor Andrzej Panufnik w 1954 uciekł po koncercie w Szwajcarii czujnej "opiece" i został na Zachodzie. I od tej pory nie było już dobrze być "z Panufników".

ZOBACZ TEZ: CZYJA JEST ANNA GERMAN - POLSKO RUSKA AWANTURA O ANIĘ

Cała rodzina straciła pracę (pamięta, jak rodzice żeby cokolwiek zarobić kleili w domu koperty), dla Ewy też nie było miejsca w prasie. Znalazła pracę jako urzędniczka w służbie zdrowia, a żeby trochę dorobić, zaczęła pisać wiersze. Wystąpiła z nimi parę razy w radio, tam usłyszała ją i zaproponowała pisanie tekstów piosenek Ewa Łagowska, współpracująca z Wojciechem Dzieduszyckim w kabarecie "Dymek z papierosa". Następna była poznańska piosenkarka Wiesława Orlewicz, dla której Rzemieniecka napisała najwięcej tekstów.

W 1962 roku przyjechała do Ewy młodziutka kompozytorka Katarzyna Gaertner. "Na wczoraj" potrzebowała tekstu nowej piosenki, bo zamarzyła sobie Festiwal Młodych Talentów w Szczecinie.

- Duże wrażenie wywarł na mnie wówczas film "Czarny Orfeusz", no i dostałam akurat perfumy "Chat Noire" - wspomina Rzemieniecka. - Zaczęłam kombinować jedno z drugim…, wszystko trochę w nierealnych klimatach. I utknęłam. Wypaliłam się, dalej nie mogłam, a Kasia ponaglała, ba nakrzyczała na mnie. Zwróciłam się do poznańskiego poety Aleksandra Wojciechowskiego z propozycją, żeby dokończył, a ja przyjmę go jako współautora. Po paru dniach Kaśka podniosła alarm. Przysłał tekst, zmieniony, pozostał tytuł i atmosfera, a jako autor widniał tylko on.

To właśnie Gaertner przywróciła wtedy tekst Rzemienieckiej i dołączyła cztery ostatnie linijki Wojciechowskiego.
- Tak zostawiłam, powiedziałam, że skoro obiecałam, że będzie współautorem, to nim został. A fakt, że on zachował się nie tak, nie znaczy, że ja też muszę. I to chyba największe głupstwo w moim życiu, kto mógł przypuszczać, że piosenka stanie się przebojem i będzie przynosić jakieś, no może niespe-cjalnie duże pieniądze.

Zawód Wojciechowskim, wcześniej bliskim człowiekiem, to jeden z powodów, dla których autorka nie lubi piosenki. Kolejny pojawił się na festiwalu w Szczecinie, gdzie wykonywała ją Helena Majdaniec.

- Nie poznałam swojego tekstu, ktoś, może Kaśka, nie dochodziłam, zmienił ,,Chat Noire" na spolszczonego czarnego kota. Znikł rytm, znikł sens, ale to już poleciało, niczego nawet nie powiedziałam, bo Kaśka miała taki power…

A później Gaertner znów zadzwoniła do Rzemienieckiej: - Przyjeżdżaj natychmiast do Warszawy, bo mam niespodziankę.

- Zobaczyłam wtedy, na co Kaśkę stać, nawet na dzisiejsze czasy to byłby fenomen, wówczas zupełnie nie do pojęcia. Dziewczyna przecudnej urody, szum, nimb świecący i skrzący! Zanim ruszyłyśmy w miasto, dała mi parę uwag: po pierwsze, ona nie jest z Myślenic, a jest emigrantką z Kanady (natychmiast zaczęła kaleczyć polski) i jest jaroszką - w związku literatów jadła marchewki, a w domu dojadała kiełbasami. Ale niespodzianka była prawdziwa. Siedzimy u Kaśki, dzwonek i wchodzi kobieta, dama, która prawie się nie kończy. Tak poznałam Annę German - wspomina Ewa Rzemieniecka.

I usłyszała, że na "Tańczące Eurydyki" pomysł jest nowy - Anna German zaśpiewa je w Opolu. Ewa Rzemieniecka natychmiast się zgodziła, niech tylko śpiewają, bo tak naprawdę nie wierzyła w powodzenie piosenki.

- Kasię rozpierała energia, pełna była pomysłów i nie miała chyba nawet dwudziestki. Ja miałam dwadzieścia parę lat i dwójkę dzieci, z którymi mąż mnie zostawił, a ona smarkulina była moim mentorem… - śmieje się Ewa Rzemieniecka.

PRZECZYTAJ TEŻ:JOANNA MORO - NIE ŚNI MI SIĘ ANNA GERMAN

Siedziały potem z Anną German, a gdy Ewa usłyszała jej głos:
- Nie tylko nigdy wcześniej takiego nie słyszałam, nawet nie mogłam sobie wyobrazić, że ktoś może tak śpiewać. Powiedziałam: Pani Aniu, będzie pani wielką gwiazdą, a ona, że ech… Była bardzo skromna i zakompleksiona, zwłaszcza na punkcie swojego wzrostu.

Poszły potem do klubu na przegląd, w którym występowali raczkujący artyści. Piwnica, niskie sklepienia, mała estrada. Gdy German (184 cm wzrostu) weszła, zahaczyła o sufit, rozległy się śmiechy. Piosenkarka zrobiła się blada i uciekła…

- Była bardzo delikatna i wrażliwa i chyba mimo późniejszych sukcesów taka pozostała…

"Eurydyki" (II miejsce w Opolu i I w Sopocie w 1964 ), stały się przebojem, a do repertuaru Anny German weszły na zawsze.
- I może żeby położyć kłam temu, że tekściarze kiedyś tak dobrze zarabiali - za te wszystkie lata zagranicznych wykonań, wpadło na moje konto… kilkanaście rubli. Nawet ich nie odebrałam. A z krajowych starczyło na miesiąc wakacji w Juracie.

ZOBACZ JAK AUTORKA "TAŃCZĄCYCH EURYDYK" ZOSTAŁA DZIENNIKARKĄ - NA NASTĘPNEJ STRONIE
A jak Ewa Rzemieniecka wróciła do prasy? Jako urzędniczka służby zdrowia studiowała, skończyła prawo i miała awansować - objąć stanowisko wicedyrektora pogotowia ratunkowego. I tak pewnie by się stało, gdyby na przystanku tramwajowym nie spotkała dawnego kolegę dziennikarza, wówczas już redaktora naczelnego "Expressu Poznańskiego".

- Powiedział, że mam przyjść do gazety, ja, że właśnie zostaję wicedyrektorem. Trochę się zafrasował, że wolny ma jedynie etat stażystki, ale, że może jednak, że mogę przecież awansować… I ja to zrobiłam, przyszłam do " Expressu" - śmieje się dziś.

Przez wiele lat była kierowniczką działu łączności z czytelnikami i prowadziła kącik sercowych porad "Zwierciadło Ewy".
- To był pomysł naczelnego Maćka Gryfina. Nawet poczułam się dotknięta, gdy powiedział, że mam zrobić coś takiego, żeby kucharki płakały, a łzy wpadały im do zupy, chciałam pisać tak bardziej ambitnie...

I wyszło ambitniej, choć "sercowo". Kącik cieszył się wielkim powodzeniem, bywały dni, gdy do gazety przychodziły na przykład 202 listy. Z tego 200 było do "Zwierciadła". W efekcie porad Ewy i kontaktowania "zagubionych dusz" powstało ponad 30 małżeństw. Co się z nimi dzieje?

- Na bieżąco jestem tylko z jedną parą - mówi na zakończenie Ewa. - Pobrali się trzydzieści lat temu, mają troje dzieci i żyją szczęśliwie. To… moja córka i mój zięć, wrażliwy chłopak, który kiedyś napisał do kącika taki mądry list…

Szukamy par ze ,,Zwierciadła Ewy"
Co się stało z 30 parami, skojarzonymi przez ,,Zwierciało Ewy"? Jak potoczyły się ich losy? Chętnie o nich napiszemy, a i sama autorka popularnej rubryki, Ewa Rzemieniecka jest ciekawa...

Prosimy o kontakt na adres mejlowy

[email protected]

[/b]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski