Rozmawiamy tuż po ceremonii medalowej. Dotarło już do pana to, co się właśnie wydarzyło?
Jeszcze nie. Może dotrze, kiedy wrócę do domu? Mam medal w ręku, jestem szczęśliwy, ale organizm tego nie czuje.
Jaki był plan na walkę o brązowy medal?
Od początku chciałem być aktywniejszy, żeby sprowadzić go do parteru. A tam wykonać akcję, którą robię od ładnych kilku lat: zabranie ręki, zrobienie kilku wózków, skończenie walki. Udało się.
Rzucał pan Węgrem jak workiem...
...ziemniaków. Może z trybun wyglądało to łatwo, ale zabrało mi to mnóstwo siły. Kiedy wstaliśmy, długo musiałem do siebie dochodzić.
ZOBACZ TEŻ:
Przed igrzyskami zapowiadał pan, że jedzie tu wykonać traktat o dobrej robocie. Jest pan zadowolony z tego, co udało się w nim napisać?
Jak mógłbym nie być zadowolony? Mamy medal. Dla Polski, dla wszystkich bliskich, dla mnie... Każdy by sobie życzył takiego zakończenia sezonu.
Pana historia jest niesamowita. Pięć lat temu brązowy medal w Rio zdobyła pana siostra. W ubiegłym roku przeszedł dwa zabiegi serca. A w Tokio walczył z rywalami ok. 10 kg cięższymi, bo jeszcze do niedawna startował w kat. 87, a nie 97 kg. Trener Włodzimierz Zawadzki mówił, że tak naprawdę wysyłał pana tam na stracenie.
Gdybym wiedział, że jadę na stracenie, to bym nie pojechał. Zawsze trzeba walczyć o zwycięstwo. Robię to od 20 lat. Przed walką o brązowy medal pomyślałem sobie, że to wisienka na torcie. Nagroda za te lata treningów. Sama przyjemność. Pomysł na start w wyższej kategorii może był szalony, ale wszystko skończyło się happy endem. Chyba wszyscy w Polsce są szczęśliwi z powodu tego medalu.
Ablacja to nie wyrok dla sportowca, ale słysząc, że będzie potrzebny taki zabieg, człowiek może mieć różne myśli...
To prawda, diagnoza mocno mnie nastraszyła. Tym bardziej, że musiałem przejść zabieg dwa razy. Wtedy nie było mi do śmiechu, ale wszystko jest już dobrze. Dziś i wczoraj zostawiłem serducho na macie.