- Wszystko zaczęło się na początku stycznia w małej austriackiej miejscowości Mittersill, gdzie przebywałam na campie wspólnie z Vanessą Machnicką, Joanną Milej i Kacprem Kubiakiem, czyli koleżankami i kolegą z Akademii Judo. Na tym obozie byli też inni utytułowani zawodnicy z Brazylii, Japonii i USA, ale obecność Stevensa od razu przykuła naszą uwagę. Podczas jednego ze sparingów walczyłam z jego zawodniczką i pamiętam, że po tej konfrontacji Stevens udzielał jej wielu wskazówek. Dla nas to było zaskoczenie, że ktoś, kto w światku judo, uznawany jest za żywą legendę, pojawił się na macie tuż obok nas. Potem sprawy potoczyły się szybko, bo napisaliśmy o amerykańskim judoce do trenera Radosława Miśkiewicza. On z kolei poprosił, by spytać go, czy nie mógłby przylecieć do nas na specjalne seminarium. Reakcja była pozytywna, choć pamiętam, że podczas rozmowy Amerykanin miał kamienną twarz - wspominała 18-letnia Agata Szafran.
Brak emocji to znak firmowy Stevensa, który słynie z pracowitości i poważnego traktowania treningów. - Do każdego elementu sportowego rzemiosła podchodzi bardzo na serio. O jego waleczności mówi się, że jest nadzwyczajna. Walczył już z zakrytym okiem, kontuzjowaną nogą i tracąc praktycznie świadomość. Myślę, że zobaczenie go w akcji, będzie dla nas niesamowitym przeżyciem i doświadczeniem. Plusem lubońskiego campu jest to, że w przeciwieństwie do austriackiego obozu, u nas będzie można nie tylko sprawdzić się w walkach treningowych, ale też zobaczyć i poćwiczyć niektóre techniki - dodała Szafran, która szykuje się do drugiego w tym roku startu w Pucharze Europy juniorek.
O tym, że Stevens nigdy się nie poddaje najlepiej świadczy sytuacja sprzed trzech lat. W jednej z walk turnieju o Grand Prix Duesseldorfu jego rywalem był Francuz Alain Schmitt, brązowy medalista MŚ. Amerykanin w tym starciu wygrał poprzez trudny technicznie rzut uchi mata. Schmitt wylądował na plecach prawdopodobnie ze złamanym obojczykiem. Stevens jednak też ucierpiał, bo przy rzucie mocno uderzył się w głowę. Po walce niewiele pamiętał z tego, co się zostało. Został znaleziony przez lekarza i menadżera w swoim pokoju, kiedy to kołysał się na krześle. Amerykański zawodnik nie rozpoznał lekarza kadry, a następnie swojej dziewczyny.
W nocy dla judoki wszystko było rozmyte, a kolejne miesiące okazały się stresujące naznaczone bólem i zawrotami głowy. Cena zwycięstwa była ogromna, bo bohater lubońskiego campu i mistrz jiu-jitsu do treningów wrócił dopiero po dwóch miesiącach przerwy.
W Luboniu jego tajniki treningu poznaje ponad 300 zawodników i 50 trenerów. - Rok temu frekwencja była nieco gorsza, ale pewnie dlatego, że poprzednio organizowaliśmy pierwszą edycję imprezy z gwiazdą igrzysk. Najliczniejszą grupę stanowią moi podopieczni z Akademii Judo. Na drugim miejscu plasuje się Lemur Judo Warszawa, ale inne ośrodki też przysłały bardzo solidne reprezentacje - przyznał Radosław Miśkiewicz, prezes i trener poznańskiego klubu.
Według niego sprowadzenie amerykańskiego judoki jest dużym sukcesem Akademii. - Nie chodzi nawet o koszty, tylko o fakt, że Stevens do tej pory przyjeżdżał do Europy wyłącznie jako zawodnik lub trener. Nigdy nie był wykładowcą i głównym prowadzącym seminarium. Nam udało się go przekonać, by sprawdził się też w nowej roli - dodał Miśkiewicz, który podziękował też firmie Brother, będącej głównym sponsorem lubońskiego campu z gwiazdą igrzysk.
Chcesz skontaktować się z autorem informacji? [email protected]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?