18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy po trzy Michał Wiraszko

Michał Wiraszko
Michał Wiraszko, wokalista zespołu Muchy co tydzień na naszej stronie recenzuje płyty.

Arcade Fire – „Reflektor” (Mercury, 2013)

Mają w sobie coś z teatralnej trupy, mają coś z rodzinnego biznesu. Dostali od branży, jakby ujęła to w swoim programie Agata Młynarska – „wszystkie możliwe nagrody jakie są”. Potrafią się też śmiertelnie pokłócić na scenie, podczas bisów na oczach wielotysięcznej publiczności. W ojczystej Kanadzie są czymś na kształt dobra narodowego, a wszystko to przychodzi im w raczej ujmujący i niewymuszony sposób. Na najnowszym albumie współpracują z moim prywatnym idolem, liderem nieodżałowanego LCD Soundsystem – Jamesem Murphy. To głównie dzięki niemu płyta to kunsztowna i usiana błyskotliwymi niuansami. Jeśli elektroniczna, to za sprawą analogowych zabiegów ale ciągle transowo wciągająca. Arcade Fire umieścili także własną interpretację „Games Without Frontiers” na najnowszym hołd-albumie Petera Gabriela, o którym napiszę więcej w przyszłym tygodniu.

Lorde – „Pure Heroine” (Universal, 2013)

Antypody zawsze dawały światu artystów co najmniej wyjątkowych. Jeśli już przebijali się oni do globalnej świadomości, zazwyczaj operowali wrażliwością niewystępującą nigdzie indziej. Spójrzmy choćby na Nicka Cave’a albo Midnight Oil. Podobnie rzecz ma się z tą siedemnastolatką (!). Ella Maria Lani Yelich-O'Connor, bo tak malowniczo nazywa się Lorde naprawdę to doceniona już na całym świecie, a w Nowej Zelandii wynoszona na ołtarze, cudowna debiutantka. Tytułu tego albumu nie należy chyba interpretować złowrogo. Bardzo dużo w nim kolorów, muzyczności i przyjemnych dźwięków. Mam wrażenie, że cechą charakterystyczną ambitnego popu w drugiej dekadzie XXI wieku zaczyna być wypieszczona oszczędność w przekazie i przejrzystość w produkcji. Mnie ten stan rzeczy bardzo cieszy. Podobnie jak fakt, że południowa półkula też ma "swoją muzyczną Islandię".

Blood Orange - "Cupid Deluxe" (Domino, 2013)

Trzeba wspomnieć na początku, że Blood Orange to jedno z wcieleń tego samego człowieka. Bardzo produktywnego wielozadaniowca, który nie zrzesza się pod szyldami na dłużej niż wymaga tego sytuacja. Każdy jego artystyczny ruch, - niezależnie czy chodzi o projekty autorskie, czy też o gościnne muzykowanie z Florence & The Machine albo Chemical Brohers - jest w pewien sposób odciążony, zwolniony z oczekiwań tzw. fanów zespołu. Słychać to także na "Cupid Deluxe". Albumu nie spinają szczególne ramy formalne. Znaki równości można stawiać bardziej, jeśli chodzi o jakość tych piosenek. Każda z nich to dobrze pomyślana kompozycja, zagrana skromnie ze smakiem, no i świetnie - choć specyficznie i różnorodnie - zaśpiewana. Na pewno znajdą się tacy, którzy tę płytą odrzucą z założenia. Pozostałym proponuję Deva Haynesa dzieła wszystkie. Naprawdę jest czego słuchać'!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski