Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trzy po trzy Michała Wiraszki

Michał Wiraszko
Michał Wiraszko, wokalista zespołu Muchy dziś zamiast recenzji płyt wspomina Nicka Drake'a

W niedzielę mija 39 lat od jego śmierci! W swoim krótkim życiu zdołał wydać aż i tylko trzy albumy! Tylko trzy, bo czasami rozpływam się w marzeniach na temat jego nigdy nie powstałej dyskografii. Z drugiej strony aż trzy, bo to krótkie życie toczone było lękami i niepewnością. Mimo to pozostawił po sobie spójny dorobek, który zdefiniował niejednego artystę w późniejszych latach i który nadal inspiruje. W jego utworach słychać najczęściej jedynie głos i akompaniującą gitarę. Czasem instrumenty smyczkowe, pianino, flet albo delikatne perkusjonalia dodają im kolorytu – to wszystko. Powiedzieć jednak, że pisał ballady byłoby dużym uproszczeniem. Jest w tych piosenkach jakaś pierwotna magia, drzemiąca tajemnica muzyki bardów z zamierzchłych czasów. Może to właśnie z tego powodu nie zaznał uznania ani popularności za życia? Jego płyty nijak się miały do kontrrewolucyjnych zapędów jeszcze świeżego podówczas zjawiska zwanego muzyką rockową. Tym bardziej nie po drodze było mu z uśmiechniętymi gwiazdkami popkultury.

Urodził się w roku 1948 w dalekiej Birmie, gdzie jego ojciec – brytyjski inżynier udał się w celach zawodowych. W sumie nic w tym dziwnego, aż do tego roku Birma była brytyjską kolonią. Chwilę potem cała rodzina wróciła do Anglii, aby tam wychować swoje potomstwo. Inklinacje artystyczne odziedziczył raczej po matce, która również śpiewała i według wszelkich źródeł obydwoje operowali podobnym, kruchym i delikatnym głosem. W trakcie studiów w Cambridge podpisał kontrakt z całkiem dużą wytwórnią Island i wieku dwudziestu lat zaczął nagrywać swój debiutancki album. „Five Leaves Left” zdefiniował na stałe jego styl. Intymne, wycofane i ciche piosenki nie przypodobały się szerokiej publiczności. Trudno było je zaśpiewać, o wtórowaniu na koncertach nie wspominając. Zresztą z wykonaniami na żywo wiązały się dla niego jedynie problemy. Chorobliwa nieśmiałość i delikatny repertuar nieprzykuwający atencji publiczności a w końcu skłoniły go do całkowitej rezygnacji z koncertowania. Sprawę pogorszyła jeszcze bardziej sytuacja po wydaniu drugiej płyty „Bryter Layter”. Wbrew planom wydawcy i zabiegom producenta nie trafiła ona do popowego odbiorcy. W tym kontekście ostatni trzeci i ostatni – jak się później okazało – album, to już tylko gitara i głos pozbawione jakichkolwiek aranży, upiększeń i akompaniamentów.

Dziś wszystkie trzy albumy należą do klasyki. Są jednym tchem wymieniane we wszelkich podsumowaniach i plebiscytach ubiegłego stulecia. Do inspiracji nim przyznają się całe zastępy muzyków z Kate Bush, Beckiem i Robertem Smithem z The Cure na czele! Jego życiorys jest na wskroś artystyczny. Jak wielu twórców w przeszłości żył krótko, lotem spadającej gwiazdy. Co jeszcze bardziej romantyczne, sławę osiągnął dopiero po śmierci. Uprzedził nawet słynny „Klub 27”, odchodząc w wieku… 26 lat. Pozostały po nim jedynie zdjęcia. Żadnych filmów czy wywiadów. No i trzy płyty, które zmieniły oblicze muzyki popularnej. Do dziś nie wiadomo, czy śmierć wywołana przedawkowaniem antydepresantów była samobójstwem czy tragicznym wypadkiem. Taki dorobek pozostawił po sobie jeden z najbardziej skrytych twórców XX wieku. 25 listopada mija 39 lat odkąd odszedł Nick Drake.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski