Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ubecy z Poznania torturowali w imię partii

Krzysztof M. Kaźmierczak
Henryk Knychała wstąpił do UB w 1950 r., wielokrotnie awansował i otrzymywał ordery, do 1975 roku był szefem SB w Wągrowcu. Fot. Archiwum IPN
Henryk Knychała wstąpił do UB w 1950 r., wielokrotnie awansował i otrzymywał ordery, do 1975 roku był szefem SB w Wągrowcu. Fot. Archiwum IPN Archiwum IPN
Przesłuchiwani przez nich więźniowie polityczni wracali do cel zalani krwią, ich brutalność oburzała nawet kolegów z bezpieki, przełożeni lekceważyli sygnały o torturowaniu przez nich więźniów - pisze o poznańskich oficerach śledczych Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego z okresu stalinowskiego Krzysztof M. Kaźmierczak

Alfabet śledczych z UB zaczynał się od litery "B". "B" jak bicie. Bić można na wiele sposobów. Każdy jest dobry, byleby przynosił efekt. Cel jest jeden: przyznanie się. To najważniejsze. Ważniejsze w śledztwie od wszelkich innych dowodów. A już niezbędne, gdy dowodów winy nie ma...

Henryk Knychała wstąpił do bezpieki w 1950 roku. "Proszę o przyjęcie mnie na funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Prośbę swą motywuję tym, że po skończonej służbie wojskowej pragnę pracować dla dobra Polski Ludowej" - napisał w podaniu. Pozytywnie zaopiniował je oficer Informacji Wojskowej (poprzedniczki WSI) podkreślając, że Knychała jest aktywnym członkiem PZPR.

Kilka miesięcy później 23-latek, którego jedynym wykształceniem było sześć klas szkoły podstawowej, został aplikantem śledczym w poznańskiej UB. Stalinizm był w rozkwicie, władza ludowa potrzebowała coraz więcej takich ludzi jak on, by niszczyć w zarodku wszelkie próby dążenia do wolności i niepodległości.

Bić można na wiele sposobów. Nie trzeba wcale bić pięścią. Można łapać za włosy i uderzać o podłogę. Można kopać w krocze, w nerki, walić kolanem w twarz. Jest wiele sposobów... Nie każdy cios zostawia widoczny ślad. A nawet gdy są ślady, to co z tego? Więzień się nie poskarży. A jak się poskarży, czeka go to samo. Tylko mocniej.*

Teodor Maksymiuk był Ukraińcem. Taką narodowość podawał, gdy wstępował do Milicji Obywatelskiej w 1944 roku (miał wtedy 32 lata), a rok później do UB. Później w ankietach personalnych twierdził już, że jest Polakiem. Cały czas utrzymywał też, że w czasie wojny był partyzantem Armii Ludowej (prokomunistycznej), chociaż potem okazało się, że było inaczej. Wstępując do MO należał już do Polskiej Partii Robotniczej.

Pracował na początku w Lublinie, ale jego praca w UB wkrótce zawisła na włosku. Stwierdzono, że jest antysemitą, a jego "gorliwość w niszczeniu elementów reakcji" wynika z nienawiści lub obojętności do Polaków. "Absolutnie nie posiada dostatecznej inteligencji ani wykształcenia i w ogóle zdolności na oficera śledczego" - tak oceniał go przełożony. Maksymiuka nie wyrzucono jednak, tylko przeniesiono do Wielkopolski i wkrótce... awansowano.

W alfabecie śledczych UB była nie tylko litera "B". Można bić, ale niekoniecznie. Maltretować można na wiele sposób. Wielogodzinne siedzenie na nodze od stołka, pozbawianie snu, trzymanie godzinami po pas, a jeszcze lepiej po szyję w wodzie...

W 1949 roku został szefem UB w Gostyniu. Wykazał się tam brutalnością, która przekraczała poziom akceptacji jego kolegów z bezpieki. W anonimie, który wysłali do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Poznaniu, porównali metody Maksymiuku do hitlerowskich. Twierdzili, że traktuje więźniów tak, jak SS podczas okupacji. Opisali m.in. jak w kościele bił ludzi automatem po głowach. Spowodowane anonimem wewnętrzne śledztwo UB skupiło się na ustaleniu jego autorów i wyrzuceniu ich z bezpieki. Maksymiuka nie ukarano, tylko przeniesiono do Gniezna. Nie był tam długo.

Kolejne wewnętrzne dochodzenie wykazało, że jeszcze podczas służby w Gostyniu Maksymiuk fikcyjnie zarejestrował na tajnego współpracownika miejscową pielęgniarkę bez jej zgody. Kobietę skreślono z listy agentów, a funkcjonariusza przeniesiono w 1951 roku do Poznania. Został oficerem śledczym na Kochanowskiego. Wraz z Knychałą prowadził dochodzenie w sprawie Krajowej Armii Wyzwoleńczej, niewielkiej podziemnej organizacji młodzieżowej, do której należeli m.in. Studniarski i Szelągowicz (patrz ramka).

Czasem bili nie pytając o nic. Dopiero potem zadawali pytania. Czasem o nic nie pytali, tylko podsuwali zeznania do podpisania. A potem bili, by przyznać się do kolejnych rzeczy. Prawdziwych i nieprawdziwych. Zgodność z faktami nie miała większego znaczenia. Wróg władzy nie miał praw, poza prawem do kary... Sprawiedliwość była po jednej stronie. Śledczy z UB ustalali z prokuratorami wynik śledztwa wkrótce po jego wszczęciu. Prokuratorzy uzgadniali z sędziami wyroki przed procesem. Proces był przedstawieniem, manifestacją potęgi władzy. Te zasady dobrze znali kaci, szybko też poznawały je ich ofiary. Szybko i boleśnie.

Oskarżenia o brutalność i brak predyspozycji nie przeszkadzały w dobrze rozwijającej się karierze Maksymiuka. Zarzuty przyjmowania łapówek także. W końcu na jaw wyszło jednak to, czego nawet w bezpiece nie wybaczano. Ustalono, że podczas okupacji oficer był członkiem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (organizacji antypolskiej i antysowieckiej), a kiedy trafił do niemieckiego obozu, wysługiwał się Niemcom prześladując Polaków i prawdopodobnie za takie zasługi został wypuszczony na wolność...

19 lipca 1952 roku, jeszcze w trakcie trwania śledztwa przeciwko chłopakom z Krajowej Armii Wyzwoleńczej, naczelnik wydziału ds. funkcjonariuszy wystąpił z pismem do szefa poznańskiego UB, by ten dyscyplinarnie zwolnił Maksymiuka ze służby i ukarał go 14-dniowym aresztem. Byłyby to kary - jak na ówczesne czasy - subtelne. Ale nawet w ten sposób nie ukarano brutalnego ubeka. Maksymiukowi umożliwiono odejście ze służby z zachowaniem wszelkich przywilejów funkcjonariusza bezpieki. Skrupulatnie wyliczono mu okres pracy w resorcie zachowując bardzo korzystny, podwójny przelicznik lat. Nie postawiono go też przed sądem, chociaż za takie zarzuty, jakie na nim ciążyły, wtrącano do więzień.

Były śledczy UB po kilku latach (w 1959 roku) bezskutecznie próbował wrócić do pracy w bezpiece. Być może myślał, że po zlikwidowaniu Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i powołaniu w jego miejsce Służby Bezpieczeństwa zniknęły dowody jego ponurej przeszłości. Mylił się. W archiwum SB przechowywano teczki byłych funkcjonariuszy UB. Przeleżały tam do końca PRL, a teraz znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej. Wraz z aktami ich ofiar...

Śledczy partner Maksymiuka - Henryk Knychała zrobił karierę mimo wszczynanych przeciwko niemu postępowań. Lekceważono sygnały o biciu przez niego na przesłuchaniach. Płazem uszło mu nawet włamanie i wprowadzenie się w 1953 roku do cudzego mieszkania. Gładko przeszedł przez reorganizację bezpieki po 1956 roku i został w niej, chociaż odeszło wtedy (lub zwolniono) wielu funkcjonariuszy. W 1959 otrzymał awans na podporucznika. Kierował SB w Obornikach, a potem w Wągrowcu. Co kilka lat otrzymywał odznaczenie resortowe lub państwowe (m.in. Złoty Krzyż Zasługi i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski). Dosłużył się stopnia kapitana. Odszedł na emeryturę w 1975 roku, po 25 latach pracy w bezpiece. Potem dorabiał w Wągrowcu jako... inspektor ds. obronności i pożarnictwa.

Oficerowie śledczy, którzy torturowali Studniarskiego, Szelągowicza, Górnego i ich kolegów już nie żyją. Nie doczekali się nigdy osądzenia ani odebrania emerytur.

* Metody śledcze opisane na podstawie relacji osób aresztowanych w czasach stalinowskich

Ubecy byli bezwzględni dla aresztowanych
Zeznania wymuszano biciem i maltretowaniem. Na podstawie zeznań wymuszonych torturami przez Knychałę i Maksymiuka skazano w 1952 roku Aleksandra Studniarskiego (zmarł w więzieniu z braku opieki medycznej), Mieczysława Szelągowicza, Henryka Górnego, Ryszarda Piaseckiego, Janusza Mytko, Ireneusza Węckowskiego i Władysława Łuca. Działalność opozycyjną ograniczali do napisów na murach i poszukiwania broni, ale by zrobić z nich pospolitych przestępców, śledczy z bezpieki zmusili chłopaków, by przyznali się do rabunkowego napadu na taksówkarza.

Studniarskiego w śledztwie ubecy bili po nerkach i trzymali po pas w wodzie. Górnego Knychała uderzał głową o podłogę, kopał w krocze i walił kolanem w twarz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski