Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ustawa o weteranach - czy pomoże żołnierzom wracającym z misji?

Łukasz Cieśla Marta Żbikowska
Żołnierze po powrocie z misji wojennych często toczą kolejną wojnę o normalne życie. Ma im w tym pomóc ustawa o weteranach, która weszła w życie 30 marca. O problemach "misjonarzy" walczących ze stresem bojowym piszą Łukasz Cieśla i Marta Żbikowska

Z wojny nikt nie wraca taki sam, jak mawiają Amerykanie - powtarza znaną opinię profesor Stanisław Ilnicki, twórca Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie. - Obecnie mamy specjalistyczny sprzęt medyczny i nowoczesne metody, dzięki którym możemy potwierdzić, że nie jest to tylko puste powiedzenie. W mózgu osoby, która przeżyła silny stres, zachodzą zmiany, które można zaobserwować.

TU MOŻESZ POCZYTAĆ:
MAGAZYN RODZINNY W GŁOSIE WIELKOPOLSKIM

Zaobserwowanie zmian to jednak połowa sukcesu. Osoby cierpiące na zespół stresu pourazowego, którego odmianą jest stres bojowy, wymagają pomocy specjalistów. W Polsce powoli powstają miejsca, w których żołnierze wracający z misji mogą leczyć nie tylko rany na ciele, ale także na duszy.

- Oddziały szpitalne leczące żołnierzy z zespołem stresu pourazowego funkcjonują w Krakowie, Wrocławiu, Bydgoszczy, w Gdyni jest taki oddział dla marynarzy - wymienia profesor Ilnicki. - Jednak większość wojskowych zazwyczaj i tak trafia do nas. Żołnierze przekazują sobie informacje, że tutaj mogą uzyskać naprawdę profesjonalną i kompleksową pomoc.

Stres pourazowy nie jest nową jednostką chorobową. Najstarsze opisy tego schorzenia związane były z traumą wojenną. Grecki historyk Herodot opisał przypadek żołnierza, który nie odniósł żadnych ran na ciele, ale oślepł, gdy zobaczył śmierć przyjaciela na polu walki. Wielokrotnie później zauważano objawy "przemęczenia" czy "wyczerpania" wojennego. Zygmunt Freud użył po raz pierwszy terminu "nerwica wojenna". Współczesne rozumienie stresu po traumie ma swój początek w latach 70. ubiegłego wieku. Zwrócono wtedy uwagę na powtarzające się problemy psychiczne żołnierzy, którzy wrócili z wojny w Wietnamie i zaczęto ich badać.

Wojna sama w sobie nie jest sytuacją normalną i każdego zmienia - zapewnia prof. Stanisław Ilnicki

- W Stanach Zjednoczonych, gdzie żyje ponad dwa i pół miliona weteranów, szukanie pomocy psychologicznej po powrocie z wojny jest sprawą zupełnie normalną - mówi prof. Ilnicki. - W Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że żołnierz to twardziel, a do wojska idą sami silni i odporni faceci.

Siła i odporność to jednak rzecz względna, która nikogo nie uchroni przed zachorowaniem. Trudno dokładnie określić, kogo stres bojowy zaatakuje bardziej dotkliwie, a kogo ominie.

- To zależy od wielu czynników, nawet od bardzo wczesnych doświadczeń, tych z dzieciństwa - tłumaczy prof. Ilnicki. - Ważne są dotychczasowe przeżycia, to, czy ktoś wcześniej doświadczył traumy i jak sobie z nią poradził.

Niewidoczne blizny w psychice mogą się w wyniku złych doświadczeń odezwać. Niektórych zabolą ze zdwojoną siłą, innym pomogą uporać się z traumą. Nikt jednak nie wyjdzie z wojny całkowicie bez szwanku.

- Jeśli po powrocie z wojennej misji u kogoś nie ma żadnych zmian, to jest nienormalne - uważa prof. Ilnicki. - Bo wojna sama w sobie nie jest sytuacją normalną i każdego zmienia.

- Jako prokurator wojskowy uczestniczyłem w 2004 roku w misji w Iraku. Nie pamiętam żadnego zdarzenia z udziałem naszych żołnierzy, które wiązałoby się ze stresem bojowym - mówi płk Zbigniew Rzepa, wojskowy prokurator pracujący w przeszłości w poznańskiej prokuraturze. - Zdarzały się kradzieże, picie alkoholu, nieostrożne obchodzenie się z bronią czy ataki na bazę. Ale jakichś dziwnych, niestandardowych zachowań żołnierzy nie pamiętam. Może dlatego, że to była dopiero druga zmiana w Iraku, czyli początki naszej obecności w tym kraju.

Polskim żołnierzom ciągle trudno przyznać się do problemów z psychiką. Wielu nie rozumie, co się z nimi dzieje, gdy wszczynają domowe awantury czy tracą zainteresowanie otaczającym ich światem. Trudno znaleźć kogoś, kto przyznaje wprost: nie radzę sobie z rzeczywistością. Większość podejmuje się ryzykownego "samoleczenia".

- Jednym z najczęstszych symptomów nieradzenia sobie ze stresem jest nadużywanie alkoholu - tłumaczy profesor Ilnicki. - Pije się dla uspokojenia nerwów, tłumienia złych wspomnień, "na sen", przezwyciężenia blokady w kontaktach z innymi ludźmi. Niestety, pozytywne efekty alkoholu są zwykle krótkotrwałe. Często po niewielkich dawkach u zestresowanych weteranów występują reakcje paradoksalne, co objawia się drażliwością, agresją, nieuzasadnioną podejrzliwością. Nietrudno wtedy o konflikt w domu i poza domem.

Rozpad rodziny to często skutek uboczny misji. Żołnierze po powrocie z wojny często nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Brakuje im adrenaliny, która towarzyszyła im podczas pobytu w dalekim kraju. Ale nie tylko. Wojna uaktywnia także inne hormony. Te, które pomagają przeżyć w sytuacji zagrożenia, które wpływają między innymi na sposób percepcji bólu.

CZYTAJ TEŻ:
PRZEMOC W RODZINIE? POMOCY POSZUKAJ W SIECI

- Widzę, jak rozpadają się małżeństwa naszych znajomych - mówi Karolina, której mąż wrócił z misji w Afganistanie. - Nam udaje się trwać, choć mój mąż był na misji już dwukrotnie. Może dlatego, że u nas o wyjeździe męża nie decydowały tylko pieniądze.

Mąż Karoliny jest oficerem. O tym, że będzie robił karierę wojskową, wiedzieli od początku związku. I temu też podporządkowali swoje życie. Karolina wie, na czym stoi, czego może się spodziewać.

- Najgorzej to chyba mają te żony, którym się wydaje, że ich mąż pojechał w delegację. Potem słyszą jakąś informację w telewizji o śmierci żołnierza i wpadają w panikę - opowiada Karolina. - W ogromnym stresie żyje wtedy i jedna, i druga strona. Po powrocie trudno im się dogadać, bo każde z nich myśli, że przeszło przez większy koszmar. Nie twierdzę, że ja się nie boję, ale my mamy wszystko w życiu dokładnie poukładane. Trudno to naruszyć nawet karabinami.

W dyskusji nad kondycją psychiczną polskich żołnierzy wracających z misji wiele może zmienić historia Włodzimierza N. Mimo że nie do końca wiadomo, czy akurat w jego przypadku doszło do stresu bojowego, ale znaleziony w lutym w Tatrach mężczyzna z pewnością ma problemy z psychiką.

Włodzimierz N. w przeszłości służył m.in. w Poznaniu. Był kadetem szkoły chorążych, potem żołnierzem poznańskiego Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych. Z tamtego okresu pamięta go ppłk Tomasz Szulejko, jego ówczesny wykładowca, a obecnie rzecznik prasowy Dowództwa Wojsk Lądowych.

- Był ambitny, poszukujący swojej drogi, zawsze miał swoje zdanie i potrafił go bronić. Cechowała go wysoka motywacja do służby wojskowej, zależało mu - wspomina ppłk Szulejko. - Pamiętam, że pod koniec lat 90. uczestniczyliśmy we wspólnym wyjeździe na Łotwę, w związku z ćwiczeniami "Partnerstwo dla Pokoju". Dowodziłem kontyngentem żołnierzy z Poznania, którzy jechali na Łotwę. Do tej grupy kwalifikowaliśmy tylko dobrych i bardzo dobrych żołnierzy. Był w niej również Włodek, co znaczy, że się wyróżniał - dodaje.

Potem Włodzimierz N. trafił do Centralnej Grupy Działań Psychologicznych. Jej członkowie jeżdżą na misje zagraniczne i zajmują się pozyskiwaniem akceptacji miejscowej ludności dla działań polskich żołnierzy. Kreują pozytywny wizerunek armii. Włodzimierz N. takie właśnie zadania miał na misji irackiej. W praktyce oznaczało to rozdawanie ulotek, rozmowy z miejscowymi.

10 lutego znaleziono go wycieńczonego w polskich Tatrach. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego się tam znalazł. Wiadomo, że z armią pożegnał się w 2006 r. ze względów zdrowotnych. Czy brak możliwości pełnienia dalszej służby tak źle wpłynął na tego ambitnego żołnierza? A może miał bolesne doświadczenia z Iraku, które odezwały się po latach?

- Mnie trudno na to pytanie odpowiedzieć, bo z Włodkiem bardzo długo nie miałem kontaktu. Na pewno każdy taki przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie - mówi ppłk Szulejko. - Ja uważam, że żołnierze uczestniczący w misjach wracają dojrzalsi.
Mając porównanie, jak żyją ludzie w Iraku czy Afganistanie bardziej doceniają to, co mają u siebie w Polsce. Potrafią cieszyć się z drobnych rzeczy, których wcześniej nawet może nie dostrzegali.

Żołnierze wracający z misji potwierdzają, że inaczej, lepiej postrzegają polską rzeczywistość. Ale też musi minąć jakiś czas zanim ponownie się do niej przyzwyczają. Czyli na nowo "się sformatują".

- Przez jakiś czas po powrocie z misji nerwowo rozglądałem się na boki, czy nikt nie chce mnie zaatakować. W Polsce niebezpieczeństwa minęły, ale przyzwyczajenia z misji przez pewien czas pozostały. Np., gdy na drodze wyprzedzałem jakiś samochód, bardzo długo jechałem lewym pasem. W Afganistanie byłem przyzwyczajony do tego, że za mną jedzie jeszcze kilka wojskowych pojazdów - wspomina jeden z "misjonarzy".

Tego typu zachowania nie są jednak oznaką stresu bojowego - uważają sami żołnierze. Podobnie jak "syndromy" występujące na misjach. Np. ten nazwany przez nich "syndromem 90 dnia", kiedy żołnierze mają tendencję do wyolbrzymiania wszystkiego. To półmetek misji - z jednej strony objawia się rozluźnieniem zachowań, bo żołnierze mają już za sobą trzy miesiące pracy, z drugiej strony - wzmaga się napięcie i kłótnie. To skutek zmęczenia, oglądaniem ciągle tych samych twarzy, spędzania czasu w podobny sposób, wykonywania powtarzalnych czynności.

Kolejnym jest "syndrom 6. miesiąca", czyli końcowy etap misji. Żołnierze niechętnie jeżdżą na patrole, myślą o powrocie do domu. Jak mówi nam jeden z żołnierzy, na tydzień czy kilka dni przed wylotem "głupio byłoby dać się zabić". Żołnierze mówią, że stres bojowy zaczyna się wtedy, kiedy któremuś z nich "siada psycha". Można to zauważyć już podczas misji. Żołnierz zaczyna się nienormalnie zachowywać, nie potrafi opanować strachu. I wtedy albo sam prosi o powrót do kraju, albo robią to za niego jego koledzy.

Czym jest zatem stres bojowy?
- Jest to reakcja na ciągłe zagrożenie życia i zdrowia, trudne warunki klimatyczne, okrucieństwa wojny, tęsknotę za bliskimi w kraju - wylicza prof. Ilnicki. - Stres nie musi być zjawiskiem patologicznym. Staje się nim, gdy dojdzie do nagłego załamania lub wyczerpania psychologicznych i biologicznych mechanizmów obronnych żołnierza.

Nie każdy żołnierz po powrocie z misji wymaga specjalistycznego leczenia. Wielu, przy wsparciu rodziny, samych wyliże się z ran. Nie każdy też, kogo dotknie stres bojowy, wymaga hospitalizacji. W Klinice Psychiatrii i Stresu Bojowego w Warszawie pomoc znalazło ponad 250 osób. Niektórzy leczyli się kilkakrotnie, zanotowano ponad 300 hospitalizacji. A 80 procent żołnierzy walczących z psychiką trafia właśnie do tej warszawskiej kliniki.

- Mam kolegę, który podczas jednej z misji prawie w ogóle nie musiał opuszczać bazy. Ale był kłębkiem nerwów. Bał się, że pociski uderzą w jego bazę, dlatego każde najmniejsze zagrożenie urastało do rangi wielkiego problemu - opowiada nam jeden z żołnierzy.

Często jednak mundurowi ukrywają swoje problemy. Ale one zawsze dadzą o sobie znać - z reguły po powrocie do domu. Dlatego niejednokrotnie o pomoc dla żołnierza prosi jego żona, która w leczeniu widzi ostatnią szansę na uratowanie małżeństwa i rodziny.

- Trafiają do nas pacjenci, którym żony postawiły ultimatum: leczenie albo rozwód - przyznaje prof. Ilnicki. - Stres bojowy objawia się, jak pourazowy. Pacjenci skarżą się na stany lękowe, zaburzenia nastroju, snu, a także zmiany somatyczne serca, układu pokarmowego, kłopoty żołądkowo-jelitowe.

ZOBACZ TEŻ:
MATKI, KTÓRE STRACIŁY SYNÓW

Są jednak żołnierze, którzy dobrze znieśli pierwszą misję, często wracają na kolejne. Liczą na wyższe zarobki niż w Polsce, ale przede wszystkim po raz kolejny chcą się sprawdzić, poczuć przygodę i adrenalinę związaną z pracą na misji, wyjeżdżaniem na patrole. Po powrocie każdy z nich ma możliwość wyjazdu na turnus do wojskowego sanatorium. Tam może zregenerować się, wziąć udział w spotkaniu z psychologiem. Żołnierze chętnie z tego korzystają. Pomoc jest także oferowana rodzinom poległych i rannych żołnierzy. W Domu Weterana w Lądku Zdroju w lipcu odbędą się tygodniowe warsztaty terapeutyczne dla rodziców i żon tych żołnierzy, którzy nie przeżyli.

Wciąż pokutuje u nas myślenie, że jeśli pójdziesz do psychologa, a nie daj Boże do psychiatry, to jesteś "czubkiem" albo co najmniej "cieniasem"

Nie wszyscy jednak chętnie idą do psychologa. Bo, jak mówią sami żołnierze, wciąż pokutuje u nas myślenie, że jeśli pójdziesz do psychologa, a nie daj Boże do psychiatry, to jesteś "czubkiem" albo co najmniej "cieniasem". Może właśnie dlatego według oficjalnych danych odsetek żołnierzy cierpiących na PTSD jest dużo mniejszy w Polsce niż w USA. U nas dopiero od niedawna zaczęły się poważne dyskusje o stresie bojowym, powstał Dom Weterana czy nowa ustawa z myślą o nich.

Mimo poważnych kosztów zdrowotnych, często rodzinnych, kolejni żołnierze ciągle decydują się na misje. W 80 procentach przypadków decydującym czynnikiem są pieniądze. Podczas jednego wyjazdu można zarobić nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.

- Po pierwszej misji męża kupiliśmy nowy samochód, volkswagena golfa - mówi Beata. - Wyremontowaliśmy też mieszkanie.
Beata przyznaje, że rozłąka była trudna, ale nie aż tak, żeby nie zdecydować się na kolejny wyjazd. Mąż Beaty właśnie po raz kolejny przebywa w Afganistanie. Ta misja pomoże im kupić większe mieszkanie, zmienić samochód.

- To dla nas jedyna szansa na kupno domu. Nie wyobrażam sobie wzięcia kredytu na trzydzieści lat - mówi Beata. - Nie przeżyłabym chyba takiego stresu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski