Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W dwa miesiące dookoła pięknej, przyjaznej i... taniej Indonezji [FOTO]

Marek Weiss
Grzegorz Kędzierski postanowił wybrać się na przeciwległy kraniec Azji na własną rękę. Poruszając się autostopem i korzystając z gościnności tubylców, przemierzył odległy kraj.

Ostrowski podróżnik Grzegorz Kędzierski w dwa miesiące na własną rękękę zjechał wzdłuż i wszerz Indonezję. Dotarł do miejsc, których trudno szukać w przewodnikach. Zobaczył widoki zapierające dech w piersiach, zawarł wiele przyjaźni, a przy tym wydał na życie tyle, ile nierzadko Polacy płacą za tydzień nad Bałtykiem.

Termin wyprawy przypadł na luty, co dla Europejczyka oznacza nie tylko szok kulturowy, ale i klimatyczny. Trzeba było przenieść się z temperatur ujemnych w 30-stopniowe upały i dużą wilgotność powietrza.

- Z miejscową globtroterką wcześniej umówiłem się na portalu podróżniczym. Przez kilka dni razem podróżowaliśmy. Pewnej nocy, gdy długo szukaliśmy noclegu, zatrzymała nas policja. Dowiedziawszy się, kim jesteśmy, zaoferowano nam darmowe spanie na komisariacie, a rano czekało na nas... śniadanie. Mało tego, dostaliśmy jeszcze pieniądze na kolację - mówi o bardzo miłym początku eskapady Grzegorz Kędzierski.

Z partnerką od podróży dotarł autostopem i motorikszą na południe wyspy Jawa do podnóża wulkanu Bromo. Na jego szczyt podwieźli ich przygodnie napotkani motocykliści. Okazali się również bardzo przyjaźnie nastawieni i zaproponowali nocleg w swoim domu. Zresztą wiele razy podczas wyprawy zawiązane po drodze znajomości owocowały taką gościnnością, bo Indonezyjczycy to ludzie otwarci na świat. Tak było m.in. na małej, rybackiej wyspie, gdzie ostrowianina zastał mrok. Zamiast nocować w plenerze, miał okazję przespać się w chatce z trzciny. Z gospodarzami - rybakami przegadał pół nocy, korzystając z translatora w komórce. Potem udał się w rejon wulkanu Kawah Ijen. To jedno ze szczególnych miejsc, jakie odwiedził.

- Ma ponad 1000 m wysokości, a w jego kraterze wydobywa się siarkę. Aby do niej dotrzeć, górnicy najpierw muszą iść 500 m w górę, a potem 300 m w dół. Robią to bez poręczówek, czy szlaków. Poszedłem z nimi, ale unoszące się opary dwutlenku siarki nie pozwoliły mi zejść do krateru. Górnicy nałożyli sobie koszule na twarz i zeszli. Nie bez powodu National Geogra-phic uznał, że w tym miejscu ludzie pracują najciężej na świecie - podkreśla podróżnik.

O ile Jawa jest wyspą multi-kulturową i wieloreligijną, o tyle Bali to już typowo hinduistyczna część kraju. Na każdym kroku widać tam świątynie, a nawet drabinki, by bogowie mogli się na nie wspinać... Podróżował tam z innym pasjonatem poznawania świata, także umówionym przez internet. Mieszkał u niego, penetrując północną, mniej komercyjną część wyspy. Zatrzymał się też u dwóch architektów, którzy na Bali wyemigrowali z Europy. Tam pracują, a na Stary Kontynent przyjeżdżają tylko finalizować kontrakty.

- W centrum wyspy znajduje się Ubud - miasto artystów. Tam przygarnął mnie jeden z miejscowych rzeźbiarzy. Był tak miły, że dodatkowo wziął mnie z dwoma Australijczykami na treking po polach ryżowych. Dzięki temu miałem okazję zobaczyć, jak wyglądają strachy na wróble zrobione z wymodelowanego liścia palmy. Na południu Bali moi kolejni znajomi, dowiedziawszy się, że mam akurat urodziny, zabrali mnie do klubu, gdzie czekały kulinarne niespodzianki. Z kolei ktoś inny tego samego dnia zaproponował mi darmową lekcję surfingu. Efekty były mizerne, ale przygoda duża - wspomina urodziny na drugim krańcu globu Kędzierski.

Posuwając się na wschód Indonezji, ostrowianin dostał się wyspę Lombok. Nie zapłacił za to ani rupii, bo wpadł na pomysł, by zatrzymywać autostop przed odprawą promową. Kierowcy ciężarówek płacą tam bowiem tylko za auto, a nie za liczbę pasażerów. Tę metodę z powodzeniem praktykował do końca podróży.

Na Lombok zobaczył najładniejsze, szerokie i niemal puste plaże, przebijające urodą nawet te z kurortów Bali. Piasek jest tam wymieszany z kuleczkami pokruszonych skorupiaków. Z kolei trzy małe wysepki Gili, z których każdą można obejść w godzinę, mają swój niepowtarzalny urok właśnie ze względu na mikroskopijne rozmiary (2 km kw.). Na jednej z nich pan Grzegorz poznał chłopaka, który prowadzi sanktuarium żółwi. Zbiera małe, bezbronne sztuki, a gdy podrosną wypuszcza je na wolność. Niecodziennym widokiem były tam również pająki większe od rozłożonej dłoni...

Na wyspie Sumba czekała go zgoła inna atrakcja. Wykupił kilkugodzinną podróż autobusem, ale kierowca uznał, że w środku nie ma już miejsc i zaoferował mu jedynie...dach. Okazało się to dość ciekawym rozwiązaniem ze względu na wspaniałe widoki. Co prawda szofer nie przejmował się górnym pasażerem i jechał szybko, ale na szczęście na trasie nie było tuneli... Odtąd nasz bohater zawsze zajmował miejsce na zewnątrz autobusu. Tak zjechał pół wyspy.

Mniej przyjemną przygodę przeżył na jednej z małych wysepek, gdzie poparzył sobie plecy od słońca. Tubylcy, widząc to, dali mu magiczny olej. Jego cudowna właściwość polegała na tym, że żadna kobieta nie mogła spojrzeć na proces produkcji... Poskutkowało od razu. Z pomocy miejscowej służby zdrowia musiał skorzystać jeszcze raz, gdy na wyspie Sumbawa wypożyczonym motocyklem pojechał sam w góry. W deszczu przewrócił się... pod domem lekarza. Skończyło się na opatrzeniu i antybiotyku.

Ostatnią wyspą na wyprawie była Flores. Podczas 8-godzinnej podróży promem kapitan wpuścił go nawet za stery. Na miejscu zobaczył stada latających nietoperzy o rozpiętości skrzydeł do 1,5 m, żyjące na wolności bawoły oraz groźnie wyglądające warany. Te ostatnie na szczęście są dość leniwe i atakują głównie zwierzęta. Ludzi na celownik raczej nie biorą, zwłaszcza jeśli ma się w ręku kij do odstraszania. Na Flores Grzegorz Kędzierski odbył kurs nurkowania, dzięki czemu obejrzał z bliska podwodne rafy koralowe.

- Na tej wyspie dominuje chrześcijaństwo, toteż tubylcy od razu skierowali mnie do polskiego misjonarza Stefana Wro-sza, który wyjechał z kraju 45 lat temu. Zaraz dał znać o mnie innym Polakom, dzięki czemu miałem zapewnione noclegi na całej Flores. Jeden z misjonarzy na mój przyjazd kupił nawet skrzynkę piwa. W seminarium przez pięć dni byłem nauczycielem języka angielskiego w zamian za wikt i opierunek - wspomina podróżnik.

Sporo wrażeń na wyspie dostarczył udział w muzułmańskim weselu oraz widok wulkanu Keli Mutu o trzech kraterach zmieniających barwę w zależności od opadów i temperatury - od pomarańczowej aż do czerni. Tam wyprawa dobiegła końca. Z Flores nasz rozmówca wrócił samolotem do Dżakarty, gdzie pożegnał przyjazną Indonezję.

Kraj ten to bardzo atrakcyjny kierunek dla turystów o skromnych możliwościach finansowych. Dwudaniowy obiad można zjeść za 3 zł, w dodatku podany na liściu bananowca. Tyle samo kosztuje nawet daleki kurs autobusem. Największym wydatkiem okazał się trzydniowy kurs nurkowania za 1500 zł.

- Pomijając ten luksus, przez dwa miesiące na życie wydałem ok. 2 tys. zł. W jednym miejscu przebywałem maksymalnie 5 dni. Sam lot też nie był drogi, bo w dwie strony zapłaciłem 1700 zł. Trzeba jednak pamiętać, że noclegi rezerwowałem przez portal, na którym w rewanżu trzeba swój dom udostępnić innym. Poza tym tamtejsza kuchnia to prawdziwe wyzwanie. Niektóre potrawy były tak ostre, że płakałem przy nich. A i tak jadłem wersję dla Europejczyków - śmieje się Grzegorz Kędzierski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski