Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Waldemar Marszałek: Na torze nie miałem wielu przyjaciół. Rywale mi zazdrościli [WYWIAD]

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Waldemar Marszałek skończył 80 lat
Waldemar Marszałek skończył 80 lat Fot. archiwum Bartłomieja Marszałka
- Mój syn ma talent, ale uprawia zupełnie inny sport niż ja. Nie chciałbym się z nim zamienić - podkreśla Waldemar Marszałek, legenda sportów motorowodnych, który w minioną środę obchodził 80. urodziny.

Podobał się panu benefis zorganizowany w Muzeum Sportu i Turystyki?
Tak, chociaż na co dzień staram się nie wracać do wspomnień i przeżywać wszystkiego na nowo. Takie życie. Jest okres, w którym człowiek bryluje. Dla mnie było to 17 lat od pierwszego tytułu mistrza świata do ostatniego mistrzostwa Europy. Ale to już przeszłość, dawne czasy.

Długo by wymieniać pana liczne sukcesy. Sześć mistrzostw świata, cztery Europy, 27 medali przywiezionych z tych imprez, do tego aż 40-krotnie zostawał pan mistrzem Polski. Który z nich wspomina pan najlepiej?
Pierwsze mistrzostwo świata. To było w 1979 r. w Poznaniu. Zrealizowałem wówczas marzenie Polskiego Związku Motorowodnego. Wszyscy liczyli na to, że jeżeli będzie sukces sportowy, to pojawią się też pieniądze na ten sport. Niekoniecznie przełożyło się to na rzeczywistość. Sam też miałem obiecany m.in. talon na samochód i mieszkanie. Oczywiście nigdy nie zostało to do końca zrealizowane. W czasie mojej kariery pomoc ze strony państwa była raczej iluzoryczna. Tak czy inaczej wsiadałem do łódki z takim nastawieniem, że byłem zdolny pozagryzać przeciwników, byle tylko zdobyć ten tytuł. Podczas zawodów była dramaturgia, błędy sędziów i urwane śmigło, ale na szczęście wszystko się dobrze skończyło. W dwóch kolejnych mistrzostwach świata udało mi się obronić ten tytuł. A później zdobyłem go jeszcze trzy razy.

Sporty motorowodne to jednak nie tylko chwała po zwycięstwach, ale też wypadki. Pana również nie ominęły.
Wszyscy myślą, że byłem jakimś kamikadze. To nie jest prawda. Nie bałem się jeździć, ale unikałem zbędnego ryzyka. Najgroźniejszy wypadek miałem w 1982 r. w Berlinie Zachodnim. [Marszałek przeżył wówczas śmierć kliniczną - red.] Wyniknął z tego, że łódka się rozwarstwiła. Tak, jakby oderwała się podeszwa od buta. Przed zawodami, na które musiałem dostać specjalne pozwolenie - trwał bowiem stan wojenny - pojechałem na stadion Polonii po łódkę. Wyciągnąłem ją z garażu i zobaczyłem, że w środku jest kilkadziesiąt litrów wody. Polonia, w której barwach startowałem przez całą karierę, zawsze była ubogą krewną Legii i innych warszawskich klubów. Moja łódka stała w blaszanym garażu, którego dach przeciekał, stąd ta woda. W zimę w stanie wojennym nikt nie miał głowy do sprawdzania, czy z łódką wszystko w porządku. Po wielu kontrolach i przygodach dojechaliśmy do Berlina, choć miałem już ochotę wracać do domu. Pierwsze dwa biegi wygrałem, ale w trzecim łódka zanurkowała i się rozerwała. Pływałem zwrócony twarzą do wody, więc prawie się utopiłem. Życie uratował mi Niemiec, który dopłynął do mnie i odwrócił. Leżałem w szpitalu pięć tygodni, na szczęście udało się jakoś z tego wyjść. Do ścigania się wróciłem pod koniec 1982 r. A rok później znów byłem mistrzem świata.

W pańskie ślady poszedł syn Bartłomiej, który jako pierwszy Polak startuje w prestiżowej Formule 1 H2O jako kierowca ORLEN Team. Z takim tatą musiał zainteresować się sportami motorowodnymi?
On na początku zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, co go czeka. Pamiętam mistrzostwa świata na Łotwie. Podczas treningu na jeziorze obsługa pływała wielką łódką, która powodowała fale jak na morzu. Byłem przerażony, że Bartek się wywróci. Jakoś się wyratował, ale jego łódka pękła i musieliśmy ją sklejać. Mimo to prawie został mistrzem świata. Miał kilkaset metrów przewagi, lecz jego silnik zaprotestował. To była jego pierwsza nauka. Zobaczymy, jak potoczy się jego kariera. Czekam na to.

Syn nie ukrywa, że zawsze był pan dla niego surowym recenzentem. Jest może coś, w czym przerósł on mistrza?
Bartek na pewno ma talent, ale on uprawia już zupełnie inny sport niż ja. Łódki pędzą ponad 200 km/h, a przy tym są zdecydowanie bezpieczniejsze. Buduje się je ze specjalnych materiałów, odpornych na uderzenia. Tymczasem moje pojazdy to było „rękodzieło” ze zwykłej sklejki. Po zdjęciu silnika ważyły 50-60 kg. Można było taką łódkę wziąć pod pachę i z nią iść. (śmiech) W groźnych sytuacjach zupełnie nie chroniła jednak osoby w środku.

Chciałby się pan zamienić z Bartkiem i spróbować sił w nowoczesnej łódce?
W życiu! Ile można się ścigać? (śmiech) Po kilkudziesięciu latach już mi to obrzydło. Zwłaszcza, że wszyscy zawsze chcieli ze mną wygrać. Nigdy nie miałem wielu przyjaciół w tym sporcie. Wszyscy mi po prostu zazdrościli. Myśli pan, że każdy piłkarz dobrze życzy Robertowi Lewandowskiemu? Niekoniecznie. U nas było tak samo. Ja już się napływałem, teraz jest czas dla młodszych zawodników, w tym Bartka.
Pytał i notował Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

ZOBACZ TEŻ:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Waldemar Marszałek: Na torze nie miałem wielu przyjaciół. Rywale mi zazdrościli [WYWIAD] - Sportowy24

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski