Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkopolanie w wyprawie na Broad Peak - górę niezdobytą zimą

Robert Domżał
Tak wyglądał obóz baza w czasie zimowej wyprawa pod Nanga Parbat 8125 m n.p.m. W wyprawie uczestniczyli Wielkopolanie Jarosław Żurawski i Zbigniew Trzmiel.
Tak wyglądał obóz baza w czasie zimowej wyprawa pod Nanga Parbat 8125 m n.p.m. W wyprawie uczestniczyli Wielkopolanie Jarosław Żurawski i Zbigniew Trzmiel.
Krzysztof Wielicki i Tomasz Kowalski chcą zdobyć jako pierwsi Broad Peak. Wiatr duje tam z prędkością powyżej 100km/h, a słupek rtęci wskazuje minus 45 stopni Celsjusza.

Położony w Karakorum na granicy Pakistanu i Chin Broad Peak zwany też Falchan Kangri jest jednym z trzech niezdobytych dotąd zimą ośmiotysięczników. Góra ma 8051 m n.p.m. Bliski zdobycia tego szczytu był w roku 1988 Maciej Berbeka. On też, mimo że ma już 58 lat, wyrusza na tę wyprawę.

Pakistan. Polacy szturmują Broad Peak

Czy to jest upór czy konsekwencja?

- Ktoś musiał pokierować tą ekspedycją. Stąd moja obecność. A jedziemy, by zakończyć to, co Polacy zaczęli przed laty - wyjaśnia Krzysztof Wielicki.

Tegoroczna wyprawa różni się znacznie od tych, jakie Polacy organizowali jeszcze w latach 90. poprzedniego stulecia. Pod Nanga Parbat, niezdobytą zimą, wyjeżdżało po kilkunastu nawet wspinaczy. Góra odpierała to oblężenie mrozem, śniegiem i wichrem. Zasadniczą różnicą jest termin. Tym razem wyjechali 26 grudnia.

Poprzednie wyprawy rozpoczynały się w pierwszej połowie grudnia, a Wigilie wspinacze spędzali już w bazie na wysokości około 5 tys. m n.p.m. Wtedy uczestniczyło w wyprawach nawet 12 wspinaczy. Teraz jest ich tylko pięciu.

Dlaczego teraz wyprawa rusza tak późno?

- Taka jest światowa tendencja. Liczymy na to, że szanse na wejście będą większe, gdy dzień będzie dłuższy.
Atak szczytowy planowany jest na przełom lutego i marca. Do tego czasu wspinacze chcą zaporęczować jak najdłuższy odcinek drogi na szczyt.

- Później będziemy wyczekiwać na tak zwane okno pogodowe. To doba, może dwie, kiedy wiatr jest słabszy, a temperatura nie aż tak niska - tłumaczy Krzysztof Wielicki.

W czasie trwania ekspedycji w okolicach szczytu, czyli powyżej 8 tysięcy metrów wiatr potrafi pędzić z prędkością 150 km/h. Temperatura spada do minus 45 stopni.

- W takich warunkach nie da się nic zrobić. Trzeba je przeczekać - mówi Wielicki.

Zanim jednak pięcioosobowa ekipa, w skład której wchodzą oprócz dwóch wielce doświadczonych wspinaczy, trzej młodzi, dotrze do obozu bazy, miną prawie trzy tygodnie.

Z Islamabadu w Pakistanie udadzą się samochodem do Skardu. W tej okolicy będą się aklimatyzować, czyli wspinać na szczyty liczące po 6-7 tysięcy m n.p.m. Później czeka ich marsz. Tym razem nie będzie to klasyczna karawana.

- 95 procent sprzętu od września czeka na nas w bazie pod Broad Peak. Będziemy więc maszerować bardzo szybko - mówi Krzysztof Wielicki.

Czy urodzony 5 stycznia w Szklarce koło Ostrzeszowa zdobywca Korony Himalajów, czyli Krzysztof Wielicki będzie chciał osobiście atakować szczyt?

- Mamy w zespole młodych wspinaczy i oni bardzo chcą ten szczyt zdobyć. Ja nie mam już takiego przymusu. Ale w górach niczego nie można wykluczyć - mówi Krzysztof Wielicki.

Pierwszym ośmiotysięcznikiem, jaki Wielicki zdobył był Mount Everest. A stanął na Dachu Świata 17 lutego 1980 roku, czyli właśnie zimą.

Miał wtedy 30 lat. Na wyprawę pojechał niespodziewanie, bo wcześniej był jedynie na liście rezerwowej.

Uczestnicy tegorocznej wyprawy na Broad Peak na szczyt pójdą trasą dobrze znaną polskim wspinaczom, bo jest to droga pierwszych zdobywców.

Na Broad Peaku głównym problemem będzie odcinek między wysokością 7200 m n.p.m., a samym wierzchołkiem - 8047 m n.p.m. Broad Peak jest celem o jedną klasę trudniejszym od Gasherbruma I, na którym Adam Bielecki , uczestnik rozpoczynającej się ekspedycji stanął w pierwszych dniach marca tego roku.

Jak wytłumaczyć to, że ludzie wracają w góry, mimo że dla niejednego wspinaczka zimą kończy się odmrożeniem stóp i dłoni?

- Człowiek idący w góry jest w pewnym sensie nieproszonym gościem. Musimy sobie zdać sprawę, że sami się narażamy - twierdzi sam Krzysztof Wielicki, zdobywca Korony Himalajów.

A zatem, dlaczego gotowi są narażać się? - Kiedy wyjeżdża się w Himalaje czy Karakorum, nawet jeśli jest to tuż przed świętami, człowiek emocjonuje się samą wyprawą. Wspinaczka to emocje, to pasja wielka jak góry, po których się chodzi. Nie wszystko można wytłumaczyć. Jeżdżę w góry, bo tam czuję się najlepiej. To, że uczestniczy się w wydarzeniach niepowtarzalnych, szczególnych, niecodziennych jest niezmiernie ważne dla każdego z uczestników wypraw - tłumaczy Dariusz Załuski, himalaista, uczestnik pięciu zimowych wypraw, zdobywca K2 i autor wielu nagradzanych filmów o himalaizmie.

W marcu tego roku uczestniczył on w międzynarodowej wyprawie na Gashebrum I. To ośmiotysięcznik położony nieopodal Broad Peak. W czasie tej ekspedycji, w trakcie wspinaczki, w okolicach szczytu zaginęły trzy osoby.

- Po takim wydarzeniu w każdym musi coś drgnąć. Śmierć ludzi, których widziało się kilka godzin wcześniej, zmusza do zastanowienia nad sensem wspinaczki. Ryzyko staje się namacalne, wymierne. Ale przecież nie da się go wykluczyć, jeśli chce się zrobić coś na poziomie światowym. Dla mnie mijający rok obfitował w takie gigantyczne emocje. W trakcie ekspedycji na Manaslu lawina zabrała jedenastu ludzi. W tej ekspedycji uczestniczył mój przyjaciel Jacek Jawień. Ocalał. Przez kilka godzin jednak nie wiedziałem, co się z nim stało - mówi Darek Załuski.

Obecnie kończy kolejny film o tych, którzy wspinają się w najwyższych górach świata.

- To opowieść o mężczyźnie i kobiecie, którzy są w czasie wyprawy blisko siebie. Dzielą się radością z piękna gór, ale odczuwają spotęgowany niepokój, gdy jedno z nich samotnie się wspina. Będzie to rzecz o ich emocjach - opowiada Darek Załuski. Mimo traumatycznych przeżyć, jakich doświadczył, nadal chce się wspinać. Dlaczego? - Bo piękna jest w nich więcej niż emocji negatywnych - twierdzi.

Pięknu Himalajów nie potrafił się też oprzeć Mieczysław Rożek, mieszkaniec podpoznańskiej gminy Suchy Las. Wędrował on w rejonie Mount Everestu.

- Ekspedycja była maleńka, dwuosobowa. To potęgowało nasze odczucia. Gdy jest się w tak małym zespole, wszystko trzeba robić samemu. Wszystkie odczucia pojawiające się, gdy w pobliżu pęka lodowiec albo schodzi lawina, były spotęgowane. Jednocześnie ogrom gór budzi chęć zmierzenia się z nimi, spotkania z niewysłowionym. Po powrocie z wyprawy przez wiele tygodni śniłem o Himalajach. Ciągnęło mnie, by tam wrócić - wspomina Mieczysław Rożek.

Jarosław Żurawski z Poznania uczestniczył w czterech zimowych wyprawach w Himalaje. Trzy razy próbował zdobyć Nanga Parbat. Wspinał się również na Makalu. Uczestniczył w wyprawie kierowanej przez Andrzeja Zawadę i Krzysztofa Wielickiego.

- Gdybym miał okazję wyjechać po raz kolejny, zrobiłbym to. Ale życie stawia i inne wymagania - mówi Jarosław Żurawski.

Gdy wspomina wyprawy, w pierwszej kolejności mówi o pionowym kuluarze, czyli lodowej rynnie mającej kilometr wysokości. To jedna z przeszkód w drodze na szczyt Nanga Parbat.

Tam nie sposób iść. Tam trzeba się wbijać w lód na przemian czekanem i czubkami raków wpiętych w buty. A wcześniej cała trasa musi być zaporęczowana.

Co to jest poręczowanie?
To zakładanie lin. Co kilkanaście metrów wkręca się w lód odpowiednie śruby. Do nich mocuje się liny.

Dopiero gdy przygotowana jest taka "poręcz", można myśleć o wnoszeniu sprzętu niezbędnego do ustawienia namiotów w wyższych obozach.

- Kiedy byłem na wyprawach, temperatura spadała do minus 42 stopni Celsjusza. Było to na wysokości około 6700 metrów nad poziomem morza. Rok wcześniej w kopule szczytowej było nawet - 48 stopni - wspomina.

- Ale wyprawy zimowe to również śnieg. Mieliśmy jeden taki rok, kiedy przejście trasy z obozu bazy do obozu pierwszego położonego kilkaset metrów wyżej, zajmował kilka dni. Normalnie pokonanie tej trasy zajmowało kilka godzin. Ośmiu ludzi nieustannie odkopywało szlak - opowiada Żurawski.

- Jeżdżę w góry, bo je kocham. Kiedy byłem młodszy, uśmiechałem się, kiedy słyszałem, że starsi wspinacze odpowiadają tak na te pytania. Dzisiaj, biję się w pierś i powtarzam te słowa - dodaje Żurawski.

Ale jak nie kochać Himalajów, skoro w czasie pełni księżyca, można czytać książkę bez latarki, tyle wokół jest światła. Odbija się ono od ośnieżonych ścian ośmio- i siedmiotysięczników. Jak nie kochać tych gór, skoro rano, po kilku godzinach nocnej wędrówki, oczom ukazuje się pokonany w nocy spękany, zorany szczelinami lodowiec. Stojąc kilkaset metrów nad nim, człowiek dziwi się sam sobie, jak pokonał ten labirynt. Jaką więc ma radość zdobywca szczytu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski