Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wieś Kapalica boi się "prowokatora", a ten czuje się zaszczuty

Maciej Roik
Konflikt we wsi może doprowadzić do linczu - alarmują władze.
Konflikt we wsi może doprowadzić do linczu - alarmują władze. Grzegorz Dembiński
Jeśli władza prosi o pomoc, bo boi się linczu jak we Włodowie (mieszkańcy wsi zabili tam człowieka, którego się bali) - zapala się czerwona lampka. A takich słów używa zastępca burmistrza Pobiedzisk Ireneusz Antkowiak, opisując sytuację w leżącej w gminie wsi Kapalica. I dodaje: - Nie można takich spraw bagatelizować, bo to może doprowadzić do desperackich kroków.

Dzień wcześniej do redakcji dzwoni pani C.: Pomóżcie mojemu synowi, chcą go zamknąć w szpitalu psychiatrycznym, bo nie zgadza się na łamanie prawa.

- Boję się tu żyć. Obawiam się, że ktoś postanowi spalić nasz dom. Gmina i policja wiedzą, że sytuacja jest niebezpieczna, piszą o możliwości linczu, ale nic z tym nie robią. Dlaczego? - pyta C. Powodem obaw jest trwająca od lat wojna z sąsiadami. Toczy się w oparach donosów, zawiadomień i wzajemnej codziennej wrogości. Jak się zaczęło?

Kapalica. Niewielka wieś leżąca między Pobiedziskami a Kociałkową Górką. Gdy zjedzie się z głównej drogi, ukazuje się położone w zaciszu zieleni osiedle. W części domów można kogoś spotkać tylko latem. Nic nie wskazuje na to, że leniwa okolica przynajmniej od dwóch lat kryje też ludzkie dramaty.

- On nas fotografuje, obserwuje i obrzuca obelgami - twierdzi kilkunastoosobowa grupa, która oskarżyła o uporczywe nękanie M., syna pani C. A on odpowiada: - Fotografowanie doradziła mi policja. Bo jak informowałem ich o wyrzucanych śmieciach czy napaściach na mnie, to nie było dowodów.

- O drugiej w nocy stał i nas obserwował. Jak jakiś cień. Do teraz nie wiem po co - wskazuje na M. jeden z pierwszych mieszkańców, z którymi udało nam się porozmawiać.

Takich historii jest więcej. Jedni mówią o zdjęciach robionych zza drzew. Inni pukają się w głowę. I podkreślają: - Tu obie strony są winne. Ja się nikomu nie naprzykrzam, więc mam spokój.

Wszyscy, z którymi udało mi się na miejscu porozmawiać, proszą o anonimowość.

- Raz byłam u tego człowieka podczas zbiórki pieniędzy na budowę drogi i jedyne, co usłyszałam, to stek wyzwisk - opowiada jedna z mieszkanek. Zdaniem pani Marii, która od kilku miesięcy mieszka we wsi, nie ma jednego winnego. - Przecież to śmieszne, żeby sąsiedzi nawzajem przerzucali sobie przez płot śmieci, robili zdjęcia, a potem zgłaszali to na policję - mówi. - Tu to się zdarza.

Z jednej strony jest grupa kilkunastu osób, które uważają, że zachowanie M. to uporczywe nękanie. Powodem są rzekome groźby kierowane względem sąsiadów, filmowanie, robienie zdjęć. Do tego dochodzą ciągłe donosy wysyłane do gminy - o źle zaparkowany samochód, jazdę bez świateł, brak stopu czy o wysypany podczas budowy drogi żwir. Z drugiej strony jest M., który twierdzi, że to on, wraz ze schorowaną matką, są ofiarami lokalnego "syndykatu".

- Urząd, jak i policja na przestrzeni lat nie podejmowali działań, które są ich obowiązkiem, np. gdy informowałem ich o bezprawnej wycince i kradzieży drewna, notorycznym puszczaniu zwierząt bez uwięzi, blokowaniu mi i mamie drogi przez sąsiadów czy o pogróżkach w naszą stronę - wylicza.

Później w liście do redakcji pisze m.in: - Na przestrzeni minionych dwóch lat żadna z osób wskazywanych naszymi zawiadomieniami i zgłoszeniami, nie poniosła konsekwencji naruszania przez siebie prawa.

M. podkreśla, że udowadniał to nagraniami lub zdjęciami. Zarzutów przeciwko niemu nie udowodniono w żaden sposób, ale to on ma stanąć przed sądem. M. pisze więc, że rezygnuje z publikacji swoich wyjaśnień, na rzecz informacji z organów ścigania o weryfikacji jego doniesień.

M. obawia się napaści, szczególnie ze strony emerytowanego żołnierza, który miał już grozić użyciem broni (nie udało się nam z nim skontaktować). - Dwukrotnie zostałem pogryziony przez puszczanego bez uwięzi psa jednego z sąsiadów. Innym razem - pobity metalową rurą. Dwa razy próbowano mnie też potrącić - mówi M.

W Kapalicy wymiana ciosów trwa. Gdy M. informuje gminę o łamaniu przepisów, mieszkańcy szukają "haka" na niego. Musi się tłumaczyć, że nie posprzątał po swoim psie lub złamał gałąź drzewa rosnącego na gminnym terenie. Roman Warda, komendant policji z Pobiedzisk, przyznaje, że to drobne sprawy. I podkreśla, że nigdy nie doprowadziły do rękoczynów. Porażająca jest jednak ich liczba, bo zdarzało się, że z Kapalicy przysyłano nawet kilka zawiadomień w tygodniu. Dziś to setki stron poświęconych najróżniejszym sprawom.

Choć zarówno policjanci, jak i mieszkańcy nie potrafią wskazać poważnych wykroczeń, M., za drobne przewinienia i rzekome nękanie może trafić na przymusowe leczenie do zakładu psychiatrycznego. W jaki sposób? To efekt spotkania z mieszkańcami wsi, które gmina zorganizowała w 2010 roku. Wówczas swoje żale przedstawiło kilkanaście osób, które czują się nękane. Sprawa trafiła do prokuratury. Tam pod koniec września zapadła decyzja o skierowaniu do sądu wniosku o leczenie M. w zakładzie psychiatrycznym. Decyzja w tej sprawie może zapaść dziś.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski