Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Winnetou, czyli jak awanturnik z Niemiec stworzył indiańskiego idola

Anna Szymańska
Winnetou, Apanaczi i Old Shatterhand, czyli Pierre Brice, Uschi Glas i Lex Barker
Winnetou, Apanaczi i Old Shatterhand, czyli Pierre Brice, Uschi Glas i Lex Barker kadr z filmu
Dzisiaj o powtórnym czytaniu grubaśnych powieści Maya mowy nie ma. Za to chętnie przeczytałbym powieść z życia samego pisarza - mówi dr Wiesław Kot, krytyk filmowy.

Jesteśmy z tego samego pokolenia, które w dzieciństwie nie miało ważniejszego bohatera od wodza Apaczów. I nikt by nas nie przekonał, że Winnetou wymyślił Niemiec - Karol May i to u schyłku XIX wieku!
Wiesław Kot: Jako nastolatkowi nie przeszkadzało mi, że Winnetou mówił z ekranu po niemiecku. Nie rozumiałem, że film, zamiast prerii Arizony, pokazywał parki narodowe Jugosławii. Nie miałem pojęcia, że Karol May (dla porządku: 1842-1912) nigdy nie był na Dzikim Zachodzie. Byłem szczęśliwy, gdy udawało mi się - jako dwunastolatkowi - wśliznąć się na film od lat 14. Bo tam rozciągały się bezkresne prerie, a na zewnątrz kina ponura i ciasna Polska gomułkowska.

Tak dość mieliśmy tej gomułkowskiej szarzyzny, że z zachwytem "kupowaliśmy" każdą nierzeczywistość w filmie. I to nie tylko my.
Światowa krytyka, oglądając "Winnetou", pokładała się ze śmiechu, ale publiczności spodobał się Francuz Pierre Brice jako niebieskooki wódz Apaczów. Także postawny Amerykanin Lex Barker jako Old Shatterhand. Wcześniej znany jako dziesiąty w historii kina odtwórca roli Tarzana. Film okazał się żyłą złota. Więc mimo że wódz zginął na końcu trylogii "Winnetou" z roku 1965, to jeszcze wiele razy pojawiał się w kolejnych (dochodowych dokrętkach typu "Winnetou wśród Sępów" czy "Winnetou i król nafty". Mało tego - u swego boku lansował nowe gwiazdy. Na przykład Gojko Miticia, nauczyciela wychowania fizycznego z Belgradu, który w westernach enerdowskich "Wielki Wąż - Chin-gachgook" czy "Na tropie sokoła" zrobił karierę jako wódz plemienia Dakota.

Niedawno próbowałam przypomnieć sobie wzruszenia z dzieciństwa i wróciłam do lektury powieści o Winnetou. Ta nachalna dydaktyka o wyższości białej rasy, no nie da się czytać...
Dzisiaj o powtórnym czytaniu grubaśnych powieści Maya mowy nie ma. Za to chętnie przeczytałbym powieść z życia samego pisarza. Bo przecież wiódł żywot bardziej awanturniczy niż Winnetou. Mały Karol - z niedożywienia - był do piątego roku życia całkiem ślepy. I skrajnie biedny. Ojciec próbował zarabiać na życie hodowlą gołębi... A kiedy było już całkiem źle, rodzice szyli rękawiczki dla nieboszczyków. Karolowi zapewnili jednak wykształcenie pedagogiczne. Co jednak z tego, skoro z pierwszej posady usunięto go już po czternastu dniach, ponieważ dobierał się do żony gospodarza, który wynajął mu stancję. A potem było już z górki. May udawał a to okulistę, a to przepisywacza nut. Generalnie brał zaliczkę i znikał. Przegiął, gdy przebrał się za policjanta i żądał od sklepikarzy wydania z kasy pieniędzy - rzekomo sfałszowanych. Pomysłowość jednak nie uchroniła go od kolejnych odsiadek. Podczas jednej z nich dostał posadę więziennego bibliotekarza i - poczytawszy nieco - zdecydował, że dalej będzie ludziom wciskał kit, ale tym razem już całkiem legalnie. Pisząc książki.

I worek się rozsupłał. Wciskał ten kit tak przekonująco, że wydawcy uwierzyli, że był w każdym zakątku świata , a on sam wkrótce dorobił się majątku.
Najlepiej płaciły gazety za powieści w odcinkach, więc May tłukł tych historii jak diabeł gwoździ. O Kurdystanie czy Afryce pisał tak sugestywnie, iż wydawcy trwali w przekonaniu, że widział to wszystko na własne oczy. A on zaledwie oglądał w publicznych czytelniach ryciny podróżnicze. I tak krok po kroku napisał przeszło 70 powieści, a skrupulanci obliczyli, że to co najmniej 42 324 strony. Ściągał z innych, a z czasem z samego siebie taki "Old Shatterhand" to kompilacja wcześniejszych pomysłów. A do tego stopnia bywał bezczelny, że gdy jego powieść wydano w tej samej serii, co utwór Jacka Londona, to oburzył się, bo on nie zamierzał promować swoim nazwiskiem mniej zdolnych kolegów.

Myślisz, że po śmierci Pierre'a Brice'a ktoś wpadnie na pomysł, by "Winnetou" znów zarabiał?
Te filmy zestarzały się nieodwołalnie. Dziś są nie do oglądania. Pozostała po nich jednak piękna muzyka Niemca Martina Boetchera, której i dziś miło posłuchać.

Jakie uczucia, wspomnienia budzi w Tobie film, książki, pisarz - fenomen Winnetou - dziś?
Wspomnienie osobiste sprzed kilku lat. Mój przyjaciel Piotr, także dziennikarz, był zaprzysięgłym wielbicielem wodza Apa-czów. Na podręcznej półce miał monografię Lexa Barkera (Old Shatterhand). Była grubsza niż Biblia. Kiedy lekarze poinformowali go, że rak ma przerzuty, nie robił nic innego, tylko oglądał filmy z Winnetou. Na okrągło. Polecił się skremować - jak wódz Apaczów. I żeby mu zagrali melodię z filmu. Pamiętam: kaplica cmentarna na Junikowie, tłum w czerni i nagle leci z głośników: "Wódz Apaczów wita Białego Brata". Niewiele później wraz z wdową zasadziliśmy mu na grobie brzózkę. Skąd tu wziąć naszczepkę sekwoi?

***

Dr Wiesław Kot (ur. 1959) - krytyk filmowy, publicysta, wykładowca uniwersytecki i autor książek m.in. o filmie i PRL. Mieszka w Poznaniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski