Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Bąkowski: Nie ma sensu ze mną gadać

Agnieszka Gonczar
Janusz Romaniszyn
Z Wojciechem Bąkowskim, poznańskim artystą wizualnym i muzycznym, rozmawia Agnieszka Gonczar

Celowo wybrałeś tę kawiarenkę w Starym Browarze? Przecież o tej porze to jedno z najbardziej tłocznych miejsc w Poznaniu...

Uwielbiam tu przychodzić. Siedzę i się gapię. Na ludzi.

Czerpiesz z tego inspirację?

Tak, ale nie programowo. Poza tym, to jest gra fair, na równych zasadach, bo ja też jestem wystawiony na gapienie. Całe grupy przechodzą i śmieją się z moich skarpetek, więc nie mam skrupułów. Można tych ludzi oglądać dosyć długo, bo pojawiają się na schodach ruchomych, a znikają dopiero w tunelu do atrium. Zwierzyna ludzka jest bardzo różnorodna - widzę tutaj rozmaite style, ubiory, budowy ciał - to ciekawe.

Idąc tutaj, zastanawiałam się, czy ludzie podsuwają Ci już kartki, żebyś coś na nich nabazgrał. Przecież twoje rysunki długopisem na aukcjach sztuki osiągają ostatnio horrendalne ceny.

Nieee, to rzadkie (śmiech), ale czasami sam to robię - jak na przykład ktoś podejdzie z płytą po autograf. Rysuję wtedy w euforii.

To jeszcze nie przywykłeś do tego? Po ostatnim koncercie twojej grupy Kot w Teatrze Ósmego Dnia miałam wrażenie, że grono Twoich fanów jest dość spore.

Rzadko tak się dzieje. Nie częściej niż raz na dwa tygodnie. Odkąd tu przesiaduję, a robię to bardzo często, to zdarzyło mi się raz, by ktoś mnie poprosił o autograf. Tu przy stoliku. Poza tym rzadko takie spontanicznie rysowane bazgroły trafiają do obiegu na rynku sztuki. Traktowane są jak ciekawostki.

Czy pamiętasz swój pierwszy artystyczny zachwyt nad światem, taki moment w którym przyszło olśnienie, że chcesz zostać artystą?

Zacząłem w podstawówce. Rysowałem, malowałem, nagrywałem muzykę, swój pierwszy zespół miałem też jako dziecko. Nagraliśmy wtedy z kolegami kasetę, której jak się teraz słucha, to można się ze śmiechu popłakać. Ogólnie zawsze się popisywałem. Jestem małpą. W ósmej klasie podstawówki miałem piękną dziewczynę, która była starsza ode mnie o kilka lat. Zabrała mnie na wystawę do Międzynarodowego Centrum Sztuki, które później zmieniło nazwę na Inner Spaces. Tam była wystawa polskich i niemieckich artystów, to były jakieś wczesne lata 90. Bez przygotowania zobaczyłem wystawę sztuki współczesnej. Pamiętam, że zrobiło to na mnie duże wrażenie. Zakochanie rozlewa się na wszystko, co ta druga osoba robi i lubi. Wszystko z miłości.

W domu rodzinnym też miałeś kontakt ze sztuką, przecież Twój ojciec Grzegorz Bąkowski jest znanym autorem rysunków satyrycznych.

Tak, byłem zachęcany do rysowania. To miało duży wpływ. Ale to, co poza domem, działa równie mocno. Przez bunt gówniarski odwracasz się od muzyki i sztuki swoich rodziców, niezależnie, jak wspaniała by ona nie była. Muszę namówić moich kumpli, którzy mają dzieci, żeby udawali przed nimi, nienawiść do mojej sztuki. Może zostanę ocalony przed zatopieniem jakąś przyszłą, nową falą.

Z jednej strony jesteś plastykiem, autorem wielu rysunków, grafik, z drugiej filmowcem i muzykiem. Nie czujesz się rozdarty pomiędzy tymi różnymi formami sztuki?

Nie. Mam nadzieję, że mój język jest na tyle specyficzny, że mogę sobie pozwolić na używanie różnych mediów, a i tak to wszystko będzie podobne. Nawet kiedy zrobię rzeźbę, to mam nadzieję, że widać będzie, że jest moja. Zauważyłem, że dzisiaj wielu artystów korzysta z różnych mediów, to się stało normą.

Może dyktowaną wymogami rynku?

Nie sądzę, to raczej specyfika początku wieku. Jest rozgadany, rozczapierzony, rozfyfłany... Ludzie biorą się za różne rzeczy. Pojawiają się pomysły typu "Zróbmy operę dla odmiany! ". I to się dzieje, bo Kozyra chyba zrobiła operę.

Ale pojawiają się też głosy, że współczesna sztuka na tym traci, że artyści powinni skupić się na jednym medium.

Na to musimy poczekać. Zobaczysz, że w latach 20. XXI wieku będzie powrót do czystych form, będzie awangarda taka jak w latach 20. w ubiegłym wieku. Będzie dbałość o czystość dyscyplin, pewnie powstanie jakiś nowy prąd plastyczny, który będzie bronił swojej czystości i walczył z synkretyzmami. Na pewno tak będzie, bo to się powtarza.

Zatem można powiedzieć, że dzieje historii sztuki toczą się kołem?

Tak. Nie tylko dzieje sztuki. My teraz jesteśmy takim środowiskiem jak z początku ubiegłego wieku. Jean Cocteau, robił filmy, scenografię i był poetą - oczywiście nie porównuję się do niego jakościowo, chodzi mi o podobieństwo w tym rozczapierzeniu.

Chyba najdobitniej widać to na przykładzie grupy Penerstwo, której jesteś członkiem. Mówi się o Was, że jesteście nową "ekspresją poznańską", czyli tak właściwie kim?

Poznań ma tradycję i jest artystycznie bardzo specyficzny. Można powiedzieć, że istnieje takie zjawisko jak sztuka poznańska - tutaj była grupa Bunt, w latach 80. działała bardzo oryginalna grupa artystyczna Koło Klipsa, tutaj przez całe lata 90. powstawały prace, nazwane później trochę żartobliwym określeniem "Poznańska Szkoła Instalacji - PSI" - "Psikusy". Obojętnie, czy się to lubi, czy nie, te prace są bardzo charakterystyczne. I w tym miejscu pojawia się Penerstwo - co by nie powiedzieć, grupa na pewno też jest specyficzna, łatwa do rozpoznania. Mamy już wpływ na młodszych artystów. Widać to zwłaszcza w tytułach prac i wystaw. Nasza nazwa jest z poznańskiej gwary, która poza Poznaniem nie jest zrozumiała. Brzmi enigmatycznie, a jednocześnie wyczuwa się w niej gwarowość i związek z Poznaniem.

Czyli w Poznaniu, wbrew temu, co się słyszy, da się robić dobre rzeczy?

Tak. Nie podoba mi się, kiedy ludzie dolewają do pełnego, przenosząc się w miejsca, w których dzieje się więcej. Po to tu jesteśmy, żeby tworzyć środowisko, tworzyć miasto. Ja bardzo lubię Poznań, a że mam porównanie, bo jeżdżę z koncertami do wielu miast w Polsce, to muszę powiedzieć, że mamy naprawdę dobrą atmosferę. I to samo mówią moi znajomi z innych miast, których zabieram na poznańskie wernisaże i imprezy.

Czyli lokalni fani Twojej twórczości nie muszą się obawiać, że uciekniesz nam, na przykład do Warszawy?

Na pewno nie zamierzam wyjeżdżać z Poznania. Często za to obrywam, bo na przykład, gdy dzwonią do mnie z instytucji organizujących czas kuratorom z zagranicy i chcą umówić spotkanie , słyszę zdziwienie, że ja jestem tu. Ci kuratorzy często nie docierają do Poznania, chociaż jest tu aktualnie więcej ciekawych, młodych artystów niż w stolicy. Artyści z Warszawy mają o wiele więcej możliwości, ciekawszych spotkań, tzw. "artist visit", to taka skanonizowana forma spotkań z kuratorami, w swoich pracowniach . Nie da się opowiedzieć o swojej sztuce, siedząc w sushi barze. Jeżeli takie spotkania odbywają się w pracowni artysty, to mają sens. Dla tego w Warszawie łatwiej jest robić karierę. Chcemy nawet napisać prośbę do Instytutu Adama Mickiewicza, żeby częściej przysyłał nam kuratorów. Najzabawniejsze jest, że większość tych ludzi właśnie z nami chce się widzieć podczas wizyty w Polsce.

Pomimo to, ostatnie poruszenie, jakie wywołała Twoja twórczość, jest imponujące. Najpierw nominacja do Paszportu Polityki, zaraz potem pierwsze miejsce w rankingu Kompasu Młodej Sztuki na najlepszego polskiego artystę.

To nie jest dla mnie aż tak ważne, bez tego uważam się za najlepszego artystę w Polsce (śmiech). Gdy rozpoczynałem współpracę z Martą Kołakowską, moją, byłą galerniczką z Warszawy, ustalaliśmy wspólnie mój pierwszy cennik. Powiedziałem wtedy: Marta, ty zaproponuj ceny, bo ja uważam, że wszyscy inni artyści mogą mi czyścić buty. Nie ma sensu ze mną gadać. Nawet dosadniej się wtedy wyraziłem, a byłem ledwie znany. Jestem niezrównoważonym megalomanem. Dyskusja ze mną o wartości moich prac nie ma sensu. To samo z nagrodami. Jak dostanę, to będzie dla mnie czymś oczywistym. Nie dostanę - skandal! (śmiech). O tym trzeba rozmawiać z kimś normalnym.

Twoja sztuka jest bardzo specyficzna - przez jednych uwielbiana, z kolei przez innych kompletnie niezrozumiana. Kim jest odbiorca Twojej sztuki, myślisz o nim podczas tworzenia?

Środowisko odbiorców jest specyficzne. Trzeba się tym interesować, znać ten język. Oczywiście najmocniejsze prace to te, które potrafią się wybić poza to. Wtedy ktoś wchodzi do galerii i nawet jeśli nie rozumie, to wyczuwa pewną siłę w tym, co ogląda i wierzy w to. To tak jak z niezrozumiałymi słowami w obcym języku, które tak się nam podobają, że jesteśmy przekonani, iż oznaczają coś pięknego. Świetna była ta dziewczyna w filmie "Rybka zwana Wandą", do której, trzeba było mówić po rosyjsku, żeby ją podniecić.

Stach Szabłowski w komentarzu do twojej nominacji Paszportu Polityki napisał, że jesteś "artystą totalnym". Zgadzasz się z tym?

Tak. Chodzi o multimedialność. Tę prawdziwą, nie technologiczną.

CV

Wojciech Bąkowski (ur. 1979 w Poznaniu) - absolwent Uniwersytetu Artystycznego, dyplom z audioperformance. Uprawia grafikę i rysunek, tworzy instalacje wideo i performance, bywa poetą, kręci filmy animowane, muzycznie udziela się w kilku zespołach z kręgu alternatywy (Niwea, Kot). W tym roku jest nominowany do Paszportu Polityki, niedawno zajął pierwsze miejsce w rankingu Kompas Młodej Sztuki na najlepszego polskiego artystę modego pokolenia. W 2009 roku otrzymał Medal Młodej Sztuki "Głosu Wielkopolskiego".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski