Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Fibak: Poznań jest wciąż mój

Karolina Koziolek
Wojciech Fibak: Poznań jest wciąż mój
Wojciech Fibak: Poznań jest wciąż mój Grzegirz Dembiński
Wojciech Fibak - poznaniak z krwi i kości zajął pierwsze miejsce w plebiscycie "Głosu" na ikony Poznania. Nam opowiada o swoich ulubionych miejscach w mieście, przyjaźni ze zmarłym Janem Kulczykiem oraz wspomina patriotyczne wychowanie oparte na dumie i miłości do Poznania.

Został Pan przez czytelników "Głosu Wielkopolskiego" wybrany ikoną Poznania i ambasadorem miasta. Co to dla Pana znaczy być ikoną?
Wojciech Fibak: Przede wszystkim dziękuję za ten tytuł. Docenienie mnie w mieście rodzinnym ma dla mnie podwójną wartość. Uznanie w środowisku, w którym się wychowałem, tym bardziej łapie mnie za serce.

Ambasadorem Polski bywał Pan już wcześniej, był Pan także konsulem honorowym Polski w Monaco.
Wojciech Fibak: Reprezentowałem Polskę i Poznań na wszystkich kontynentach podczas turniejów tenisowych przez całe życie. W czasie moje przygody tenisowej, która trwała kilkanaście lat, podczas setek konferencji prasowych mówiłem o tym, że pochodzę z Poznania. We wszystkich książkach, folderach, programach, gdzie byłem prezentowany obok najlepszych tenisistów świata, zawsze pojawia się Poznań. Pojawiała się tam nazwa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, gdzie studiowałem. To zawsze pewna promocja dla miasta. Pamiętam miłe słowa prof. Stanisława Sołtysińskiego, znanego prawnika również pochodzącego z Poznania. Powiedział mi kiedyś, że kiedy wykładał na Uniwersytecie Columbia w Nowym Yorku w latach 80. przedstawiał się, że jest z Poznania z UAM-u i nikt w tamtejszym środowisku akademickim nie wiedział, gdzie to jest. Wtedy mówił, że to miasto rodzinne i uniwersytet tenisisty Wojtka Fibaka i to było jego przepustką.

Oprócz studiów na UAM uczył się Pan również w Poznaniu słynnego "Marcinka", a wcześniej podstawową. Jak Pan to wspomina?
Wojciech Fibak: Kiedy byłem mały mieszkaliśmy przy ul. Kraszewskiego, przy Rynku Jeżyckim, a później przenieśliśmy się na Mielżyńskiego. Stamtąd chodziłem do szkoły podstawowej nr 43, obecnie przy al. Niepodległości. Potem do szkoły "66" przy tej samej ulicy. Ojciec mojej mamy często przyjeżdżał wtedy z Łazarza, elegancko ubrany, by odprowadzać mnie do szkoły. Pamiętam, że w '63 r. szliśmy ulicą Nowowiejskiego na lekcje i nagle dowiedzieliśmy się, że zabito Kennedy'ego. To nami wstrząsnęło. Potem zdawałem do "Marcinka", trudno było się tam dostać, ale miałem niezłe oceny. Moi koledzy z klasy, to obecnie znane nazwiska, konstruktorzy Audi w Niemczech, znani lekarze w Poznaniu. Mama mówiła mi żebym usiadł w pierwszej ławce obok najbardziej inteligentnie wyglądającego chłopaka. Ja oczywiście wylądowałem w ostatniej ławce z nicponiami. Wspaniałe Panie Profesorki mówiły, że się marnuję, że niepotrzebnie gram w tenisa, a mógłbym zostać profesorem na uniwersytecie. Twierdziły, że mam humanistyczne uzdolnienia. Podkreślały patriotyzm, uczyły nas manier, etykiety. To wyniosłem ze szkoły.

Słowo pisane to moja wielka pasja, pożeram gazety, które nawiną mi się pod ręce. Moja mama codziennie czyta "Głos"

A jak było w domu?
Wojciech Fibak: W domu również panowała atmosfera dumy z Polski i Poznania. Kiedyś wywiadzie powiedziałem, że zawsze marzyłem o szerokim świecie, a urodziłem się w prowincjonalnym Poznaniu. Moja mama protestowała.

Ma Pan wciąż związki z Poznaniem? Pana oficjalny adres to Monte Carlo.
Wojciech Fibak: Tak, w 1976 r. udało mi się awansować do finału prestiżowego turnieju w Monte Carlo i ojciec księcia Alberta, książę Rainier nadał mi wtedy prawo pobytu. Mieszkałem też przez prawie 20 lat w Nowym Yorku i w Paryżu. Zawsze jednak miałem bardzo bliski kontakt z Poznaniem. Byłem jednym z pierwszych prywatnych właścicieli prasy, konkretnie "Gazety Poznańskiej". Musiało to być zadekretowane przez sejm. A łatwo nie było. Poseł Marek Jurek protestował, bo podpisałem petycję o tym, że kobiety mogą decydować o aborcji. Bronił mnie Adam Michnik i ostatecznie się udało. W Poznaniu zorganizowałem dwie duże wystawy mojej kolekcji, głównie obrazów Ecole de Paris w Muzeum Narodowym, po kilku latach powtórzona także w CK Zamek. Może była to inspiracja dla innych, że skoro tenisista może, to także inni. Tworzenie poważnej kolekcji to niezwykle ciężka praca. Muzeum pękało w szwach, a sama wystawa by la przedłużona.

A związki z domem rodzinnym?
Wojciech Fibak: Oczywiście, moje związki z Poznaniem mają ciągłość przez dom rodzinny i nasz dom na Sołaczu, gdzie wciąż mieszka moja mama. Przyjeżdżałem tam z najdalszych podróży. Tam ślizgałem się na łyżwach w Parku Sołackim, chodziłem na spacery z psami. Do dziś w garażu u mamy mam zaparkowany rower, lubię na nim jeździć i rozmawiać przez telefon przez słuchawki.

Jestem związany z City Parkiem, gdzie kupiłem loft, a w przestrzeniach publicznych City Parku pokazuje kilkanaście swoich obrazów.

Jest Pan związany z Poznaniem także przez tenis?
Wojciech Fibak: Tak, jestem patronem juniorskiego turnieju Grand Prix Wojtka Fibaka, którego pomysłodawcą i założycielem był mój ojciec Jan Fibak. Odbywa się on na kortach AZS-u. W przyszłym roku będziemy świętować 40. rocznicę istnienia. Jubileuszowy turniej po raz pierwszy będzie miał charakter międzynarodowy. Sprowadziłem do Poznania turniej zawodowy ATP 1992 r., czyli Poznan Open na kortach Olimpii. To najstarszy turniej ATP w Polsce. Krzysztofa Jordana wybrałem na dyrektora tego turnieju. I jest nim do dzisiaj. To bardzo popularny turniej, grali tu najwięksi tenisiści świata.

Pana ojciec również był związany z tenisem?
Wojciech Fibak: Przede wszystkim był znanym chirurgiem. I to on mógłby kandydować w plebiscycie na ikonę Poznania. Z pewnością oddałbym na niego głos. Wiele osób zasłużyło na ten tytuł bardziej niż ja. Zdobyłem go być może ze względu na popularność, ale jest wiele osób zasłużonych dla tego miasta. Mój ojciec był jednym z nich, był tytanem pracy. Napisał 200 prac naukowych, wydał wiele książek. Do dziś na Uniwersytecie Medycznym obowiązuje jego podręcznik chirurgii. Na co dzień leczył tysiące ludzi, którzy na różnych ścieżkach mojego życia dziękują mi za to, że ich uratował. Choćby przykład właściciela poznańskiej firmy Zajc produkującej ekskluzywne kuchnie. Kiedy zamawiałem meble dla siebie, powiedział mi, że ma ogromny dług wdzięczności wobec mojego ojca. Ojciec uratował mu zmiażdżoną nogę po straszliwym wypadku saneczkarskim.

Miał na Pana duży wpływ?
Wojciech Fibak: Tak, był bardzo wymagającym ojcem, ale tez bardzo troskliwym. Kiedyś na zakończenie roku chciałem ubrać się w bitelsowski garniturek, a on nalegał, bym założył tradycyjną marynarkę. Tamten strój był dla niego zbyt awangardowy. Nie chciałem się zgodzić, więc w końcu odciął mi wszystkie guziki z marynarki. Dziś myślę, że ojciec na pewno chciał żebym został chirurgiem, jednak wsparł tę moją nietypową, jak na tamte czasy, karierę tenisową. Jestem jedyną osobą w szerokiej rodzinie, która nie ma skończonych studiów. Prawo przerwałem po drugim roku. Potem życie było moim uniwersytetem.

Związki z Poznaniem ma Pan wciąż dzięki mamie?
Wojciech Fibak: Mama wciąż mieszka na Sołaczu. Jest wspaniałą kobietą, jestem z nią bardzo zżyty. Dzwonię do niej trzy razy dziennie rano, popołudniu i wieczorem, obojętnie skąd. Kiedy jestem w Poznaniu odwiedzam ją dwa razy dziennie. Zanim kupiłem loft w City Parku zawsze mieszkałem u niej. Mama przy surowym i zdyscyplinowanym ojcu, dawała ciepło, łagodziła konflikty, wprowadzała domową atmosferę. Mama ma wykupioną prenumeratę waszego "Głosu". Czyta go przy porannej kawie, jeszcze w szlafroku, przy oknie wychodzącym na ogród na południową. Zawsze zaczyna od nekrologów, a potem czyta resztę od deski do deski. Ja też za każdym razem, gdy jestem u niej z największą przyjemnością sięgam po "Głos" i starannie czytam całe wydanie, szczególnie wiadomości lokalne. Słowo pisane to moja wielka pasja. Książki, szczególnie biografie, autobiografie cenię najbardziej. W moim domu w Megeve w Alpach Francuskich, pod samym Mont Blanc, w którym właśnie jestem, czytam codziennie Le Figaro, L'Equipe i Herald Tribune. Polską prasę czytam w internecie.

Pana Siostra też wyjechała z Poznania?
Wojciech Fibak: Moja siostra z kolei poszła w ślady dziadka Józefa Fibaka i została architektem. Od 20 lat mieszka w Nowym Yorku. Przeprowadziła się tam, po tym, gdy kilka razy odwiedziła mnie w tym mieście. Ojciec już od najmłodszych lat wymagał od nas nauki języków. Zadawał nam słówka po angielsku, niemiecku i francusku i sprawdzał je potem przy gimnastyce.

Poznań bardzo się zmienił przez te lata, kiedy Pan wyjechał?
Wojciech Fibak: Ktoś może mieć żal, ze nie rozwinął się w takim tempie jak Wrocław czy Gdańsk. Uważam, że linia prezydentów Wituskiego, Kaczmarka, Grobelnego była słuszna i na nich też głosowałbym, jako ikony Poznania. Przy całym moim światowym bywaniu, bardzo mi odpowiada kierunek poznański, bez szaleństw, bez dziwactw. Nie jesteśmy awangardowi, jesteśmy konserwatywni, ale ja to doceniam. Poznań jest jednym z nielicznych miast w Polsce, gdzie pozostała autochtoniczne ludność. Kraków i Poznań to dwa unikatowe miasta, które zachowały autentyczną ludność. Przez to w Poznaniu mało się zmieniło, z wyjątkiem powstałych kolejnych centrów handlowych.

Ulubione miejsca jeszcze Pan ma?
Wojciech Fibak: Na co dzień poruszam się w Parku Sołackim, kupuje lody na Kościelnej, hamburgera w Świętej Krowie, czy sushi w City Parku, bagietkę w Petit Paris w Starym Browarze, lubię wypić świezy sok w "Werandzie". Z mamą chodzę do Milano, to jej ulubione miejsce, a także do podpoznańskiej Hacjendy na tamtejszą kaczkę i czerninę. Obserwują jak uroczo rozwija się ulica Kościelna z lodami i apartamentowcami. Jak pięknieją Jeżyce, które stają się coraz bardziej modne.

Mówił Pan, że są osoby, które bardziej niż pan zasługują na tytuł ikony Poznania. Wspominał Pan już ojca i trzech prezydentów. Kto jeszcze zasługuje na ten tytuł?
Wojciech Fibak: Głosowałem na Grażynę Kulczyk i Zenka Laskowika. Stary Browar jest chyba najwspanialszą rzeczą, jaką mamy w Poznaniu, a Zenka Laskowika kocha cała Polska. Również Jan Kulczyk byłby wspaniałym zwycięzcą. Wspierał operę poznańską, przyczynił się do powstania fabryki Volkswagena, do powstania autostrady, która nas łączy z Berlinem. Myślę o tej autostradzie kiedykolwiek jeżdżę po autostradach Europy. Ten odcinek między Poznaniem, a Świeckiem, jest moim ulubionym, bo jest pusto, jest piękny krajobraz, i te drapieżne ptaki, które polują na kreciki i myszy. To niewiarygodne, że Jan Kulczyk tak przedwcześnie nas opuścił.

Z Janem Kulczykiem znaliście się od dziesiątków lat. Ma Pan wiele wspomnień?
Wojciech Fibak: Ostatnio codziennie o nim myślę, wiele razy w ciągu dnia. Nie mogę pogodzić się z tym, że go nie ma. Gdy pływam, myślę sobie, on już nie popłynie, gdy jestem w restauracji, myślę, że on już nigdy jej nie odwiedzi, gdy idę do kina, myślę, że on już tego filmu nie obejrzy. On był jakoś obecny w życiu wielu ludzi. Wszędzie, gdzie się pojawił ludzie lgnęli do niego. Był osobą bardzo komunikatywną, pełną polotu, dowcipną, ciekawą świata. Był koneserem życia. Chciał poznawać życie z tych najciekawszych stron, poznawać nowe miejsca, jadać u najlepszych kucharzy, nabywać domy w najpiękniejszych miejscach i czerpać zżycia pełnymi garściami. Miał bardzo miły, ujmujący głos...często do mnie wraca.

Gdy tego feralnego ranka otrzymałem telefon usłyszałem jego nazwisko w połączeniu ze słowem "zmarł", to zabrzmiało jak dysonans. Różne czasowniki do niego pasowały, ale nie "zmarł". To wydało mi się totalną abstrakcją, jak można użyć takiego czasownika w stosunku do Jana Kulczyka? Można było spodziewać się wielu słów: że przybędzie, przyleci, że coś kupił, że się gdzieś pokaże, że zniknął, że już wyszedł, ale nie, że zmarł.

Był Pan na pogrzebie?
Wojciech Fibak: Tak, jego pogrzeb był iście prezydencki. Poznań go pięknie pożegnał. Po stypie poprosiłem Panią Grażynę, że - gdyby coś mi się stało - zorganizowała mi również tak piękny pogrzeb. Zostałem dzień dłużej po pogrzebie i rano i w nocy pojechałem na jego grób. Zawsze wokół niego było kilkadziesiąt osób.

W czasie pogrzebu wybraliśmy dyskretne miejsce na zewnątrz, pod namiotem, w ostatnim rzędzie. Z góry wszystko dostojnie wyglądało, jakby na Wzgórzu Św. Wojciecha miał się zjawić sam Obama. W połowie uroczystości wpuszczono tam zwykłych mieszkańców Poznania, którzy przyszli pożegnać Jana Kulczyka. Uznałem to za piękny gest ze strony rodziny. Zapewniono im butelki wody mineralnej, zorganizowano dla nich dodatkowo systemy klimatyzacji, nawiewy. Poznań wywarł na tych kilkuset vipach, którzy przyjechali, bardzo pozytywne wrażenie, jako miejsce zielone, zadbane, czyste, Starym Browarem byli zachwyceni. Jako poznaniak byłem z tego dumny. Szkoda tylko, że panowała zaduma i wielki smutek, że nie było to wesele czy urodziny.

Dwa lata temu tygodnik "Wprost" zaatakował Pan publikując materiał, w który napisano, że poznaje pan młode dziewczyny ze bogatymi panami. Pojawiła się rysa na Pana wizerunku?
Wojciech Fibak: Od tego czasu tyle było pseudoafer i podsłuchów i akurat ten tygodnik upokorzył tyle znanych i zacnych osób, że dzisiaj już ludzie inaczej postrzegają tamtą publikację niż pierwszego dnia, kiedy pojawiłem się na okładce tygodnika. Materiał powstał z nielegalnie nagranych prywatnych rozmów. Nic tam nie było, żadnej afery, jedynie prywatne rozmowy o niczym. Żadnych wulgaryzmów, ani pieniędzy, ani seksu. Ale nadmuchano temat na potrzeby sprzedania nakładu pisma, które miało kłopoty. W materiale znalazła się manipulacja. To, że ktoś pojechał na wakacje i kogoś poznał, to nic złego. Całe życie wszystkich łączę: w sprawach życiowych, biznesowych i sportowych. Przez całe życie ludzie w różnych miejscach w Los Angeles, Nowym Yorku, w Paryżu dzwonią, mówią że chcą poznawać ludzi, to dla mnie zupełnie naturalne.

Wojciech Fibak w czwartek 20. sierpnia gościł w redakcji "Głosu", gdzie otrzymał honorowy dyplom "Ikona Poznania".
Dziękuję za zaproszenie, z wielkim sentymentem goszczę w budynku, który świetnie znam, gdzie często przebywałem, jako właściciel "Gazety Poznańskiej". Z konkurencyjnym wtedy "Głosem" utrzymywaliśmy zawsze dobre relacje.

Wojciech Fibak

Urodził się 30 sierpnia 1952 roku w Poznaniu. Tenisista, finalista Masters i czterokrotny ćwierćfinalista turniejów wielkoszlemowych w grze pojedynczej, zwycięzca Australian Open w grze podwójnej, biznesmen, miłośnik sztuki. Prywatnie ojciec trzech córek: Pauliny, Niny i Agnieszki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wojciech Fibak: Poznań jest wciąż mój - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski