Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wspominamy triumfy Lecha Poznań w Pucharze Polski

Karol Maćkowiak
Mirosław Okoński w objęciach kolegów cieszących się razem z nim z gola, który w 1982 roku dał Lechowi pierwszy w historii Puchar Polski. Z nr 4 Andrzej Strugarek, a obok niego Mariusz Niewiadomski, Hieronim Barczak, Marek Skurczyński i Krzysztof Pawlak
Mirosław Okoński w objęciach kolegów cieszących się razem z nim z gola, który w 1982 roku dał Lechowi pierwszy w historii Puchar Polski. Z nr 4 Andrzej Strugarek, a obok niego Mariusz Niewiadomski, Hieronim Barczak, Marek Skurczyński i Krzysztof Pawlak Archiwum
W poniedziałek Lech Poznań zagra o szósty swój Puchar Polski. O poprzednich triumfach opowiadają nam piłkarze zwycięskich ekip.

Każdy finał Pucharu Polski niesie swoją historię - nieraz śmieszną, nieraz tragiczną. Przekonujące zwycięstwa z potentatami i wymęczone wygrane z maluczkimi. Puchar zawsze miał swoje prawa i tak też zapewne będzie 2 maja w Warszawie.

Przed finałem rozgrywanym na Stadionie Narodowym porozmawialiśmy z naszymi ekspertami o tym, jak oni wspominają zwycięskie spotkania finałowe.

1981/82 Lech - Pogoń 1:0. Pierwszy puchar w klubowej gablocie
Historia pierwszego zwycięstwa Lecha w finale Pucharu Polski nierozłącznie związana jest z losami najwybitniejszego piłkarza Kolejorza - Mirosława Okońskiego, który odszedł do Legii Warszawa. Już w sezonie 1979/80 los sprawił, że ekipy z Warszawy i Poznania spotkały się w pamiętnym finale Pucharu Polski w Częstochowie, przed którym na ulicach przelała się krew kibiców, a Okoński stanął naprzeciw kolegów z drużyny. Strzelił jedną z bramek (skończyło się 5:0 dla Legii), pogrążając piłkarzy, z którymi jeszcze niedawno dzielił szatnię i na pierwsze trofeum poznaniacy musieli poczekać.

- Mogłem przy straconych bramkach zrobić coś więcej, z drugiej strony przeciwko nam grał przecież serdeczny kolega, Mirek Okoński. On też chciał się pokazać z jak najlepszej strony, udowodnić, że nie odpuści meczu z Lechem - wspominał po latach Piotr Mowlik, były bramkarz Lecha, który przecież aż pięć razy wyjmował piłkę z siatki.

- Kibice mogli mieć na początku do mnie żal za odejście do Legii, najgorsze były te mecze między Lechem i Legią, szczególnie zaś wspomniany finał Pucharu Polski w Częstochowie. To Poznań na pewno mi pamięta, mimo że mnie wybrali piłkarzem 90-lecia Lecha. Ale co ja miałem zrobić? Musiałem grać, taka praca - rozkłada ręce Mirosław Okoński. Kiedy już wrócił do Poznania, robił co mógł, aby odzyskać zaufanie kibiców. - Cieszę się, że jak powróciłem, to zdobyłem we Wrocławiu zwycięską bramkę w finale Pucharu Polski z Pogonią w sezonie 1981/82. Rok później w ćwierćfinale wygraliśmy na Legii, też strzeliłem bramkę. Zrewanżowałem się. Myślę, że się odwdzięczyłem grą, nie zawiodłem ich. Do dzisiaj się spotykamy z kolegami, kibicami, wspominamy te chwile - piękne i te nieco gorsze - nie ukrywa Okoński.
1983/84 Lech - Wisła 3:0. Najlepszy w historii mecz z Białą Gwiazdą?
Droga do drugiego w historii klubu Pucharu Polski zaczęła się od męczarni z Celulozą Kostrzyn, którą Kolejorz pokonał dopiero po rzutach karnych 4:3 (w regulaminowym czasie gry było 0:0).

- Dzisiaj można mówić, że zlekceważyliśmy rywala, ale taka już jest cecha pucharów, że drużyny z niższych lig się mobilizują na spotkania z potentatami, którzy często wówczas mają problemy - twierdzi Krzysztof Pawlak, który jako zawodnik Lecha zdobywał Puchar Polski aż trzy razy! - Pamiętam, że w tamtym meczu mieliśmy sporo okazji do zdobycia gola, natomiast przeciwnik zagrał niezwykle ofiarnie i przy własnej publiczności potrafił utrzymać wynik bezbramkowy aż do końca dogrywki. Wiadomo, że rzuty karne to loteria, ale na szczęście udało nam się awansować. Później wygrywaliśmy ze zdecydowanie silniejszymi przeciwnikami - kontynuuje Krzysztof Pawlak.

W finale na Lecha czekała Wisła Kraków, w szeregach której brylowali Marek Motyka, Adam Nawałka czy Andrzej Iwan. Nikt spośród piłkarzy, trenerów i sympatyków Kolejorza nie spodziewał się oczywiście łatwego meczu.

- Z Wisłą zawsze grało nam się bardzo ciężko. Pamiętam dobrze taki mecz ligowy w Krakowie, który przegraliśmy aż 0:6. Z drugiej strony: my już byliśmy zaprawieni w bojach, przed wspomnianym finałem mieliśmy na koncie jeden wygrany Puchar Polski i dwa mistrzostwa kraju. Byliśmy w zasadzie przyzwyczajeni do krajowych sukcesów, bo trener Wojciech Łazarek naszą drużynę budował od początku lat 80. i my zdobywaliśmy kolejne trofea. To raczej rywale bali się nas, niż my ich. Byliśmy drużyną, która znała swoją wartość. Zwycięstwo 3:0 z Wisłą w Warszawie, bo tam odbywał się mecz, było jednym z lepszych meczów Lecha przeciwko wiśla-kom w całej historii. Nasza przewaga była niepodważalna - uważa Krzysztof Pawlak.

Z zupełnie innej strony ten mecz wspominał po latach Andrzej Iwan w rozmowie ze stroną internetową tswisla.pl:

- Występowaliśmy wtedy w koszulkach z reklamą Alvorada Cafe. Byliśmy pierwszym polskim klubem, który miał reklamy na koszulkach. Na meczu obecne były najwyższe czynniki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W przerwie dostaliśmy polecenie od naszego szefostwa, że musimy zmienić koszulki, bo nie możemy grać wspierani przez siły imperialistyczne - opowiadał ze śmiechem.
1987/88 Lech - Legia 1:1, k. 3:2. Uratowany sezon
Sezon 1987/88 w lidze dla Lecha był w zasadzie stracony, Kolejorz zajął odległe 9. miejsce i jedyną możliwością dostania się do Europy było wygranie finału Pucharu Polski z Legią. Mecz był rozgrywany w Łodzi, gdzie kibicować swoim kolegom przyjechał nawet Mirosław Okoński, choć od lat przecież grał już za granicą.

- Nasza sytuacja przed finałem była podobna do tej, w jakiej dziś jest Kolejorz - wspomina Marek Rzepka, były wybitny obrońca Lecha Poznań. - Legia dysponowała wówczas silniejszym składem niż my, miała między innymi Dariusz Dzie-kanowskiego. Mimo to prowadziliśmy po golu Jarka Ara-szkiewicza, kilkanaście minut później rywale wyrównali. O wszystkim decydowały rzuty karne, sam wykorzystałem swoją „jedenastkę”. Miałem swój upatrzony narożnik - strzelałem po ziemi na prawą rękę bramkarza. Starałem się doprowadzić to do perfekcji i w tych kluczowych momentach nie zawodziłem, trafiałem do siatki. Kiedyś w meczu ligowym zmieniłem ten zwyczaj i piłka poleciała wysoko w trybuny - uśmiecha się Marek Rzepka.

- Zawsze jest tak, że przed decydującym meczem nerwy są wielkie. Wtedy też trochę mi w brzuchu kręciło. Ale na szczęście stres mnie nie sparaliżował - mówi dziś Marek Rzepka, który w 1988 roku zdobył swój jedyny Puchar Polski.

Świetnie w finale spisał się bramkarz Lecha, Ryszard Jankowski, broniąc dwie jedenastki. Pokonać Jankowskiego nie zdołał między innymi Dariusz Dziekanowski, świeżo upieczony król strzelców Ekstraklasy. Finał z 1988 roku był osobistym show Jankowskiego, a warto wspomnieć, że miał on na swoim koncie też triumf 1984 roku, lecz wówczas między słupkami stał Zbigniew Pleśnierowicz, były znakomity bramkarz Kolejorza.
2003/04 Lech - Legia 2:0 i 0:1. Mecze w cieniu wielkiej awantury
Wiosna 2004 roku obfitowała w przełomowe wydarzenia dla całego klubu. Zwolniono trenera Libora Palę, zatrudniono Czesława Michniewicza, oddano do użytku nowoczesną trybunę (IV od strony ul. Ptasiej) i na początku kwietnia w meczu ligowym z Legią na stadionie pojawiło się aż 29 tys. ludzi. Ostatnio taka frekwencja była w 1988 roku na meczu z Barceloną. Porażka 0:1 wywołała w lechitach sportową złość, a wszyscy się spodziewali, że obie drużyny spotkają się w finale Pucharu Polski w maju.

- Tak też się stało. Sprawy sportowe zeszły na drugi plan wobec wydarzeń kibicowskich. Decyzją prezydenta miasta, Ryszarda Grobelnego mecz miał odbyć się bez udziału kibiców gości.

Była ona podparta opinią policji, która zażyczyła sobie, by spotkanie zabezpieczało 816 ochroniarzy. Klub tego warunku nie był w stanie spełnić, bo i w kasie się wówczas nie przelewało, więc sprawy w swoje ręce wzięli kibice. Oddali fanom Legii 200 biletów i zapewnili ochronę przez cały dzień, zarówno na mieście, jak i na stadionie. Na boisku lepszy był Lech dzięki dwóm trafieniom Piotra Reissa.

- To nie my byliśmy faworytem tego dwumeczu - zaznacza Paweł Kaczorowski, były obrońca Lecha. Boczni defensorzy (Kaczorowski i Rafał Lasocki) zebrali wiele pochwał za spotkanie w Poznaniu. - Trener Michniewicz wręcz wymagał od nas, byśmy grali jak skrzydłowi i wspierali linię ataku. To przyniosło rezultat. Przy pierwszej bramce udało mi się minąć bodaj trzech graczy Legii, podałem do Michała Golińskiego, a piłkę do siatki skierował Piotr Reiss. Kluczowe dla wiosny 2004 było przyjście nowego trenera. On zmienił naszej myślenie skończyliśmy ligę na niezłym szóstym miejscu i zdobyliśmy puchar.

W ostatniej chwili przed rewanżem w Warszawie PZPN zezwolił na grę Piotrowi Świerczewskiemu, który wytłumaczył się z rzekomego pobicia dziennikarza Piłki Nożnej, Adama Godlewskiego. Okazało się to o tyle istotne, że przez większość spotkania Lech bronił korzystnego wyniku z Poznania. Podczas wręczania pucharu i medali piłkarze i przedstawiciele Lecha zostali zaatakowani przez pseudokibiców Legii. - Niestety, nasz sukces zawsze już będzie nierozłącznie wspominany z tymi przykrymi wydarzeniami, niespotykanymi nawet jak na tamte czasy. Ci ludzie robili wszystko, aby popsuć nasze święto - tłumaczy.

- Lech zawsze był klubem o wielkich ambicjach, ówczesne władze robiły, co mogły, żeby zapewnić piłkarzom jak najlepsze warunki do pracy, a kibicom jak najwięcej radości z oglądania meczów. W końcu jednak chciałem zagrać w klubie bardziej poukładanym pod względem organizacyjnym i dlatego odszedłem do Legii. Jako piłkarz Wojskowych udało mi się zagrać w reprezentacji Polski, a to też o czymś świadczy - nie ukrywa Kaczorowski.

Jak się okazało, w Warszawie był traktowany jak persona non grata i co rusz kibice przypominali mu, że zaraz po rewanżowym meczu finałowym głośno śpiewał w szatni „Legła Warszawa”. Ostatecznie więc wielkiej kariery w Warszawie nie zrobił, ale jak sam komentuje, wiele propozycji nie miał ze strony innych polskich klubów i żadnej opcji wyjazdu zagranicznego, co dziś, biorąc pod uwagę klasę tego zawodnika, byłoby wręcz nie do pomyślenia. - W finale będę kibicował Lechowi. Chociaż grałem w obu klubach, to jednak we wszystkich meczach między Lechem a Legią ściskam kciuki za Kolejorza. Dziś Lech jest w podobnym miejscu, jak my te 12 lat temu, ale jakże inaczej to należy odbierać. Nasza 6. lokata na koniec sezonu była oceniana pozytywnie, teraz to w zasadzie traktuje się jak porażkę. Oby podopieczni Urbana zdobyli krajowy puchar, jak my - uśmiecha się Kaczorowski, który na co dzień mieszka w Norwegii.
2008/09 Lech - Ruch 1:0. Jedyne trofeum Smudy
Kibice Lecha i Legii ostrzyli sobie zęby na rywalizację między tymi dwoma najlepszymi polskimi klubami, tymczasem to Ruch niespodziewanie, aczkolwiek zasłużenie wyeliminował Wojskowych w półfinale, wygrywając oba spotkania po 1:0.

Z kolei Lech do finału dostał się dzięki pokonaniu w rzutach karnych 3:0 innej warszawskiej drużyny - Polonii Warszawa (dwukrotnie padł wynik 1:1).

- Na pewno był to finał wyjątkowy, choć zgodzę się, że sam mecz nie porywał, typowe piłkarskie szachy - mówi Marcin Kikut, wówczas etatowy prawy obrońca Kolejorza, dziś zawodnik III-ligowej Tarnovii Tarnowo Podgórne i trener młodzieży w tym klubie. - A finał był wyjątkowy dzięki temu, że odbywał się na Stadionie Śląskim, cała otoczka wreszcie była na wysokim poziomie po latach, kiedy finały rozgrywano w mniejszych miastach, jak Bełchatów. Publiczność dopisała i mam tu na myśli nie tylko fanów Ruchu, którzy czuli się na stadionie, jak u siebie, ale też lechitów, którzy w sile prawie 10 tysięcy gardeł nas wspierali, zajmując dwie całe trybuny - dodaje Kikut.

Lech zwyciężył, cały mecz miał pod kontrolą. - Byłem pewien, że wygramy, mieliśmy bardzo silną drużynę z wieloma świetnymi piłkarzami. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że tamten zespół, który trenował Franciszek Smuda, powinien na krajowym podwórku osiągnąć zdecydowanie więcej. Przez trzy lata pracy trenera Smudy zdobyliśmy w zasadzie tylko ten jeden puchar. Kto wie, czy europejskie puchary tak nas nasyciły, że zabrakło głodu zwyciężania w lidze - zastanawia się Marcin Kikut.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski