Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystko zaczęło się od świętego legionisty

Błażej Dąbkowski, Anna Jarmuż
11 listopada poznaniacy, jak co roku, wezmą udział w paradzie z okazji imienin ulicy Święty Marcin. Tego dnia w żadnym z domów nie może zabraknąć również świętomarcińskich rogali
11 listopada poznaniacy, jak co roku, wezmą udział w paradzie z okazji imienin ulicy Święty Marcin. Tego dnia w żadnym z domów nie może zabraknąć również świętomarcińskich rogali Paweł Miecznik
Korowód, koncerty, kiermasz, warsztaty i sztuczne ognie... - to wszystko czeka na poznaniaków 11 listopada na ulicy Święty Marcin. Impreza z okazji imienin ulicy jest organizowana od 1994 roku. To teraz już stały element poznańskiego Dnia Niepodległości.

11 listopada w Poznaniu trudno sobie wyobrazić bez dwóch elementów, które tego dnia tworzą niepowtarzalny klimat w mieście. Imieniny ul. Św. Marcin oraz rogale świętomarcińskie zawdzięczamy tak naprawdę... legioniście rzymskiemu, urodzonemu w 316 lub 317 r. na terenie dzisiejszych Węgier.

Kim tak naprawdę był zanim został świętym? - Trudno powiedzieć, że jako legionista był kimś wyjątkowym. Służył jako jeździec, szeregowy żołnierz - tłumaczy Piotr Kopeć ze Stowarzyszenia Bellator Societas, którego członkowie w środę w rzymskich strojach przejdą jedną z głównych ulic Poznania. Choć, jak wynika z legendy o Marcinie, ten już jako dziecko marzył o życiu pustelniczym, jego ojciec, także legionista, zadbał o to, by syn poszedł w jego ślady.

- Na pewno nie było to dla niego łatwe, bo choć w czasach Imperium Rzymskiego żołnierzy obowiązywał kodeks honorowy, nie przywiązywano do niego tak dużej wagi jak w średniowieczu. Celem nadrzędnym była niemal ślepa służba Cezarowi, czyli po trupach do celu - kontynuuje Piotr Kopeć, którego już po raz czwarty poznaniacy zobaczą w roli św. Marcina. Makiawelizm był jednak obcy legioniście, a w rezygnacji z dotychczasowego trybu życia pomógł mu w mroźny, zimowy wieczór żebrak proszący o jałmużnę. Jako że żołnierz nie posiadał przy sobie pieniędzy ani jedzenia, postanowił podzielić się z ubogim... swoim płaszczem. Przeciął go mieczem i połowę oddał potrzebującemu. Następnej nocy miał mu się objawić sam Chrystus.

- To był punkt zwrotny w życiu Marcina, bowiem Jezus, jak głosi legenda miał go, przyodziany w płaszcz przekazany żebrakowi, namawiać nie tylko do przyjęcia chrztu, ale także rezygnacji z przelewania krwi - mówi członek Bellator Societas.

Ostatecznie nastąpiło to w 354 r., w momencie wyprawy cesarza Konstansa nad Ren, gdzie miało dojść do bitwy przeciwko germańskim Allemanom. Bezpośrednio przed jej rozpoczęciem Marcin poprosił wtedy swego dowódcę o zwolnienie ze służby, co zostało bardzo źle przyjęte. Wtrącono go do więzienia, ale jakby na złość swoim przełożonym, święty zadeklarował udział w starciu bez oręża, a jedynie ze znakiem krzyża... i to w pierwszym rzędzie.

- W tym momencie miał wydarzyć się cud, ponieważ Germanie poprosili o pokój. Dla chrześcijan był to znak bezpośrednio od Boga - stwierdza Piotr Kopeć. Po zdarzeniu Marcinowi udało się wrócić „do cywila”, pojechał do rodziców na Węgry, a następnie przez Mediolan, dotarł do francuskiego Poitiers. W pobliżu tego miasta przez blisko 10 lat wiódł, wymarzone jeszcze w dzieciństwie, życie pustelnicze. Ale już w 371 r. został wybrany na biskupa Tour, gdzie przez prawie trzy dekady dał się poznać jako hierarcha otaczający ogromną troską ludzi ubogich, co wywoływało złość wśród części, miłującego przede wszystkim dobrobyt, duchowieństwa. Marcin zmarł 8 listopada 397 r., ale jego słynny płaszcz przez kolejne stulecia uchodził wręcz za relikwię państwową.

- Tak naprawdę odzienie niczym się nie wyróżniało, bo było typowe dla każdego z legionistów. Nam wiernie udało się te stroje odtworzyć, dlatego to, co widzą podczas parady poznaniacy oddaje klimat tamtych czasów - wyjaśnia P. Kopeć.

Co jednak wspólnego ze świętym mają rogale? Legenda głosi, iż jeden z poznańskich piekarzy we śnie ujrzał św. Marcina jadącego na koniu, podniósł zgubioną przez jego konia podkowę i postanowił, że będzie piekł ciasto w takim kształcie. To scenariusz nieoficjalny, a oficjalnie początek rogalowej tradycji datuje się na 1891 r. Wtedy to, w okolicach 11 listopada, proboszcz poznańskiej parafii pod wezwaniem św. Marcina, ks. Jan Lewicki, zaapelował do wiernych, aby - wzorem patrona - zrobili coś dla biednych. Józef Melzer, jeden z poznańskich cukierników, odpowiadając na apel proboszcza, upiekł trzy blachy rogali i przyniósł pod kościół. Początkowo lokalna tradycja w ostatnich latach podbiła w zasadzie cały kraj... i nie tylko.

Rogal znany w Polsce i na świecie

Liczba rogali świętomarcińskich, wypiekanych z Wielkopolsce, wzrasta z roku na rok. We wczesnych latach 60. było to zaledwie kilkanaście ton, a w 1969 roku już 42,5 tony. To jednak nic w porównaniu z tym, co jest zjadane dzisiaj. Jak tłumaczą poznańscy cukiernicy, od kiedy produkty, potrzebne do wypieku rogali stały się łatwo dostępne, wzrosła też sprzedaż. W 2008 r. nasi cukiernicy produkowali 500 ton wypieku. Obecnie jest to już ok. 600 ton rogali świętomarcińskich rocznie. Największe poznańskie cukiernie, jak Fawor, wypiekają kilkadziesiąt ton rogali. Około 250 ton jest sprzedawane w okolicy Święta Marcina - 11 listopada.

Regionalnym wypiekiem zajadają się nie tylko poznaniacy, ale też mieszkańcy innych polskich miast oraz nasi zagraniczni sąsiedzi.

- Najwięcej ton rogali świętomarcińskich jest sprzedawanych w Poznaniu. Drugim miastem pod względem zjadanych rogali jest Warszawa - tłumaczy Stanisław Butka, prezes Zarządu Głównego Stowarzyszenia Rzemieślników Piekarstwa Rzeczpospolitej Polskiej. Wielu mieszkańców stolicy 11 listopada chętnie odwiedza Poznań i bierze udział w obchodach ulicy Święty Marcin.

Jak podkreśla Stanisław Butka, nasze rogale trafiają praktycznie do wszystkich polskich miast. Smak rogala świętomarcińskiego jest znany także osobom mieszkającym za granicą. - Jeżeli chodzi o inne kraje, najwięcej rogali świętomarcińskich jest zjadanych w Brukseli - stolicy Belgii - wyjaśnia Stanisław Butka. - Sporo trafia ich też do Niemiec i Beneluxu we Francji.

Sprzedaż regionalnego wypieku odbywa się też w internecie, na portalu aukcyjnym Allegro - Allerogal. W ten sposób, każdego roku sprzedawanych są około 2 tony rogali. Wypieki naszych cukierników są wysyłane do Anglii, Niemiec, a nawet... Australii. - Rogale muszą być świeże. Ich wzmożona produkcja trwa od dwóch - trzech dni - tłumaczy Stanisław Butka.

Ceny rogali świętomarcińskich wahają się od 33 do 37 złotych za kilogram. Najdroższym składnikiem, używanym do wypieku rogala jest biały mak. Kosztuje on około 20 złotych za kilogram. To jednak nie wszystko. Aby upiec świętomarcińskiego rogala, oprócz drożdży, jajek, margaryny czy cukru, potrzebne są również orzechy, rodzynki, owoce w syropie i aromat migdałowy. By wypiek można było nazywać rogalem świętomarcińskim musi mieć on tez określoną wagę - od 150 do 250 gram. Łasuchy muszą jednak uważać. Regionalna słodkość może mieć nawet 1000 kalorii. Osoby, które chcą nie tylko skosztować, ale też zobaczyć, jak powstaje wypiek świętomarciński, mogą wybrać się do Rogalowego Muzeum Poznania na Starym Rynku (wejście od ulicy Klasztornej).

Rogal świętomarciński to produkt regionalny, który może być wypiekany tylko w Poznaniu i wyznaczonych powiatach Wielkopolski. W 2008 roku wypiekowi nadano unijny znak geograficzny. Oznacza to, że jego nazwa jest chroniona. W tym roku certyfikat, uprawniający do wypieku rogala świętomarcińskiego, otrzymało 101 firm. Ale w innych regionach robi się rogale podobne, marcińskie, ale nie święte.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski