O ile jednak w sądzie kapturowym oskarżony nie miał prawa do obrony, to w sądach lekarskich stroną do tej pory dyskryminowaną był pacjent, którego przed lekarską Temidą reprezentował rzecznik odpowiedzialności zawodowej. Rzecznik jednak rzecznikowi nierówny i zdarzały się sytuacje, w których ten zapominał, że przed sądem ma pełnić rolę prokuratora, a nie adwokata lekarza.
Dlatego zaufanie do tej instytucji, która swoje wyroki ferowała za zamkniętymi drzwiami, nie było zbyt duże. W końcu kruk krukowi oka nie wykole, więc jak jeden lekarz może zaszkodzić drugiemu lekarzowi? Narodowa teoria spisku, w którym wszyscy są przeciwko wszystkim, dopełniała reszty tego obrazu. I mogłoby tak być aż do końca świata, gdyby sami lekarze orzekający w takich sądach nie doszli do wniosku, że najlepszym dowodem ich wiarygodności będzie sam pacjent, którego wpuszczą do sali sądowej. Tyle że do prawdziwej równowagi sił w tej sali brakuje jeszcze jednego.
Teraz to pacjent musi udowodnić, że nie jest wielbłądem, że sam się nie rozkroił w jakieś niedzielne, nudne popołudnie i dla poprawy humoru nie zaszył sobie w brzuchu nożyczek. Co gorsza, ten pacjent może to udowodnić jedynie na podstawie dokumentacji sporządzonej przez tego, w którego interesie jest to, żeby pacjent jednak wielbłądem się okazał. Do tego, żeby sądy lekarskie nie kojarzyły się pacjentom z sennymi koszmarami, oprócz otwarcia drzwi do sali rozpraw potrzeba jeszcze rozłożenia po równo na obie strony ciężaru dowodzenia. Wtedy już nikt nie pomyli pacjenta z wielbłądem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?