Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wypadek przerwał karierę piłkarską. Wrócił do życia i sportu w rugby na wózkach

Mariusz Kurzajczyk
W 2002 roku Arkadiuszowi Krancowi wydawało się, że złapał Pana Boga za nogi. Był młody (27 lat), zdrowy, miał żonę, kilkumiesięczną córeczkę, grał całkiem nieźle w piłkę nożną i znalazł nową pracę. Feralnego dnia właśnie jechał rowerem do pracy, gdy potrącił go samochód. W szpitalu okazało się, że ma wstrząśnienie mózgu oraz złamaną rękę i nogę. Niestety, to nie była pierwsza błędna diagnoza...

Na początek trafił więc na ortopedię. Dopiero kilka dni później, podczas badań w Poznaniu, okazało się, że piłkarz ma także złamany kręgosłup. To jednak nie koniec złych wieści. W Kaliszu wsadzono mu rękę w gips, a noga miała się spokojnie goić. Po dziewięciu dniach pobytu w kaliskim szpitalu pacjent na prośbę rodziny trafił do kliniki Akademii Medycznej w Poznaniu. Jak wynika z dokumentów z Kalisza wyjeżdżał w stanie dobrym. Do Poznania dojechał w stanie krytycznym - z objawami wstrząsu septycznego, krwotokiem wewnętrznym i dotkniętą martwicą nogą.

- Lekarz powiedział, że musimy być przygotowani na najgorsze - opowiada jego żona Magdalena.

Leczenie i rehabilitacja zabrały długie lata. Po drodze okazało się, że włożona w Kaliszu w gips ręka nie została złożona, więc na stół operacyjny trafił jeszcze kilka razy. Gorzej, że złamany kręgosłup, choć został dobrze zoperowany, nie działał tak jak trzeba.

- Szpitalna psycholog powiedziała, że mam sobie kupić wygodny wózek, bo na nodze już nigdy nie stanę. Wtedy się załamałem - przyznaje.

Z pomocą przyszła mu siostra pielęgniarka w szpitala Degi w Poznaniu, która wytłumaczyła mu, że na efekty rehabilitacji musi poczekać kilka tygodni. Po dwóch tygodniach po raz od wypadku pierwszy ruszył nogą. Przez kolejne trzy lata ostro ćwiczył. Pobyty w poznańskim szpitalu uzupełniał codziennymi domowymi ćwiczeniami, prowadzonymi przez kolegę z boiska Huberta Kwintę, obecnie szefa Zakładu Leczniczego Usprawniania kaliskiego szpitala.

- Faktycznie rehabilitacja trwa cały czas i, gdy kiedyś ją na krótko przewałem, dochodziłem do siebie przez cały rok - mówi.

Mniej więcej po trzech latach od wypadku zaczął w miarę normalnie funkcjonować. Na wózku. Z piłką nożną nie potrafił się rozstać, więc aktywnie działał w Katolickim Uczniowskim Klubie Sportowym Kaliszanin. Cały czas walczył z ubezpieczalnią o odszkodowanie i rentę, które przysługiwały mu z OC sprawcy wypadku. Trudno w to uwierzyć, ale ostatnia rozprawa przed Sądem Apelacyjnym w Łodzi odbyła się w 2010 roku, a więc 8 lat od chwili wypadku.

- Dopiero wtedy mogliśmy odetchnąć i zacząć prowadzić normalne życie - uważa Magdalena Kranc.

Wtedy też poznał Macieja Napieralskiego, szefa Fundacji Aktywnej Rehabilitacji w regionie wielkopolskim, który pomógł mu w rozpoczęciu nowego życia sportowego.

- Maciej długo namawiał mnie do trenowania rugby na wózkach, ale nie bardzo mi to pasowało - mówi Arkadiusz Kranc.

Niewtajemniczonym wyjaśniamy, że rugby na wózkach jest kombinacją koszykówki na wózkach i hokeja na lodzie. W czasie gry rywalizują dwie drużyny. Punkt zdobywa się wtedy, kiedy jeden z atakujących graczy, wraz z trzymaną piłką, minie obronę i przejedzie przez bramkę. Piłki nie można trzymać przez czas dłuższy niż dziesięć sekund. Zabroniony jest całkowicie kontakt fizyczny zawodników, nawet uderzenie w dłoń, zamiast w piłkę to faul. Zamiast tego dozwolone jest blokowanie drogi za pomocą wózka członkom drużyny przeciwnej.

Wymyślona w końcu lat 70. w Kanadzie gra przyjęła się w wielu krajach europejskich, bo okazało się, że jest świetną formą rehabilitacji niepełnosprawnych.

- Ten sport wymusza na zawodnikach codzienną aktywność w postaci treningu i tym samym poprawia ich możliwości funkcjonalne w życiu codziennym. Arek Kranc to jeden z nielicznych sportowców, którzy po ciężkiej dysfunkcji wrócili do czynnego uprawiania sportu, co ściśle jest związane z jego siłą charakteru - wyjaśnia Łukasz Szymczak, kaliski fizjoterapeuta a jednocześnie jeden z najlepszych w Europie sędziów rugby na wózkach.

W ubiegłym roku Arkadiusz Kranc wziął udział w dwóch obozach szkoleniowych, a w miniony weekend zadebiutował w polskiej lidze. Dwa mecze zagrał z ławki rezerwowych, ale dwa kolejne od początku.

- Zdobyłem pierwsze punkty - mówi z ogromną satysfakcją.

Jednocześnie kaliszanin z pacjenta stał terapeutą i instruktorem. Od września ubiegłego roku prowadzi zajęcia z dziećmi na wózkach.

- Dla nich w Kaliszu nie było zupełnie żadnej oferty. Razem z kolegą z Poznania prowadzimy zajęcia m.in. pokonywania przeszkód - mówi Kranc.

Grupę dzieciaków i młodzieży w wieku od 3 do 16 lat zebrał w ciągu paru tygodni, zaczepiając przyszłych podopiecznych na ulicy. Wcześniej dzwonił do różnych fundacji, ale nikt mu nie chciał udostępnić danych osobowych.

We wspólnych ćwiczeniach bierze udział ponad 20 dzieci, ale Arek jest przekonany, że potrzeby są znacznie większe. Zajęcia odbywały się najpierw w hali UAM, a ostatnio w Opatówku. Szukał odpowiedniej sali w kaliskich szkołach, ale odmawiały, bo przecież koła mogą zniszczyć parkiet...

Przyznaje, że sam miał problem w kontaktach z niepełnosprawnym i dziećmi, bo przecież dziecko powinno być zdrowe i wysportowane. Teraz wie, że jego podopieczni na wózkach mają taką samą potrzebę zabawy i rywalizacji, jak ich zdrowi rówieśnicy.

- Jesteśmy inni, a jednocześnie tacy sami - podsumowuje.

ZiemiaKaliska.com.pl Dołącz do naszej społeczności na Facebooku!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski