Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z chorobą jest jak z wrogiem. Trzeba zaatakować i zwyciężyć!

Krystian Lurka
Grzegorz Dembiński
Paweł Hadyński to ojciec chorego na raka Bartka i mąż cierpiącej na nowotwór żony Małgorzaty.

Niedowierzanie. To pierwsze uczucie, które pamięta Paweł Hadyński, tata chorego na nowotwór mózgu Bartka.

- Najpierw pomyślałem o nadopiekuńczości mojej żony i nie sądziłem, że po niewinnym upadku Bartka możemy mieć do czynienia z czymś groźniejszym niż wstrząśnienie mózgu - wspomina Paweł Hadyński, opowiadając o chwili, w której dowiedział się o chorobie syna.

To był 2007 rok. Bartek miał wtedy siedem lat. Konieczne było badanie. Pani Małgorzata miała przeczucie, że dzieje się coś złego. Po wykonaniu badania tomografem komputerowym diagnoza była jednoznaczna: w głowie Bartka jest duży guz.
- Przez dwa tygodnie przeczytałem chyba wszystkie dostępne informacje o chorobach mózgu, guzach, nowotworach. Przed operacją cały czas towarzyszyła mi myśl, że to na pewno będzie błahostka, z którą stosunkowo szybko sobie poradzimy - opowiada tata Bartka.

Operacja trwała 11 godzin, potem OIOM, wybudzenie ze śpiączki i czekanie na wyniki. - Informacja o tym, że to jednak jest rak splotu naczyniówkowego wcisnęła mnie i żonę w tzw. fotel. Zrozumieliśmy, że walka będzie niezwykle ciężka i długotrwała - przyznaje pan Paweł.

Na dalsze leczenie Bartek został skierowany na oddział onkologiczny Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie przeszedł 6 cykli chemioterapii, został również poddany leczeniu radioterapią. W 2012 roku odbyła się kolejna operacja. Ale ze względu na duże zagrożenie życia nie było możliwości całkowitego usunięcia guza.

- Od 2012 r. nasza sytuacja zdrowotna i finansowa zmieniła się o 180 stopni. Stres i nerwy wywołały u mojej żony obustronnego raka piersi - aktualnie jest w trakcie leczenia - mówi ojciec Bartka.

Pieniądze przekazane dotychczas na leczenie, diametralna zmiana zasad wynagrodzenia oraz kradzież dokonana przez pracownika (śledztwo prokuratorskie prowadzone przez Prokuraturę Rejonową Poznań Stare Miasto - przyp. red.) spowodowały, że rodzina zmuszona jest szukać wsparcia z zewnątrz. Tata Bartka mimo przeciwności losu nie poddał się. Zakasał rękawy i działa. Walczy jak lew. Nowotwór stał się wrogiem, którego musi pokonać. I to wszelkimi dostępnymi metodami. Nie ma czasu na smutek, żal i rozpamiętywanie. Jest czas na działanie.

- Poznałam Bartka i jego tatę dzięki fundacji "Rak off". Organizowali oni wtedy turniej piłki halowej. Padła propozycja, by zorganizować strefę dla dzieci charytatywnie. Było to chyba w grudniu dwa lata temu - mówi Natalia Trojanowicz, organizatorka pikniku dla Bartka, który odbył się kilka dni temu w Poznaniu. - Paweł wydał mi się charyzmatyczny, pełen energii.

- Pawła pierwszy raz widziałam na turnieju karate "Walczymy dla Bartka" organizowanym w Murowanej Goślinie - wspomina Dorota Kruszelnicka, dzisiaj już przyjaciółka rodziny i osoba zaangażowana w organizowanie pomocy dla Bartka. - Wtedy właśnie zaczęłam myśleć, jak pomóc rodzinie. Paweł - wielokrotny mistrz karate - nie wiedział, jak działać. Jednak mimo wszystko był uśmiechnięty.

Znajomi, przyjaciele i rodzina podziwiają ojca Bartka, który wspiera w chorobie także żonę. Opiekuje się nią i stara się dbać o pozostałych członków rodziny. Życie przecież, mimo choroby, musi się toczyć normalnym trybem. Trzeba wstać, zrobić śniadanie, iść do pracy, zadbać o lekcje innych dzieci, zaplanować czas wolny i wciąż mieć nadzieję, że uda się wyleczyć syna i żonę.

- Każdorazowo, po kolejnych badaniach i konsultacjach w ogromnym napięciu czekamy na ich wyniki, mając nadzieję, że będzie to już koniec zmagań z chorobą - mówi tata Bartka. Przez półtora roku wydawało się, że choroba została pokonana. Aż do listopada 2013 r., gdy okazało się, że Bartek musi mieć kolejną operację. Przebiegła ona bez komplikacji i chłopiec po krótkiej rekonwalescencji powrócił do pełni sił i swoich codziennych zajęć. Był więc powrót do szkoły, był czas na zabawę, jazdę na rowerze, spacery.

- Strach przed kolejnymi badaniami okresowymi nie mijał, ale nasze nastawienie zawsze pozostawało bardzo optymistyczne, ponieważ byliśmy pewni, że chorobę nowotworową mamy już dawno za sobą. W czerwcu 2014 roku zabrakło nam jednak słów - mówi Paweł Hadyński. - Jestem dość silny psychicznie, a wielu moich znajomych uważa mnie za bardzo twardego gościa, ale po informacji o powrocie choroby ręce mi opadły. W tamtej chwili nie byłem w stanie mówić i rozmawiać...
U Bartka, po badaniu rezonansem magnetycznym wykryto 5 nowych ognisk choroby. Chłopiec został skierowany na intensywne i bardzo wyczerpujące leczenie chemioterapią całodobową, po której aktualnie dochodzi do siebie.

- Trzeba mieć nadzieję i szukać nowych, lepszych rozwiązań, w które po prostu wierzymy - mówi ojciec chłopca i dodaje, że nie ma taryfy ulgowej. - Staramy się normalnie funkcjonować, a jeśli pojawiają się ciężkie momenty, to pozostałe nasze dzieci jadą na kilka dni do babci lub przyjaciół.
Na piknik, który został zorganizowany w intencji Bartka, przyszły tłumy.

- Jestem pod wrażeniem działań pani Doroty, w której głowie narodził się pomysł przeprowadzenia akcji, jej umiejętności dotarcia do osób, z którymi była w stanie nie tylko zaplanować, ale również przeprowadzić imprezę. Zastanawiam się czasem, ile telefonów, spotkań, rozmów; ile szczegółów i spraw należało ustalić, ile osób przekonać i zaangażować do intensywnej pracy - mówi tata chłopca.

- Rodzice Bartka poruszyli już niebo i ziemię, żeby wyleczyć synka, jednak ciągle brakuje sporej kwoty. Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają... ale nie wiem, czy w tej sytuacji jestem w stanie się z tym zgodzić - mówi przyjaciółka rodziny.
- Mam to wielkie szczęście, że od chwili wykrycia choroby u Bartka wielokrotnie zostałem zaskoczony przez moich przyjaciół. Niekiedy nawet takich, których nie widziałem ładnych parę lat. To oni dali nam najwięcej energii do działań. Wystarczyło, że kilku z nich poklepało nas po ramieniu, inni skontaktowali nas z najlepszymi lekarzami i klinikami, dokonali tłumaczeń dokumentów, również wsparli nas finansowo. Dzięki przyjaciołom odbyło się już wcześniej kilka imprez sportowych, akcji internetowych i koncertów. Myślę, że właśnie dzięki nim, cały czas możemy mieć nadzieję na pełne wyzdrowienie Bartka - mówi tata chłopca.

Rodzice chorego Bartka mówią otwarcie, że świadomość tego, że nie pozostają na polu walki sami, że cały czas jest z nimi rodzina, przyjaciele i przyłącza się coraz więcej osób, daje im najwięcej siły na co dzień.

- Sami walczymy na 100 procent, ale z pomocą na 1000 - mówią wspólnym głosem rodzice.
W związku z nawrotem choroby może okazać się, że jedyną szansą na przeżycie dla Bartka będzie eksperymentalne leczenie przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych.

Zobacz też:

- Nikt z polskich i europejskich specjalistów nie widzi dziś rozwiązania dla syna - mówi pan Paweł i dodaje, że leczenie za oceanem jest horrendalnie drogie. - Kosztuje 600 tysięcy złotych - mówił tata Bartka i przyznaje, że rodzina sama nie jest w stanie uzbierać tyle pieniędzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski