18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z lwicą Kamą jeździł tramwajem. Kocha zwierzęta i robi im piękne zdjęcia [GALERIA]

Elżbieta Podolska
Marian Bątkieiwcz twierdzi, że dzięki rozmowom ze zwierzętami, nabierają one do niego zaufania
Marian Bątkieiwcz twierdzi, że dzięki rozmowom ze zwierzętami, nabierają one do niego zaufania Fot. Marian Bątkiewicz
Kto jeździł z lwicą Kamą tramwajem i windą? Kto autobusem woził niedźwiedzia? Kto przyjaźnił się z tygrysami bengalskimi? Kto ma jedno z najbogatszych archiwów fotograficznych zwierząt? Jak to kto? Poznaniak Marian Bątkiewicz - pisze Elżbieta Podolska.

W 2013 roku obchodzić będzie 40-lecie pracy w poznańskim zoo. Gdyby zaczął opowiadać o zwierzętach, ich zachowaniach i przyjaźniach, mogłaby powstać niejedna książka, oczywiście ilustrowana jego znakomitymi fotografiami, a także rysunkami. Czytałoby się ją jednym tchem, tak jak słucha jego opowieści o spacerach z lwicą, która towarzyszyła mu wszędzie, nawet podczas wizyt w poznańskich redakcjach. Z panem Marianem wsiadała nawet do windy.

- To były lata siedemdziesiąte. Do Starego Zoo przyjechały trzy lwy - opowiada Marian Bątkiewicz. - Dwa samce pojechały dalej, do Berlina, a została lwica Kama. Zacząłem ją powoli oswajać, bo miała brać udział w spotkaniach z ludźmi. Chodziłem z nią na spacery po ogrodzie. Wszyscy się dziwili, że mam takiego dużego psa. Zazwyczaj ludzie porównywali ją z dogiem. Wtedy nie reagowałem, żeby nie wywoływać sensacji, nawet kiedy zastanawiali się, co to za pies, który ma pędzel na ogonie.

Zawsze kochał zwierzęta. Jako uczeń codziennie był w zoo. Nie było więc innej alternatywy - poszukiwanie pracy rozpoczął oczywiście od zaniesienia podania i CV do Starego Zoo. Został przyjęty 22 listopada 1973. Po tym, jak pokazał swoje rysunki i zdjęcia zwierząt, został natychmiast zatrudniony w dziale dydaktycznym, w którym pracuje do dzisiaj. W tym czasie cztery razy zmieniali się dyrektorzy, a siedem razy kierownicy działu.

- Pierwsze zadanie w pracy pamiętam do dzisiaj. Od razu zostałem rzucony na głęboką wodę - miałem zrobić wystrój na wystawę plastyczną. Było trochę nerwów, ale zadaniu podołałem - wspomina.

Potem zajął się oswajaniem zwierząt i to wcale nie świnek morskich, a tych najbardziej niebezpiecznych, dzikich.
- Lwica Kama chodziła ze mną na wszystkie spotkania i prelekcje - opowiada Marian Bątkiewicz. - Była bardzo sławna. Pewnego razu wybraliśmy się nawet do redakcji na ulicę Grunwaldzką. Została zaproszona przez dziennikarzy. Szliśmy ze Starego Zoo prawie godzinę. Potem w gmachu wsiedliśmy do windy, wtedy jeszcze tam była. Kama tylko się rozejrzała, co to za pomieszczenie i pojechaliśmy do góry. Z ciekawością zwiedzała redakcyjne pokoje.

Była dobrze ułożona i posłuszna, kiedy pan Marian był w pobliżu. Potrafiła cały dzień spędzić w niewielkim baraku w Starym Zoo, w którym mieściła się pracownia plastyczna i dział dydaktyczny. Kiedy jednak opiekun wyjechał do miasta, a ona zostawała z innymi zwierzętami, pokazywała pazurki.

- Kiedy podróżowaliśmy tramwajem, współpasażerowie nie zdawali sobie sprawy, że jadą razem z lwem - dodaje. - Usłyszał tylko uwagę, że taki duży pies powinien mieć na pysku kaganiec.

Cały czas wspomina także dzieci Kamy - Kubę i Jagę, z którymi się zaprzyjaźnił. Potem na spotkania jeździł z Marianem Bątkiewiczem także oswojony skunks i fretki. Z niedźwiedziem, bo kiedyś w Starym Zoo były dwa brunatne, a nawet biała niedźwiedzica polarna, która dożyła 40 lat w ogrodzie, jeździł autobusem do Nowego Zoo na spotkania.

- Teraz już się tak nie oswaja zwierząt, nie wozi się ich na spotkania - twierdzi Marian Bątkiewicz. - Ale i tak wciąż staram się rozmawiać ze zwierzętami w zoo. Wtedy nawiązuje się między nami kontakt. Pamiętam jeden z moich pierwszych dyżurów. Przyniosłem sobie do czytania gazety i książki. Wytrzymałem przy czytaniu i w milczeniu jeden dzień, ale kolejnego zacząłem mówić do moich podopiecznych. Słuchali, choć nie rozumieli, co do nich mówię. Zaczęli rozpoznawać także mój głos. Kiedy oprowadzam wycieczkę i idziemy np. koło woliery z czepiakiem Colombo, wystarczy, że się odezwę, natychmiast przybiega i zaczyna swoje popisy.

Pan Marian twierdzi, że dzięki takiemu kontaktowi zwierzęta nabierają zaufania i udaje mu się robić takie świetne zdjęcia.
- Z każdym trzeba rozmawiać, także ze zwierzakiem - śmieje się. - Nawet z tygrysami gadamy po ichniemu, stąd potem mogę im robić zdjęcia w różnych sytuacjach. Trzeba mieć dużo cierpliwości, bo nie zawsze zdjęcie od razu się udaje.

Nie boi się żadnych zwierząt. Nie pamięta też, żeby któreś go przestraszyło.
- Respekt poczułem i do tej pory czuję, jak idę na zaplecze obok boksów słoni - mówi. - Naprawdę widziane z bliska robią wielkie wrażenie.
Rok po tym, jak pan Marian został przyjęty do pracy, na Malcie powstało Nowe Zoo i od tej pory pracował w obu ogrodach. W Starym Zoo do 1985 r., kiedy to powstały dwa osobne działy dydaktyczne. Wtedy Marian Bątkiewicz przeszedł do Nowego Zoo i tutaj właśnie pracuje do dziś - na początku jako specjalista, a obecnie jako specjalista-fotograf.

Na terenie Nowego Zoo chciałby zobaczyć piękny basen dla fok, taki, aby można było je obserwować, pływające pod wodą. Jego ulubieńcami są natomiast: osiołek Nemo, kucyki: Pyrka i Ziemniak oraz niezwykle towarzyski czepiak Colombo. Tyle lat pracy zaowocowało oczywiście olbrzymią liczbą zdjęć - wśród nich wiele jest wizerunków bernikli kanadyjskich i słoni - jego faworytów, jeśli chodzi o fotografowanie zwierząt.

- Chciałbym sfotografować kiedyś likaony, czyli psy afrykańskie - wyjawia swoje marzenie fotograf.
Likaon to gatunek drapieżnego ssaka z rodziny psowatych, zaliczany do reliktowej linii psowatych, dawniej występujący na prawie całym kontynencie afrykańskim, łącznie z Saharą, a w starożytności także na Bliskim Wschodzie aż po Babilonię. Obecnie jest jednym z najrzadszych dużych mięsożerców. Likaon ma bardzo silny instynkt stadny, który sprawia, że żyje i poluje w dużych watahach. Jest bardzo wytrzymałym drapieżnikiem - może gonić ofiarę przez wiele kilometrów.

W domu nie ma żadnych zwierząt, bo jak twierdzi, przyjaciół na czterech nogach i tych fruwających ma w ogrodzie zoologicznym, a w domu już nie miałby czasu na dbanie o nie.
- Święta Bożego Narodzenia są w zoo normalnymi dniami - śmieje się fotograf. - Zwierzęta trzeba nakarmić, napoić, posprzątać.

Nie zabierają też głosu w Wigilię. Jeden raz tylko słyszałem w nocy głos zwierzęcia, ale nie była to noc wigilijna, tylko letnia. Przygotowywaliśmy stulecie ogrodu zoologicznego, było bardzo dużo pracy i późną nocą wszedłem do pomieszczenia, w którym spała słonica Kinga. Spała wcale nie na stojąco, tylko na leżąco i potwornie chrapała…

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski