Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z mamą na sesję rady miasta

Bogna Kisiel
Z mamą na sesję rady miasta
Z mamą na sesję rady miasta Grzegorz Dembiński
On chce stać za nią i jej pomagać. Ona mówi, że jest mężczyzną jej życia. Jak wiele młodych rodzin Urszula i Paweł Mańkowscy stawiają czoła rodzicielskim obowiązkom. I dają radę, bo się wspierają.

W domu ma trzech króli. Pierwszy to mąż Paweł, mężczyzna jej życia. Franek ma dwa lata i cztery miesiące, a Zbyszek sześć miesięcy. Uważa, że wszyscy są wspaniali, kochani, choć każdy inny.

– Jestem ich królową – mówi. – Mam dobrze, choć królowa musi być też sprzątaczką, praczką, prasowaczką... Takim sprawnym robotem kuchennym.

Urszula Mańkowska nosiła jeszcze panieńskie nazwisko Stecka, gdy w 2010 r. trafiła po raz pierwszy do Rady Miasta Poznania. Miała wtedy 25 lat. Dziś godzi, jak inne kobiety, wiele ról – żony, matki, radnej, polityka, pracownika (obecnie na urlopie macierzyńskim). Zasiada w radach społecznych i programowych różnych instytucji miejskich, łącznie w pięciu. Kiedyś o takich jak ona mówiło się – kobieta wyzwolona. Ba, może nawet emancypantka.

– A u nas w domu jest klasyczny podział ról – śmieje się Ula. I przyznaje, że dopiero w tej chwili to sobie uświadomiła, bo wcześniej w ogóle się nad tym nie zastanawiała. – Piorę, sprzątam, prasuję, układam w szafach. Gotowanie dzielę z Pawłem. Nie mam takiego super zapału kulinarnego, wolę piec. Paweł bierze książkę kucharską i robi zgodnie z przepisem. Danie w jego wykonaniu będzie wyglądało dokładnie tak, jak na obrazku. Ja zawsze dodam czegoś więcej, czegoś mniej.

Jak mówi, mąż jest techniczno-instalacyjny. – Nie muszę myśleć, że przyszła pora wymiany opon w samochodzie, choć gdybym musiała, to nie ma sprawy – przyznaje Ula. – Rachunki też płaci Paweł. Prądu nam nie wyłączyli więc jest okey. Świetnie się uzupełniamy. To pierwsza osoba, z którą mogę zamienić się na rolę.

Paweł z kolei twierdzi, że domowym kalendarzem rządzi żona. – Jest perfekcyjną organizatorką, wszystko planuje w szczegółach – dodaje Paweł, twierdząc, że przy tylu obowiązkach ta cecha jest zbawienna. I dodaje: – Jakoś sobie radzimy. Żonę mam pracowitą. Mogę też liczyć na wyrozumiałość przełożonego.

Ula obecnie jest na urlopie macierzyńskim. Do pracy musi wrócić z początkiem przyszłego roku.

– Chcę wrócić. Czuję, że to jest ten moment – uważa. – Teraz zaprawiam się w boju, ucząc się, jak sobie radzić z obowiązkami matki i radnej. Gdy urodził się Franuś, zabierałam go na komisje i sesje Rady Miasta. Przesypiał obrady. Miał dobrych wujków i ciocie wśród radnych, którzy mnie wspierali. Ze Zbyszkiem jest gorzej. Często muszę wychodzić, bo przeszkadza.

Inne radne zachęcone tym przykładem też zaczęły pojawiać się z maluchami na komisjach. Niektórzy nie byli tym zachwyceni. Wydaje się, że bardziej przeszkadzało to postronnym obserwatorom niż samym uczestnikom obrad. – Mam duże wsparcie w mężu – podkreśla Ula. – Jego przyzwolenie na to kim jestem, co robię, daje mi spokój. Gdybym nie miała takiego męża, trudno byłoby sobie psychicznie poradzić, bo fizycznie dałabym radę.

Paweł twierdzi, że on też ma duże wsparcie w żonie. I przyznaje, że nie zdawał sobie sprawy ile trzeba włożyć pracy w działalność społeczną. – Ula poświęca temu mnóstwo pracy. Jej bardzo zależy, przejmuje się. Mocno angażuje się na rzecz innych rodzin, w sprawy związane z opieką żłobkową, zdrowiem. Jest osobą odpowiedzialną. Myślę, że gdyby tacy ludzie byli na wielu stanowiskach, to nam wszystkim żyłoby się lepiej – mówi mąż. I deklaruje: – Chcę stać za nią i jej pomagać.

Ten żłobek jest super
Ula była przekonana, że nie odda swojego dziecka do żłobka, ale druga ciąża przebiegała z komplikacjami. – Mąż powiedział, żebym się nie upierała i choć pojechała zobaczyć żłobek – wspomina. – Pojechaliśmy. To żłobek przyzakładowy firmy Solaris. Sposób, w jaki zostaliśmy przyjęci sprawił, że nie miałam już oporów. Wiedziałam, że tutaj mogę spokojnie zostawić dziecko. A potem Franek każdego dnia przekonywał nas, że jest to właściwe dla niego miejsce. Szybko i ładnie się rozwija. Zajęcia z rytmiki bardzo mu się podobają, bo lubi tańczyć i śpiewać. Od czasu do czasu przynosi jakieś angielskie słowa, bo ma tam też angielski. Myślę, że Zbyszka ze spokojnym sercem też oddam do tego żłobka, choć on może im dać popalić.

Tata twierdzi, że gdy Franek miał rok to ciągle był nie do opanowania, nadzwyczaj ruchliwy, niesforny. – Nie myślałem, że może być gorzej – śmieje się Paweł. – Zbyszek po urodzeniu przypominał małą kuleczkę. Sądziłem, że będzie takim żółwikiem. Błąd! Próby jego przewinięcia są kosmiczne. Jest tak szybki i ma taką siłę, że trzeba wykazać się niebywałą zwinnością.

Franka też nadal wszędzie jest pełno. To rezolutny i wesoły chłopiec. Uparty po mamie, potrafi postawić na swoim, jest samodzielny. – Franek to inteligentny chłopak, można się już z nim dogadać – nie bez dumy twierdzi tata. A mama dodaje: – Chyba pierwsze słowo, które powiedział brzmiało tata. Obawiam się, że Zbyszek też idzie w tym kierunku.

Tata chętnie bawi się ze chłopcami. Z Frankiem są to na ogół aktywne zabawy. – Moje nieszczęście polega na tym, że Franek oczekuje, że mama powtórzy ekwilibrystyki taty, a dla mnie czasami jest to trudne – żali się Ula. – Nawet w trójkę potrafią się już bawić. Franuś lubi budować z klocków Duplo, a Zbysiu je lizać.

Perfekcyjną panią domu nie jestem
Dzień w domu państwa Mańkowskich rozpoczyna się o godzinie 6. Nie ma, że boli, pobudkę zarządza Zbyszek. Tata z Frankiem muszą zdążyć do żłobka przed 8, bo wtedy jest tam śniadanie.

– Oni do pracy i żłobka, za my ze Zbyszkiem czasami jedziemy do urzędu, odwiedzić babcię czy siostrę – twierdzi Ula. – Często zostajemy w domu i też nam dobrze, ale nie znaczy to, że śpimy, bo do godziny 9 Zbyszek „urzęduje”. Już siada, próbuje raczkować, wymaga stałego nadzoru. Życie zaczyna się, gdy mąż wraca z pracy do domu. Czasami „przekazanie” Zbysia pod opiekę taty następuje na mieście i wtedy idę na komisję. Jeśli Paweł musi dłużej zostać w pracy, pomaga nam teściowa.

Rodzice starają się dbać o kondycję. Ula w poniedziałki i piątki chodzi na aerobik. Paweł we wtorki i piątki na pływalnię. W te dni na jedno z nich spada położenie do snu synów.

– Franusiowi najlepiej podać kolację i włączyć „Strażaka Sama” lub „Boba Budowniczego”, a w tym czasie „ogarnąć” Zbysia – twierdzi Ula. – Franek wymaga więcej uwagi przy usypianiu. Bajki czyta mąż, robi to świetnie, z podziałem na role, różnymi odgłosami, lepiej ode mnie.

Około godziny 22 mają czas dla siebie. Trzeba przygotować się do następnego dnia, na komisję. – Rozmawiamy, planujemy – mówi Ula. – W weekendy odwiedzamy rodzinę, jedziemy do rodzeństwa Pawła, do jego babci, żeby Franuś mógł pobawić się z kuzynami. Idziemy na spacer, aktywnie spędzamy czas. Nie jesteśmy kanapową rodziną.

Przez ostatnie kilka miesięcy nie wszystkie weekendy są takie. Ula rozpoczęła studia podyplomowe na Uniwersytecie Ekonomicznym. Namówił ją Paweł. Zajęcia ma w piątki i soboty.

– Wtedy mąż jest sam z dziećmi, ale teściów mam wspaniałych i pomagają nam – zaznacza. – Teraz stoję przed kolejnym wyzwaniem, muszę nauczyć się do egzaminu. Tylko kiedy? Mocno nie panikuję, bo skończyłam zarządzanie więc zarządzanie w administracji publicznej jest uzupełnieniem poprzednich studiów.

Paweł chwali żonę. Twierdzi, że jest sumienna, pracowita i dobrze zorganizowana, sprawdza się w domowych obowiązkach. Ona jest bardziej krytyczna. – Nie robię wielkich ceregieli z sobotniego sprzątania. Jeśli się nie da, to nadganiam w ciągu tygodnia – przyznaje. I dodaje: – Zawsze namiętnie wszystko prasowałam. Teraz przyznałam się siostrom, że zrezygnowałam z prasowania piżam, bo już nie mam czasu. Łatwiej funkcjonuje się, gdy w domu jest w miarę porządek. Przy dwójce dzieci trzeba mieć wszystko poukładane, ale perfekcyjną panią domu nie jestem.

Jednocześnie Ula przyznaje, że nie waha się, by poprosić o pomoc męża. Wie, że zawsze może na niego liczyć.

Dzieci nadały sens życiu
Ula ma sześcioro rodzeństwa: trzy starsze siostry, dwóch młodszych braci i młodszą siostrę. Sama nie myślała o tak dużej gromadce. Chciała mieć dwoje-troje dzieci, ale nie wynikało to z negacji tego co było w jej rodzinnym domu.

– Dzieciństwo miałam szczęśliwe – wspomina. – Mieszkaliśmy pod Poznaniem. Rodzice mieli konie. Było wesoło. Trzymaliśmy się razem. W podstawówce, do której chodziły moje trzy starsze siostry, funkcjonowałam jako „mała Stecka”. A ta miała dobrze, bo koledzy sióstr zawsze stawali w jej obronie.

Rodzeństwo trzymało się razem i tak jest do tej pory. Dlaczego nie chce stworzyć podobnej wielodzietnej rodziny?

– Mama zawsze mówiła, że trzeba mieć tyle dzieci na ile kogoś stać, ale nie w znaczeniu finansowym, a psychicznym – wyjaśnia Ula. – Myślę, że ja nie dałabym rady mieć więcej niż trójkę.

Paweł pamięta ten moment, jak dowiedzieli się, że zostaną rodzicami. Radość z oczekiwania na „coś nowego” mieszała się z napięciem związanym z odpowiedzialnością i mimo wszystko niewiadomą.

– Gdy urodził się Franek, to cały świat stanął do góry nogami. Nie, to nie tak – prostuje sam siebie. – Wtedy wszystko trafiło na swoje miejsce, nabrało sensu.

Ula ma tę chwilę w pamięci. Około godziny 22 w szpitalu było już bardzo cicho. W trójkę mocno się przytulili. – Paweł był bardzo wzruszony – opowiada żona. – Patrzyliśmy z fascynacją na Franka, że on jest taki piękny, taki nasz.

Tata był obecny przy narodzinach obu synów. Przy Zbyszku, jak twierdzą, przeżyli szok „wagowy”. Spodziewali się, że będzie ważył podobnie, jak jego starszy brat czyli 3780, a tymczasem waga pokazała 4200. – Wydawał się taki duży dorosły – mówi mama. – Franek mówi o nim „Zbysiu misiu mój braciszek”.

Ula, będąc w pierwszej, a potem w drugiej ciąży, nigdy nie wyobrażała sobie, jak będą wyglądać jej dzieci, jaki będą miały kolor włosów, nosek itp. Zawsze zastanawiała się, dlaczego ludzie przy takich okazjach mówią „ważne, by zdrowie było”. Teraz wiem, że to jest najważniejsze, żeby obaj byli zdrowi. I tak się stało, i za to jest wdzięczna losowi. Nie pisze też scenariuszy dla synów na przyszłość. Nie planuje ich karier.

– Chciałabym, żeby byli porządnymi ludźmi – twierdzi. – Takimi porządnymi facetami, jak mój mąż. To, jakim mężczyzną jest Paweł to zasługa mojej teściowej. Jeżeli kiedykolwiek miałabym za coś mocno dziękować, to właśnie za to, bo mąż z wielkim szacunkiem odnosi się do swojej mamy. Moim marzeniem jest, by w taki sposób udało się nam wychować naszych synów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Z mamą na sesję rady miasta - Głos Wielkopolski

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski