Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabójstwo Jarosława Ziętary: Gangster "Kanada" obciąża Aleksandra Gawronika

Łukasz Cieśla
Łukasz Cieśla
Według prokuratury, Aleksander Gawronik obawiając się zainteresowania Jarosława Ziętary jego interesami, zlecił jego zabójstwo
Według prokuratury, Aleksander Gawronik obawiając się zainteresowania Jarosława Ziętary jego interesami, zlecił jego zabójstwo Adrian Wykrota
W zabójstwo dziennikarza Jarosława Ziętary był zaangażowany gangster Zbyszko B., działający na zlecenie senatora Aleksandra Gawronika. Tak wynika z dzisiejszych zeznań innego gangstera, Krzysztofa W., ps, Kanada. Jego relacja w kilku punktach różni się od wersji przyjętej przez prokuraturę.

W procesie jedynym oskarżonym jest Aleksander Gawronik, były senator i najbogatszy Polak na początku lat 90. Później trafił za kratki za przestępstwa gospodarcze. Według prokuratury, Gawronik ma także na sumieniu dziennikarza "Gazety Poznańskiej". Rzekomo obawiając się zainteresowania Ziętary jego interesami, zlecił zabójstwo. Dziennikarz zniknął 1 września 1992 roku.

- Wiem, że ten dziennikarz został uprowadzony i zamordowany przez grupę przestępczą działającą w Poznaniu - zeznawał Krzysztof W., ps. Kanada, sprawca różnych rozbojów i złodziej samochodów. - Wiedzę mam od Zbyszka B., ps. Makowiec. Działałem w jego gangu. Opowiadał mi, kiedy u niego w domu piliśmy alkohol i braliśmy narkotyki, jak to wybił się w środowisku przestępczym. Bardzo cenił senatora Aleksandra G., którego nazwał prawdziwym gangsterem. Mówił, że pracował dla senatora, że pan Gawronik dał mu kiedyś fałszywe alibi. Napomknął o zabójstwie Ziętary, ale nie podał jego nazwiska, tylko że chodzi o dziennikarza. „Makowiec” określał też, że zrobił robotę dla senatora, ale szczegółów zabójstwa nie podał. W tej zbrodni brało udział pięć osób.

„Kanada” twierdził ponadto, że wiedzę o losach dziennikarza ma z kolejnego źródła. Od handlarza samochodów Błażeja W., swojego znajomego z półświatka. - Błażej W. mówił mi, kto brał udział w zabójstwie. Nie podam nazwiska tego sprawcy. W każdym razie był taki Grzechu J., który prowadził składy celne. Nie wiem, czy te składy podlegały pod senatora. Ze składów wyprowadzono alkohol i papierosy, o czym dowiedział się ten dziennikarz. Najpierw go zastraszano, potem pobito, a w końcu zabito i rozpuszczono w kwasie w niklowni na poznańskim Dębcu.

„Kanada” twierdził też, że w biciu Ziętary brał udział przestępca o pseudonimie „Baryła”. To akurat zbieżne z wersją prokuratury. Wspomniany „Baryła” najpierw sam opowiedział śledczym różne okoliczności sprawy, potem jednak ze wszystkiego się wycofał.

Zeznania „Kanady” w kilku miejscach nie korespondują z wersją prokuratury. Śledczy twierdzą, że polecenie zabicia dziennikarza zostało wydane w 1992 roku na terenie firmy Elektromis. W naradzie miał brać udział szef Elektromisu, jego ochroniarze (kilku zmarło potem w dziwnych okolicznościach) oraz senator Aleksander Gawronik. Tymczasem „Kanada” ze zniknięciem dziennikarza łączy kolejne osoby. Jak wypowiedzi „Kanady” komentuje prokurator Piotr Kosmaty, autor aktu oskarżenia? Przyznaje, że wersja Kanady jest nieco inna, ale w kilku aspektach były gangster potwierdza ustalenia prokuratury.

Z „Kanadą” i jego wiarygodnością jest jeszcze problem. Dekadę temu poszedł na współpracę z prokuraturą. Pogrążył w swoich wyjaśnieniach wiele osób. Na przykład dzięki niemu został skazany został jeden z synów gangstera „Makowca”. Chodziło o niewyjaśnioną bójkę sprzed lat, w której syn „Makowca” śmiertelnie zranił nożem swojego przeciwnika. W innych sprawach karnych „Kanada” zaczął wycofywać swoje zeznania. Tak było w sprawie domniemanego gangu poznaniaka Jana L. W trakcie procesu „Kanada” zaczął wybielać oskarżonych, dzięki czemu zostali uniewinnieni z braku dowodów. „Kanada” twierdził też, że tylko 40 procent jego wypowiedzi jest prawdziwa.

Te liczne zmiany zdanie wypomniała „Kanadzie” sędzia prowadzącą sprawę Aleksandra Gawronika. Przestępca przyznał, że rzeczywiście odwoływał swoje zeznania na różnych etapach. Tłumaczył, że był zastraszany i grożono jego rodzinie za to, że poszedł na współpracę ze śledczymi. Teraz czuje się bezpiecznie, jest pod ochroną policji i zapewnia, że prawdą jest udział „Makowca” i Aleksandra Gawronika w likwidacji poznańskiego dziennikarza.

Jak ustaliliśmy, „Kanada” w śledztwie przeciwko Gawronikowi był badany na wariografie. Wynik wskazał, że mówi prawdę, to znaczy wiarygodnie relacjonuje, co usłyszał od innych osób. Pytanie jednak, czy jego rozmówcy mówili mu prawdę o zdarzeniach sprzed lat.

W środę ciekawe zeznania złożył również Jerzy C., w przeszłości funkcjonariusz bydgoskiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa. Właśnie z Bydgoszczy pochodził dziennikarz Jarosław Ziętara, który do Poznania przyjechał na studia i dostał pracę w poznańskich redakcji.

Jedna z wersji mówi, że na początku lat 90. służby specjalne zainteresowały się młodym, uzdolnionym dziennikarzem. Werbowały Ziętary co najmniej do współpracy, wyposażyły w sprzęt operacyjny, inspirowały do realizacji tzw. niebezpiecznych tematów. Gdy Ziętara zaczął badać sprawy związane z przestępczością gospodarczą, poznański półświatek miał go zlikwidować za jego wiedzę i zagrożenie, jakie stwarzał możliwością ujawnienia procederu. Służby specjalne zaprzeczały potem, by werbowały dziennikarza. Według tej wersji – służby bały się, że zostaną obciążone choćby moralną odpowiedzialnością za śmierć Ziętary.

- Z naszych ustaleń wynikało, że nikt z naszej delegatury w Bydgoszczy nie werbował dziennikarza – zeznawał w środę były szef bydgoskiej delegatury UOP. - Ale w 2009 roku zadzwonił do mnie kolega z pracy w UOP. Zapytał czy oglądałem program „Misja specjalna” dotyczący sprawy Ziętary. Gdy zaprzeczyłem, powiedział mi, że to on w 1992 roku próbował zwerbować Ziętarę. Wcześniej o tym nie widziałem. Ten kolega pracował w samodzielnym referacie „W”. Powiedział mi też, że nie pamięta, jakiego nazwiska legalizacyjnego wtedy używał. Nie sprawdzałem tych informacji, bo nie miałem uprawnień do zaglądania w sprawy referatu „W”, w którym pracował. Materiały dotyczące tego referatu powinny być w Agencji Wywiadu. Teoretycznie ten referat miał szeroki zakres działań, również nabór kandydatów do służby. Praktyka była tak, że to służby same typowały kandydatów do pracy w swojej strukturze - dodał.

Brat zaginionego dziennikarza dopytywał, czy w UOP na początku lat 90. był aparat na mikrofilmy. W swojej pracy tak nietypowego sprzętu miał używać zaginiony dziennikarz. - Podejrzewam, że wtedy w UOP był taki aparat na mikrofilmy. Możliwe też, że jakiś funkcjonariusz pobierał taki sprzęt dla osób będących jego osobowymi źródłami informacji – przyznał były szef bydgoskiej delegatury UOP.

Kolejny świadek, szef biura detektywistycznego Europol, w swoich zeznaniach wrócił do okresu tuż po zniknięciu Ziętary. Wówczas o pomoc w ustaleniu losów Ziętary zwrócili się do niego trzej poznańscy dziennikarze. Kilka razy się z nimi spotkał, ale w końcu stwierdził, że „zlecenia nie otworzy”. Powiedział dziennikarzom, że koszty pracy byłyby zbyt wysokie, jak na możliwości finansowe kolegów Ziętary.

Na środowej rozprawie szef biura przyznał, że były inne powody odmowy realizacji zlecenia. Wiedząc, że sprawa jest poważna, że pojawiają się w niej wątki polityczne, biuro „trochę się bało” ją prowadzić. Dlatego, jak zeznał szef Europolu, kamień spadł mu z serca, gdy losami dziennikarza w końcu zainteresowała się poznańska policja.

Sąd przesłuchał także kilku innych świadków. Żona jednego z byłych pracowników Elektromisu mieszkała w domu w podpoznańskich Chybach, w którym dziennikarz miał być przetrzymywany i torturowany. Podobno w tamtym okresie, choć był wrzesień 1992 roku i zaczynał się rok szkolny, jej mąż wysłał ją i ich dzieci na kolejne wakacje. Kobieta w trakcie zeznań zasłaniała się niepamięcią. Nie była nawet pewna czy jej mąż pracował w Elektromisie. Zeznawała, że długo była z nim w separacji. Na rozprawę przyszła jednak wspólnie z małżonkiem i prawnikiem.

Z jej wcześniejszych zeznań wynikało z kolei, że przed laty mąż zabrał ją na imprezę urodzinową szefa Elektromisu Mariusza Świtalskiego. Kobieta pamiętała, że przyjęcie odbyło się w klubie garniznowym w Biedrusku, była wspaniała grochówka, przejażdżki wojskowymi wozami bojowymi i loty śmigłowcem.

Niewiele pamiętał też kolejny świadek związany z Elektromisem. Chodzi o byłego milicjanta Krystiana Cz., który około 1990 roku zaczął robić karierę w Elektromisie. Twierdził, że o zaginięciu dziennikarza Ziętary dowiedział się z mediów dopiero w 2014 roku. A skoro nigdy nie znaleziono ciała, to może Ziętara żyje. Krystian Cz. był jednym z oskarżonych o przestępstwa gospodarcze popełniane przez pracowników Elektromisu. Ale nie pamiętał, mimo że afera była bardzo głośna, jak skończył się tamten proces.

Kolejna rozprawa odbędzie się 8 marca. Przesłuchani zostaną następni świadkowie.

ZOBACZ TAKŻE:

Kradli, brali udział w bójkach, wszczynali awantury... Poznaj historie osób z Poznania, które wpadły w ręce policji dzięki nagraniom z monitoringu. Przejdź do galerii ------->

Wpadli przez monitoring. Zobacz słynne przypadki z Poznania [GALERIA]

"Masa" obciąża w procesie Aleksandra Gawronika:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski