Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaginiony talon na poloneza, czyli jak Mirosław Okoński odchodził do Warszawy

Karol Maćkowiak
Mirosław Okoński został wybrany piłkarzem 100-lecia WZPN
Mirosław Okoński został wybrany piłkarzem 100-lecia WZPN Marek Zakrzewski
Mirosław Okoński - piłkarz legenda, idol całego Poznania. Czy musiał zagrać w Legii? Jakie były kulisy jego transferu do Warszawy?

Mirosław Okoński do Lecha trafił jako 19-letni chłopak z Gwardii Koszalin. Powiedzieć, że jego talent eksplodował, to jak nic nie powiedzieć. Był idolem. W nim była nadzieja całego piłkarskiego Poznania. Problem z młodym Mirkiem był tylko jeden - nieuregulowany stosunek do służby wojskowej. A że zapowiadał się na piłkarza wybitnego, ręce po niego wyciągnęła Legia Warszawa, choć formalnie przecież wojsko. Czy „Okoń” musiał trafić do Legii? Czy miał wybór?

- Mogłem odmówić jako jedyny żywiciel rodziny. Ale co z tego? Za rok, dwa, kiedy córka by podrosła, to i tak by mnie wzięli siłą i nie wiadomo, czy nie zostałbym wojskowym w pełnym tego słowa znaczeniu. Skorzystałem z okazji, jaka się natrafiła. Trener Górski widział mnie w składzie, więc tym bardziej nie myślałem ani minuty - przyznaje Mirosław Okoński, z którym spotkaliśmy się przed meczem Lecha z Legią.

ZOBACZ TEŻ: Lech - Legia. Transmisja na żywo w telewizji i internecie. Gdzie oglądać w TV? [LIVE, ONLINE]

- Nie ma się czego wstydzić. Dla mnie to historia życiowa, piłkarska. Nie żałuję tego, że skorzystałem z możliwości wyjazdu do Legii, w zasadzie do wojska. Warunki stworzono mi bardzo dobre, przez te ponad dwa lata, kiedy byłem w Legii, mogłem grać w piłkę, być w formie, a nie biegać po poligonie, budzić się rano na musztry. Dziękuję Legii za to, że mogłem grać w piłkę. Miałem tam wszystko, niczego mi nie brakowało, nie zmienia to jednak faktu, że nie chciałem zostać - dodaje.

Nie żałuję tego, że skorzystałem z możliwości wyjazdu do Legii Warszawa

O status jedynego żywiciela dla Okońskiego mocno zabiegali działacze Lecha, także prezes Hilary Nowak. Tym większe było ich zaskoczenie, gdy Okoński jednak odszedł.

Nie chciał być jak Wijas
Okoński broni się, przytacza przykład Jerzego Wijasa z GKS Katowice. - Zaproponowano mu służbę w wojsku, w Legii - nie zgodził się. A potem już go nie było - zaginął, wywieźli go. Dwa lata nie grał - twierdzi.

Rzeczywiście Wijas odmówił gry w wojskowym klubie, ale też treningów w Legii. Postąpiono z nim okrutnie, wszystko działo się w 1984 roku. Piłkarza wysłano do jednostki o podwyższonej dyscyplinie, do Orzysza. Prasa zaczęła pisać o niszczeniu talentu przez wojsko i Wijas po ponad sześciu miesiącach pobytu w jednostce wrócił do Widzewa. Wkrótce jednak rozwiązano z nim umowę, potem grał rok w lidze okręgowej w Czarnych Czarne, po czym wrócił do Katowic, ale jego kariera na zawsze zwolniła. A swego czasu przecież ocierał się o reprezentację narodową.

Transfer błyskawiczny
„Transfer” do Legii przebiegł w tempie błyskawicy. Wszystko działo się w grudniu 1979 roku. Trener Wojciech Łazarek mógł mieć do Okońskiego pretensje. „Okoń” był akurat zawieszony przez PZPN za zaniedbania formalne w trakcie zgrupowań reprezentacji i został wezwany na posiedzenie Wydziału Dyscypliny.

ZOBACZ KONIECZNIE: Lech Poznań - Legia Warszawa: Najlepsze oprawy i zdjęcia kibiców

Mirosław Okoński: - Pojechaliśmy do Warszawy z trenerem, w międzyczasie rozmawiałem z przedstawicielami Legii i już byłem z nimi po słowie. Wróciliśmy w nocy do Poznania, pożegnaliśmy się. Trener mówił do mnie na odchodne: „Mirek, widzimy się rano na treningu”. Na godz. 10 był zaplanowany trening w Arenie, a o szóstej „oni” już byli u mnie w drzwiach. Dostałem bilet, wsiadłem i pojechałem do Warszawy. Żona zdziwiona dowiedziała się o wszystkim rano, jak się pakowałem. Powiedziałem jej krótko, że jadę do wojska - opowiada pan Mirek.
Nieraz dało się usłyszeć, że służba w wojskowych klubach sportowych była fikcją. Czy to prawda? - Fakt, nie musiałem biegać po poligonie, aczkolwiek dostałem mundur, przydzielono mi broń, złożyłem przysięgę, zdarzały mi się też służby na bramie stadionu. Podnosiłem szlabany, sprawdzałem przepustki. Oczywiście nie było to obowiązkowe, taką dostałem karę, bo podpadłem - wspomina z uśmiechem Mirek Okoński.

Pamiętny finał
Okoński był nadzieją Lecha. Wszyscy w Poznaniu na niego liczyli, a Lech wcześniej przecież nie mógł pochwalić się żadnymi znaczącymi sukcesami.

- Kibice mogli mieć na początku do mnie żal za odejście do Legii, najgorsze były te mecze między Lechem i Legią, szczególnie zaś finał Pucharu Polski w Częstochowie. To Poznań na pewno mi pamięta, mimo że potem mnie wybrali piłkarzem 90-lecia Lecha. Ale co ja miałem zrobić? Musiałem grać, taka praca - rozkłada ręce.

We wspomnianym meczu Okoński strzelił jedną z bramek, Legia wygrała aż 5:0, a dzień finału w maju 1980 roku został zapamiętany nie z uwagi na świetne widowisko sportowe, a raczej to, co działo się przed i w trakcie meczu. W powietrzu fruwały kamienie, butelki. Milicja podała wtedy, że w zamieszkach ucierpiało kilka osób, choć według nieoficjalnych informacji bilans tych starć był o wiele bardziej tragiczny. Mówiło się, że rannych zostało kilkaset osób, natomiast co najmniej kilku kibiców straciło w Częstochowie życie. Realnego bilansu świętej wojny w Częstochowie zapewne nie poznamy nigdy. Zamieszki na ulicach Częstochowy nie spowodowały odwołania meczu.

- Karetki kursowały non stop, a wiele osób opatrywano na miejscu. Wiele osób w ogóle nie korzystało z pomocy służb medycznych: kolega odciągał kolegę, prowizorycznie opatrywał ranę i po chwili wracali się tłuc - wspominał po latach dr Dariusz Godlewski, wówczas kibic Lecha, dziś ceniony i szanowany w Poznaniu onkolog.
Porażka w finale Pucharu Polski sprawiła, że sezon był stracony - w lidze Kolejorz zajął zaledwie 10. miejsce.

- Mogłem przy straconych bramkach zrobić coś więcej, z drugiej strony przeciwko nam grał przecież serdeczny kolega, Mirek Okoński. On też chciał się pokazać z jak najlepszej strony, udowodnić, że nie odpuści meczu Lechem - wspominał po latach Piotr Mowlik, były bramkarz Lecha, który przecież aż pięć razy wyjmował piłkę z siatki. - Ja rozumiem Mirka. Wojsko trzeba było odbębnić, on odsłużył swoje i wrócił do nas. A wracając do samego finału. Na boisku też się lała krew - Szpakowski chciał strzelić gola szczupakiem, został trafiony nogą w głowę i odwieziony do szpitala - opowiadał Piotr Mowlik na antenie Polsatu Sport.

Mógł zostać
Służba wojskowa dobiegła końca po ponad dwóch latach, ale wcale nie musiała zakończyć się gra Okońskiego dla Legii.

- Legia zaproponowała mi kontrakt zawodowego żołnierza, nie zdecydowałem się. Dzięki kolegom, sponsorom Lecha, wróciłem do Poznania. Henryk Zakrzewicz, Jerzy Łupicki, Ryszard Bartkowiak powiedzieli „Mirek ma grać w Poznaniu”, że chcą mnie z powrotem i zrobią wszystko, żeby tak się stało. Zawdzięczam im bardzo wiele. Przyjechali takimi furami pod stadion Legii. „Luluś”, czyli Heniu Zakrzewicz miał wtedy pierwszego mercedesa w Poznaniu, wyłożyli swoje pieniądze. Nie szczędzili pieniążków dla Lecha, za to należy im się wielki szacunek - nie ukrywa „Okoń”.

26 poznańskich biznesmenów (wtedy nazywano ich prywaciarzami) uzbierało i zwróciło Legii równowartość wynagrodzeń Okońskiego oraz pokryło jego zobowiązania wobec klubu z Łazienkowskiej.
Do powrotu się nie kwapił
Podobno do powrotu do Poznania zbierał się Okoński dosyć opornie. - Musieliśmy zwrócić pieniądze za sprzęty, takie jak na przykład lodówka, a to wtedy nie były tanie rzeczy - wspomina Hilary Nowak, wiceprezes Lecha w latach 1979-1986. - Trochę trwało, zanim namówiliśmy Mirka do powrotu, jakoś się nie kwapił. Wiem też, że użyli mocnych argumentów finansowych, żeby Okoński wrócił - kontynuuje Nowak.

Okoń ostatecznie dał się przekonać i nie pozostał dłużny kolegom, którzy wyciągnęli go z Legii. - Cieszę się, że jak powróciłem, to zdobyłem we Wrocławiu zwycięską bramkę w finale Pucharu Polski z Pogonią w sezonie 1981/82. Rok później w ćwierćfinale wygraliśmy na Legii, też strzeliłem bramkę. Zrewanżowałem się. Myślę, że się odwdzięczyłem grą, nie zawiodłem ich. Do dzisiaj się spotykamy, wspominamy te chwile - piękne i złe.

„Nie czułem dreszczy”
Dziś przenosiny z Lecha do Legii stają się coraz bardziej popularne. Paweł Kaczorowski, Bartosz Bereszyński. A co „Okoń” myśli o przejściu Kaspera Hamalainena do stolicy? Nie krytykuje Fina.

- Nie postąpił źle. Jeżeli Lech przez tyle czasu nie potrafił usiąść z nim do stołu i się dogadać… Szkoda tylko, że wypowiadał się w mediach, że on chce zmienić klub na zachodni. Tu mam malutki żal. Tyle, że jak ja szedłem do Legii, to wiedziałem, że będę grał. A on gra mało. Traci na tym piłkarz, stracił Lech, bo tu by grał i klub też byłby zadowolony. Mogę mieć jedynie pretensje do działaczy, że nie zadbali o to, by się dogadać z piłkarzem.

Okoński o potyczkach między Lechem a Legią opowiadał już tysiące razy i… - Nigdy nie czułem jakiś dreszczy przed tymi meczami. Zawsze powtarzałem - niech wygra lepszy. Ściskam kciuki za Lecha, bo najpiękniejsze chwile przeżyłem właśnie w Lechu. Sami wiemy, co się dzieje, gdy przyjeżdża Legia - stadion jest pełny. Legia to magnes - uważa były znakomity piłkarz Lecha i Legii.
A mógł grać w PSG...
O całym zamieszaniu związany z wyjazdem do Legii, powrotem do Poznania „Mundek” nie musiałby opowiadać, gdyby nie przepisy dotyczące wyjazdów piłkarzy za granicę. Transfer do Paris St. Germain był bardzo blisko. We wrześniu 1979 roku, kiedy „Oko” miał zaledwie 21 lat, do Poznania przyleciał Jean-Paul Belmondo, znany aktor i główny sponsor klubu z Paryża. Reprezentował prezesa PSG Francisa Borelliego

- Byłem z nim dogadany, tyle że ja nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. Wiadomo, jakie wtedy były przepisy. Wyjątek to Zbyszek Boniek, który wyjechał jak miał 26 lat. Ja miałem 28 lat, gdy wyjechałem do Hamburga. Dobrze, że chociaż dwa lata uratowałem. To dzięki otwartym listom do mediów - wspomina dziś z uśmiechem na twarzy.

- A dzisiaj można wyjechać w wieku 16 lat. Byłem wtedy w gazie i jak słyszę, jakie dziś kwoty się wymienia przy transferach, to zastanawiam się jak w ogóle porównać odstępne za transfer. 30-40 milionów euro? Chyba więcej. Jak dziś za Bale’a w Madrycie zapłacili 90 milionów, a on często jest rezerwowym… - dodaje.

Poznań potrzebuje idola
Poznań zawsze miał piłkarza, jakim swego czasu był Mirosław Okoński. Piłkarza, który był idolem publiczności, na którego występy się przychodziło. Nawet gdy cały zespół grał kiepsko, to kibice liczyli na swoją gwiazdę.
- Andrzej Juskowiak był wielkim piłkarzem - tego sukcesu na igrzyskach olimpijskich nikt mu nie zabierze, Piotr Reiss był pupilem publiczności. Szkoda mi też Artioma Rudniewa. On miał tu jeszcze pograć, mógł zostać sezon dłużej i dla klubu też byłoby to korzystne. Na Zachodzie sprzedaje się piłkarzy za 30 milionów, a w Lechu się cieszą z trzech? Złego słowa nie mogę powiedzieć też o Łukaszu Teodorczyku. Też miał fajny okres w Lechu. Zobaczymy, jak sobie poradzi na Ukrainie - zastanawia się nasz rozmówca.

Czy prawdziwą gwiazdą w pozytywnym tego słowa znaczeniu może zostać Dawid Kownacki, który jest przecież wychowankiem klubu?

- Kownacki to wielki talent, dobry chłopak, ale przez ostatni rok dużo stracił. Jeśli on jest napastnikiem i ucieka z pola karnego na skrzydło, to jak on chce bramki strzelać? Lepsi piłkarze nie uciekają spoza pola karnego. Oni się tam wręcz pchają, bo wiedzą, że jak nie będzie bramki, to może karny. A jak nie wyjdzie, to trudno. A nasi uciekają. Szkoda mi Pawłowskiego - on się nie boi. Bierze piłkę i zamach w jedną, w drugą. Jeśli straci, to na szesnastce przeciwnika. Niech on się nie boi gry, niech kręci tych obrońców. Kiedy ma to robić, jak nie w takich meczach jak z Legią? Na treningach, kiedy trener nakazuje szybką grę z pierwszej piłki?

Dawid Kownacki to wielki talent, dobry chłopak, ale przez ostatni rok dużo stracił

Żal Pawłowskiego
Jak idol poznańskiej publiczności sprzed lat ocenia szanse Kolejorza w starciu z odwiecznym rywalem? Kto będzie faworytem?

Największym osłabieniem jego zdaniem będzie oczywiście brak Szymona Pawłowskiego, który w ostatnim czasie był motorem napędowym akcji Lecha i od którego formy ostatnio najwięcej zależało.
- Szymek złapał super formę, rozmawiałem z osobami, które mi potwierdziły, że ma szansę jechać na Euro. Mógł uniknąć tej paskudnej kontuzji. Czasem trzeba odpuścić. W tej sytuacji z obrońcą Górnika ja bym się obrócił na pięcie i poszedł w drugą stronę. Jak zobaczyłem to zderzenie głowami, to się załamałem. Zupełnie niepotrzebne to było.

Legia ma dynamikę, a Lech ma patent
Legia w tym sezonie imponuje przede wszystkim przygotowaniem fizycznym.

- Legia ma teraz niezłą dynamikę, chyba ich ten Czerczesow wziął w obroty. Mimo to nie grali ostatnio wielkiej piłki - mówi nieco podniesionym głosem Okoński. - Ja wierzę w to, że Lech wygra. Mają patent na Legię, wygrywali z nimi w zeszłym roku. Szkoda mi jedynie tego finału Pucharu Polski sprzed roku, kiedy Lech przegrał - w głosie Okońskiego słychać wyraźne rozczarowanie. Wydaje się, że Kolejorz najgorsze ma już za sobą, że przetrwał kryzys.

ZOBACZ KONIECZNIE: Lech Poznań - Legia Warszawa: Najlepsze oprawy i zdjęcia kibiców

- Dziś Lech jest dobrą drużyną. Znam się od lat z Jankiem Urbanem, fajny facet, ale mam kilka uwag. Niektórzy powinni grać od początku. Na przykład Maciej Gajos - dla mnie świetny piłkarz. On musi grać od pierwszej minuty we wszystkich meczach, tak samo jak Gergo Lovrencsics. Oni zasługują na grę i pełne zaufanie trenera, udowodnili to w ostatnich meczach - kończy swoją opowieść Mirosław Okoński, piłkarz stulecia Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej.

MÓWIĄ O MIROSŁAWIE OKOŃSKIM:

Adam Topolski, były piłkarz Lecha i Legii
Mirek… Bardzo fajny kolega, nie będę ukrywał, że mam jakiś wkład w jego przenosiny do Warszawy, bo po prostu sam go namawiałem, żeby przyszedł do Legii. Trzymaliśmy się razem także poza boiskiem, wychodziliśmy na kolacje, może nie zawsze na miasto, bo ja już wtedy miałem rodzinę, ale się kolegowaliśmy i do dziś mamy kontakt. A na boisku był nieuchwytny. Na podstawku od piwa potrafił zakręcić obrońcę. Pamiętam do dziś finał Pucharu Polski z 1981 roku w Kaliszu. Graliśmy z Pogonią, strasznie trudny mecz, nie mogliśmy przebić się przez mur obrony portowców. Dopiero w końcówce się udało. Strzeliłem dopiero w 118. minucie meczu po podaniu „Okonia”, chyba z rzutu rożnego.

Do dziś pamiętam też, jak wracaliśmy i po drodze wjechaliśmy do rodziny Mirka w odwiedziny. Wzięliśmy od nich kaczki - one jechały z nami przez całą drogę. Mirek wrócił do domu, żona pewnie już spała, więc nie bardzo wiedział, co z tym zrobić. I ostatecznie ta kaczka wylądowała na balkonie. Dobrze, że nigdzie nie odfrunęła... Ale Grażyna musiała być zdziwiona, gdy rano otworzyła drzwi balkonowe. Ale przynajmniej było wiadomo, co u Okońskich na obiad będzie, bo kaczka oczywiście trafiła na stół.

Jerzy Łupicki, były sponsor Lecha
W Lechu wszyscy byli pewni, że on nie pójdzie do Legii. Co więcej, obiecali mu poloneza, a potem z tej obietnicy się nie wywiązali, tłumaczyli się, że nie ma jakiegoś klucza i nie mogą talonu pobrać. Trochę to wszystko śmieszne, tak to nie powinno się potoczyć, bo wszystko było zaplanowane. A Legia mu praktycznie od razu dała wszystko, przekabacili nam Mirka i pojechał do Warszawy. Wcale nie musiał, bo tak wszystko było załatwione, żeby nie szedł do Legii. To już było w jego gestii.

Z jego powrotem do Poznania to też nie było tak różowo, jak się niektórym wydaje. Myśmy do niego do Warszawy kilka razy jeździli, ale Mirek się nas zwyczajnie bał, myślał, że mamy do niego pretensje za ten finał Pucharu Polski w Częstochowie przegrany 0:5. On się chyba martwił, że Poznań mu tego nie wybaczy. Chował się, uciekał. W końcu jednak nie było wyjścia i przyjechaliśmy pod sam stadion i go zgarnęliśmy. Wszystko się przedłużyło przez wprowadzenie stanu wojennego. Uzbieraliśmy te pieniądze, jakie sobie życzyła Legia, razem z klubem i go wykupiliśmy. Mirek miał taką lewą nogę... jak dzisiaj ma Leo Messi. Potrafił zakręcić każdego. Gdyby grał dzisiaj, zarabiałby milion euro miesięcznie, żyłby sobie jak król.
Hilary Nowak, wiceprezes Lecha w latach 1979-86
Mirek nie wiedział, co zrobić, nie był pewny, ale też z tego, co pamiętam, to trochę zabiegał o to, żeby tam pójść. Jak to Mirek: chciał być dobry dla wszystkich - i dla jednego klubu, i dla drugiego. A to nie zawsze tak się da.

W Warszawie miał to, czego sobie zażyczył. Miałem do niego wielki żal, jak odchodził, bo był naszym najlepszym zawodnikiem. My jako działacze Lecha robiliśmy wszystko, żeby Mirek otrzymał status jedynego żywiciela rodziny. I to się udało, tyle że on sam nie chciał za bardzo z tej możliwości skorzystać... Widocznie skusili go w Warszawie czymś. Co ciekawe, również w kwestii jego powrotu do Poznania nie wszystko poszło gładko. Sam Mirek również był w tej kwestii nieco oporny. Ale ostatecznie trafił do nas i odwdzięczył się świetną grą w kolejnych latach, także w meczach z Legią.

Oczywiście w jego powrocie do nas wielkie znaczenie miały nie tylko starania Lecha, ale też prywatna inicjatywa lokalnych przedsiębiorców, którzy pomogli zebrać odpowiednią kwotę. To były wielkie, jak na tamte czasy, pieniądze, z tego co pamiętam to około 600 tys. złotych. Nie chcę już nawet wspominać ilu pułkownikom, generałom naraziłem się przez sprawę powrotu Mirka do Poznania…

Piotr Mowlik, były bramkarz Lecha i Legii
Nikt z nas nie miał pretensji do Mirka, że poszedł do Legii, w Warszawie znacznie polepszyły mu się przecież także warunki życiowe, a jednocześnie mógł cały czas grać na najwyższym poziomie.

Wszyscy przyjęliśmy to ze zrozumieniem. Mówiliśmy sobie, że może lepiej, że odchodzi teraz, póki jest młody. Wiedzieliśmy, że Mirek nie idzie do Legii na zawsze, że do nas wróci i słowa dotrzymał. Miałem przyjemność grać z wieloma świetnymi piłkarzami: Kaziem Deyną, Włodkiem Lubańskim i muszę powiedzieć, że Mirek niestety nie potrafił sprzedać swoich umiejętności i spokojnie mógł grać na tak samo wysokim poziomie, jak oni. Nie bez podstaw mówiło się, że ma lewą nogę lepszą od Maradony.

Czy był najlepszym piłkarzem w historii Lecha? Trudno jednoznacznie stwierdzić, bo Lech miał znakomitych piłkarzy wielu. Takimi typowymi lechitami byli raczej Hirek Bartczak czy Teoś Napierała. Do dzisiaj w głowie tkwi mi ten sławetny finał Pucharu Polski, który przegraliśmy tak wysoko. Na pewno nie zasłużyliśmy wtedy aż na tak srogą lekcję, a znamienne było to, że udzielał nam jej kolega z zespołu, Mirek Okoński. Cieszę się, że los sprawił, że mogłem grać w jednej drużynie z tak wielkim piłkarzem.
Krzysztof Pawlak, były piłkarz Lecha
O umiejętnościach technicznych i dryblingu Mirka krążyły prawdziwe legendy, ja miałem okazję się przekonywać na własnej skórze, bo tak się układało, że on na treningach grał na lewej stronie ataku, a ja na prawej obrony. Co rusz stawaliśmy twarzą w twarz i mówię dziś zupełnie szczerze, że nie były to łatwe pojedynki.

Na pewno wiele z takiej rywalizacji się nauczyłem i jedno mogę śmiało powiedzieć: taki piłkarz już szybko się nie urodzi, być może będziemy musieli czekać na podobnego zawodnika kilkadziesiąt lat. Mirek Okoński to jeden z lepszych piłkarzy, jacy grali na polskich boiskach i chyba najlepsza lewa noga - trudno mi przypomnieć sobie drugiego piłkarza z tak wielkimi umiejętnościami technicznymi.

Dla niego warto było przychodzić na mecze, żeby podziwiać jego kunszt - tam, gdzie grał, kibice przychodzili głównie po to, żeby zobaczyć go w akcji - czy to w Poznaniu, Warszawie czy Hamburgu, gdzie przecież też cieszył się wielkim szacunkiem i został wybrany najlepszym obcokrajowcem sezonu w Bundeslidze i drugim piłkarzem ligi. Miło nieraz spotkać się z Mirkiem, jeśli jest taka okazja i powspominać stare dobre czasy, także pojedynki na treningach. Był wielkim piłkarzem, a nadal jest dobrym kolegą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski