18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Górny: Muzyka i życie według kompozytora [ZOBACZ ZDJĘCIA]

Marek Zaradniak
Ponad 40 lat goniłem za sławą i pieniędzmi próbując się zrealizować zawodowo i życiowo. Teraz jest czas na oddech - mówi Zbigniew Górny tuż przed swymi 65. urodzinami
Ponad 40 lat goniłem za sławą i pieniędzmi próbując się zrealizować zawodowo i życiowo. Teraz jest czas na oddech - mówi Zbigniew Górny tuż przed swymi 65. urodzinami Paweł Miecznik
O muzyce, ale także i o tym, co jest w życiu najważniejsze, tuż przed 65. urodzinami ze Zbigniewem Górnym, kompozytorem i dyrygentem, rozmawia Marek Zaradniak

Niebawem, bo 6 marca skończy pan 65 lat. To czas, w którym w Polsce mężczyźni przechodzą na emeryturę. Będzie Pan emerytem?
Zbigniew Górny: Kiedyś wydawało mi się tak naprawdę, że to koniec życia. Przynajmniej artystycznego, ale teraz widzę, że mam jeszcze trochę do zrobienia. Jeszcze mam trochę planów i myślę, że starczy czasu, aby je zrealizować.

Zdradzimy je?

Zbigniew Górny: Ciągle marzę, aby stworzyć musical. Znaleźć temat i sponsora oraz miejsce, by go wystawić. Ale niestety coraz trudniej znaleźć kawałek polskiej duszy. Wszystko jest zamerykanizowane, a brakuje prawdziwej polskiej nuty. Już nawet w muzyce w filmach tę polską duszę trudno znaleźć.

Ale też coraz trudniej spotkać Zbigniewa Górnego w Poznaniu. Coraz rzadziej się Pan pokazuje. Nie ma zapotrzebowania na Pańskie propozycje?
Zbigniew Górny: Temu się właśnie bardzo dziwię i boleję nad tym, że w Poznaniu nie ma miejsca na kolejną dobrą imprezę, bo gdy załatwiałem pieniądze i telewizję, grałem w Poznaniu i ten Poznań hołubiłem, to i mnie w Poznaniu hołubiono. Teraz koncertuję w wielu miejscach w Polsce. W Bielsku-Białej, w Jeleniej Górze, a ostatnio w Słupsku i w Koszalinie. Tam wszędzie są filharmonie, z którymi grałem koncerty sylwestrowe i karnawałowe. Mógłbym je grać też w Poznaniu, ale od kilku lat nie znalazłem tu oddźwięku na moje propozycje…

Wiosną ubiegłego roku mówiliśmy o powrocie Gali Piosenki Familijnej. Nie udało się jej zorganizować. Dlaczego?
Zbigniew Górny: Próbowaliśmy ją reaktywować. Okazało się jednak, że Poznań w okresie letnim nie za bardzo miał ochotę się bawić. Bilety nie rozchodziły się zbyt dobrze i kontrahent się z pomysłu wycofał. Może jeszcze kiedyś powrócimy do tego pomysłu. Ale nic na siłę.

A czy ma Pan propozycje filmowe. Kiedyś tworzył Pan sporo muzyki filmowej?
Zbigniew Górny: To był bardzo aktywny okres w moim życiu. Poznałem Wojtka Wójcika i zrobiłem muzykę do ośmiu jego filmów. Potem za jednym zamachem pojawili się Andrzej Wajda i Piotr Szulkin. Praktycznie co roku robiłem coś dla filmu, a z Izabelą Cywińską robiłem muzykę teatralną. Trochę mi żal, bo uważam, że mam warunki i doświadczenie, aby tworzyć muzykę filmową i teatralną, ale mam co robić i czuję się spełniony.

A piosenki?
Zbigniew Górny: Mam zamówienia, ale coraz mniej mi się chce.
Dlaczego?
Zbigniew Górny: Z prostego powodu. Jak widzę, co się w Polsce lansuje, to odechciewa mi się ścigania z kimkolwiek, chodzenia do telewizji śniadaniowych, opowiadania, chwalenia się i lansowania. W Polsce jest tak, że każda płyta musi mieć swoją okrężną drogę od telewizji śniadaniowej właśnie po Kubę Wojewódzkiego. Nic się nie dzieje przypadkowo i nawet średniej wielkości towar musi przejść tę drogę. A ci, którzy naprawdę tworzą, jak na przykład Zbigniew Wodecki, nie chodzą tymi drogami, bo nie chcą i ja też nie chcę.

Wspomniał Pan Zbigniewa Wodeckiego. Gala z jego udziałem z okazji otwarcia Hali Ziemi w Poznaniu też nie doszła do skutku.
Zbigniew Górny: To dla mnie przykład niesprawiedliwości, że Halę Ziemi otwiera gwiazda z Zachodu, a nie ktoś od nas. Czasami nasze produkcje poznańskie są lepsze od tych zagranicznych. Nie mówiąc już o tym, że są też o wiele tańsze.

Skoro już dotykamy tego problemu, czy polska muzyka rozrywkowa ma szansę na to, by zaistnieć w świecie? Czy wiąże się to może z tak zwanym zapotrzebowaniem na Polskę?
Zbigniew Górny: To złożona sprawa. W Polsce w tej chwili nagrywa się wszystko z myślą o sprzedaniu na Zachód. To anglojęzyczna sieczka mniej lub bardziej podrabiana czy wzorowana na produkcjach amerykańskich czy brytyjskich. Gubimy nasz narodowy potencjał. To, co wyróżnia naszą kulturę w świecie. A tymczasem powinniśmy sprzedawać właśnie to, co gra w polskiej duszy, to, co mamy w genach. Tym powinniśmy handlować, a nie podróbkami czy czymś, co jest próbą naśladownictwa. Nie znam przypadku, może poza Michałem Urbaniakiem, który gra międzynarodową muzykę jazzową, osoby, która przebiłaby się na rynku komercyjnym. Natomiast przykład Jana A.P. Kaczmarka to wskazanie na polską nutę, na polską duszę. Piszących muzykę filmową w USA są tysiące, ale przebija się kilkudziesięciu. A więc jest szansa na przebicie się z polską kulturą, jeśli sprzedajemy coś autentycznie swojego, co zawiera narodowy potencjał. Chopin nieprzypadkowo jest Chopinem, Szymanowski Szymanowskim czy Lutosławski Lutosławskim. W ich twórczości jest nasza, charakterystyczna nuta.

Zawsze chciał Pan być muzykiem?
Zbigniew Górny: Urodziłem się chyba muzykiem, bo w mojej rodzinie wszyscy grali. Moja wnuczka się trochę dziwiła, że tak wszyscy gramy, ale teraz już się nie dziwi, kiedy babcia gra, dziadek gra, tata gra. Wszyscy koledzy, którzy przychodzą do tatusia czy do dziadka, też grają. Tradycja muzykowania w mojej rodzinie to była rzecz naturalna. Dziadek był skrzypkiem samoukiem, ojciec skrzypkiem, który potem nauczył się grać na akordeonie i fortepianie. W domu stał fortepian i grałem na nim jeszcze, zanim chodziłem do szkoły. Sam nie wiem, kiedy się nauczyłem. Chyba miałem to zakodowane.
Ale jestem antytalentem, jeśli chodzi o grę na gitarze. Nie nauczyłem się grać choć trzy razy próbowałem. Za każdym razem się zniechęcam i pewnie się już nie nauczę, choć bardzo lubię muzykę klasyczną graną właśnie na gitarze. Jako dziecko grałem na trąbce sygnałówce wszystkie fanfary na koloniach. W domu był akordeon i też się nauczyłem grać. Mój syn też na czymś, co chwyci w rękę, potrafi zagrać. Choć jest klawiszowcem, to jak trzeba, zagra na gitarze basowej.

Najbardziej jest Pan znany z założonej przez siebie orkiestry. Jak ona aktualnie funkcjonuje?
Zbigniew Górny: Wtedy, kiedy powstawała, to był szczęśliwy splot zdarzeń. Wszystko wzięło się ze spotkania w Estradzie Poznańskiej z Zenkiem Laskowikiem i z pierwszego zespołu muzycznego w Teyu, z którego powstała orkiestra. To były dobre czasy. Propaganda sukcesu potrzebowała nowych, młodych zdolnych i otwartych na świat. Byłem młody i zwinny. Graliśmy muzykę niezwykle otwartą. Byliśmy wtedy tą petardą, która miała wybuchnąć.
Dziś moja orkiestra nadal istnieje. To młodzi ludzie, z którymi współpracuję od prawie 15 lat. Mają własną nazwę Young Band. To zespół Piotra Kończala złożony z muzyków, z którymi mój syn współpracował w czasach liceum muzycznego. Pierwszy raz zagrali ze mną przy okazji Gali Piosenki Familijnej. W momencie, gdy występują pod moją dyrekcją, przyjmują nazwę Górny Orchestra. Teraz występuję też z innymi orkiestrami i z sekcją rytmiczną z dr. Wojciechem Olszewskim w roli głównej.
Wiele koncertowaliście na festiwalach. Który z nich miał dla Pana szczególne znaczenie?
Zbigniew Górny: W pamięci pozostaną festiwale interwizji. Włożono w nie ogromne pieniądze. Były największe gwiazdy demoludów, dzięki czemu miałem możliwość dotknięcia prawdziwej, komercyjnej, profesjonalnej roboty, choć dziś twierdzę, że wtedy nie do końca byłem do tego przygotowany. Była to też szansa na zetknięcie się z prawdziwą amerykańską muzyką. Z Gary Brookerem, z zespołem Temptations czy z Glorią Gaynor. To były wtedy gwiazdy pierwszej wielkości. Było to dla mnie niezwykle ważne doświadczenie zawodowe.

Czy uważa Pan, że teraz po 20 latach kapitalizmu prowadzenie własnej firmy artystycznej jest opłacalne?
Zbigniew Górny: Nie wiem, bo moja działalność w tej chwili ogranicza się do pośredniczenia w różnych kontraktach. 20 lat temu, gdy miałem dostęp do telewizji, produkowałem programy, mając ogromne poparcie Niny Terentiew i innych dyrektorów "Dwójki". Od paru lat tego nie robię, więc firma potrzebna jest dla przerobienia papierków i dla ZUS-u.

Muzyka to Pan zawód. Z tego Pan żyje, ale Pana wielką pasją był zawsze tenis. Czy nadal tak jest?
Zbigniew Górny: Chwilowo musiałem zawiesić tenis na kołku, dlatego że złapałem przez tę niekontrolowaną miłość kontuzję, która jest trudna do wyleczenia. Walczę. Na razie uniknąłem operacji. Miłość do tenisa pozostała, ale jest ona aktualnie… platoniczna.

Kilka lat temu marzył Pan o wspięciu się na Kilimandżaro oraz o domu w południowej Francji.
Domu we Francji już nie wybuduję, aczkolwiek różnie to przecież bywa. Ciągoty do posiadania są u mnie coraz mniejsze. Bardziej mam ochotę przeżywać, niż inwestować. Wolę być, niż mieć.

To przyszło z wiekiem?
Zbigniew Górny: Tak. Młody człowiek chce mieć wszystko. Myślałem o domu w południowej Francji, która mnie zauroczyła, a nawet o tym, aby przenieść się do Australii, która również mnie zauroczyła. Chciałem tam bywać częściej. Żyć przez pół roku. To jeszcze ciągle mam przed sobą, aczkolwiek uważam, że zostało mi już tak mało czasu, a muszę poznać jeszcze parę rzeczy. Marzę o podróży po Indochinach, pojechaniu na koniec Afryki i do jej środka. Chciałbym zobaczyć Amerykę Południową. Pojeździć tam przez półtora lub dwa miesiące. Wymaga to jednak czasu, zdrowia i sporych pieniędzy. Mam jednak nadzieję, że jeszcze w życiu coś fajnego pod względem artystycznym zrobię i będę mógł zrealizować te pomysły.

A czego możemy spodziewać się w roku 2013?
Zbigniew Górny: Koncertem ze Zbigniewem Wodeckim i Filharmonią Bałtycką mam otworzyć sezon letni.Będę grał też imprezy firmowe, w których hasłem wywoławczym będzie biesiada. Zresztą coraz więcej mam propozycji, aby wskrzesić biesiady, bo tak naprawdę na rynku poza podróbkami nie ma nic alternatywnego. Aczkolwiek mam też świadomość, że schodzę z pierwszej linii i trzeba oddać pole. Być może takie jest prawo życia. Ja już swoje wygrałem, swoje zarobiłem, wybawiłem się, więc trzeba zwalniać miejsce dla innych. Tylko żeby oni byli lepsi ode mnie, a nie tylko młodsi.

Chce Pan zejść z pierwszej linii, a przecież zwykle muzycy to ludzie długowieczni, grający do końca.
Zbigniew Górny: To różnie bywa. Dyrygenci to niezwykle żywotni ludzie. Karajan, Stuligrosz dyrygował do końca życia, zachowując pełną świadomość. Nie wybieram się jeszcze na tamten świat, ale ponad 40 lat goniłem za sławą i pieniędzmi, próbując się zrealizować zawodowo i życiowo. Teraz jest czas na oddech.

Rozmawiał Marek Zaradniak

NAJNOWSZE INFORMACJE Z POZNANIA I WIELKOPOLSKI: GLOSWIELKOPOLSKI.PL

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski