Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Górny: W apartamencie własnych czereśni żal

Marek Zaradniak
Zbigniew Górny: W apartamencie własnych czereśni żal
Zbigniew Górny: W apartamencie własnych czereśni żal Maciej Urbanowski
Wszystko, co potrzebne, mam tu pod ręką. Poza tym, patrząc przez okno, widzę piękną Wartę, po której pływają statki - mówi Zbigniew Górny, dyrygent i kompozytor.

Przez wiele lat mieszkał Pan w domu jednorodzinnym. Teraz mieszka Pan w jednym z poznańskich apartamentowców. Skąd ta zmiana? Czy wiąże się to z wiekiem?
Zbigniew Górny: W domu jednorodzinnym, co było moim marzeniem, mieszkałem przez 25 lat. Wtedy cała nasza grupa teatralno-kabaretowo-muzyczna chciała mieć domy. Zenek Laskowik, Andrzej Ellmann, Eleni i wielu innych chcieliśmy mieć domy i mieliśmy je. Staliśmy się ich posiadaczami mniej więcej w tym samym czasie. To były tak zwane domy siedliskowe, czyli zasiedlaliśmy je dziećmi, ale w pewnym momencie zostałem sam na 200 metrach kwadratowych. Dom był świetny, dopieszczony i stwierdziłem, iż trudno, aby te 200 metrów służyło tylko jednemu człowiekowi. Postanowiłem więc ograniczyć swoje pole siedzenia i przeniosłem się w miejsce, gdzie zawsze chciałem być. To miejsce nieprawdopodobnie urokliwe, bo z okien widzę Wartę i pływające po niej stateczki.

Warta chyba była zawsze Panu bliska, bo przecież jest Pan człowiekiem z Garbar. A to druga strona rzeki.
Zbigniew Górny: Tak, to prawda. Wychowałem się na Garbarach. Więc tu, na Chwaliszewie, na Zagórzu znam każdy kąt. Wszędzie gdzieś tu urzędowałem jako chłopak. W związku z tym siłą rzeczy ciągnęło mnie w te strony. Dlatego postanowiłem ułatwić sobie życie. Zmienić dom na apartament w cudownym miejscu. Teraz jest tak, że zamykam drzwi i już mnie nic nie obchodzi, czy zaleje dach czy zasypie śnieg. Wygoda życia spowodowała, że znalazłem się w miejscu, które najbardziej mi odpowiada.

Ile tu jest pokoi?
Zbigniew Górny: To apartament trzypokojowy. Nieduży, bo ma 80 metrów. Jeden pokój służy jako archiwum, taka moja izba pamięci. Drugi jest sypialnią, a trzeci jest living roomem połączonym z kuchnią. Tam mogę grać w karty i tam właśnie przyjmuję gości. Jestem w stanie przyjąć przy stole 16 osób. To jest to, o co mi chodziło. Integracja plus wygoda, a z drugiej strony przyjemność oglądania miasta z perspektywy Warty. Mam siedem minut rowerem do placu Wolności, dziesięć minut do najbliższego baru na Starym Rynku, a pięć minut do mostu Jordana i innych atrakcji. Miejsce jest więc wręcz wymarzone. Czekałem na nie 6 lat. Gdy okazało się, że budują takie cudo, to natychmiast skorzystałem z okazji.

A gdzie się mieszkało lepiej. W domu siedliskowym czy w mieszkaniu. Jakie widzi Pan różnice?
Zbigniew Górny: Dom miał swoje zalety. Jedną z nich była piękna czereśnia, którą sam posadziłem i rodziła co roku kilkanaście kilogramów owoców. Pierwsze czereśnie, jakie jadłem wiosną, były zawsze z mojego drzewa. W środku z kolei nikt mnie nie widział. Chyba że z helikoptera. Wynoszenie śmieci wiązało się z wyjściem tylko za róg. Umycie samochodu też nie stwarzało żadnego problemu. Mogłem powiesić sobie hamak między jabłonią a orzechem i bujać się. Ale były też kłopoty. Gdy spadł śnieg, to trzeba było zadbać o to, aby dach się nie zapadł i żeby nie kapało domownikom na głowę. W związku z tym trzeba było znaleźć pana-pomocnika, który ten dach oczyścił. Trzeba było odmalowywać wszystko i czyścić, a tu mam jasny, prosty obowiązek zgłaszania usterki, którą ktoś ma naprawić. A ja tylko płacę za to, żebym miał to wszystko pod ręką. O tym, że zamieniłem domek na mieszkanie zadecydowały też względy ekonomiczne. Utrzymanie domu to zimą wydatek ok. 2500 zł za gaz, którym trzeba było dom ogrzać. Tutaj mam 500 zł czynszu i nie martwię o nic. Rocznie dopłacam jeszcze 200 zł, a resztę, czyli pieniądze, które zaoszczędzę na gazie czy zasilaniu kieszeni ogrodników i dekarzy mogę sobie przeznaczyć na dobrą wycieczkę. Raz do roku mówię wszystkim, że jadę na koszt moich robotników!

Kiedyś w naszej rozmowie wspominał Pan, że planuje kupno domu we Francji. Kupił Pan?
Zbigniew Górny: To wariactwo ciągle we mnie tkwi i czasami mówię, że jeśli uda mi się jeszcze napisać jakiś dobry przebój, to kto wie, czy się nie zdecyduję. Ale w Polsce też są piękne tereny. Teraz wróciłem z Beskidów, gdzie mam urocze miejsce, w którym można wypocząć. To przepiękna miejscowość Jaworze. Ilekroć tam jestem, a jestem kilka razy w roku, to myślę sobie, że może tam coś kupię. Ale z drugiej strony, jak mam jechać z Poznania 5 godzin, by pobyć tylko przez chwilę, to chyba trochę bez sensu. Lepiej wsiąść w samolot i polecieć na południe Francji albo do Grecji.

No właśnie. Można teraz kupić greckie wyspy. Nie myśli Pan o tym?
Zbigniew Górny: Wyspę to nie, ale może kawałek jakiejś chałupki za 20 tys. euro, bo takie są tam teraz ceny. Zastanawiam się, bo przecież to jest już teraz naprawdę dla nas dostępne.

A jakie minusy ma mieszkanie w apartamentowcu?
Zbigniew Górny: Tu jest oczywiście ograniczona przestrzeń. Przy 80 metrach chciałoby się mieć jeszcze 20, a może i 30 dodatkowych. No i nie mam niestety balkonu widokowego. To błąd architektoniczny, ale nie wyraziła na to zgody ówczesna pani konserwator zabytków. Ale apartament i tak kupiłem, bo bez balkonu też jest piękny. Poza tym niczego mi nie brakuje. Jest tu bardzo cicho, spokojnie i mam piękne widoki. Nie narzekam więc, tylko cieszę się miejscem, w którym mieszkam.

W living roomie znalazło się miejsce na instrumenty. Na fortepian, gitarę. Sam Pan wszystko tu urządził?
Zbigniew Górny: Przyznam nieskromnie, że od początku miałem wizję tego mieszkania. Ono według planów architektonicznych wyglądało trochę inaczej. Wspólnie z moimi architektami przebudowałem je, wymieniając wiele rzeczy zaplanowanych przez projektantów. Moim zdaniem to mieszkanie niezwykle przyjazne. Wszystko mam pod ręką, co jest mi potrzebne. A mnie jest potrzebny przede wszystkim fortepian. Z garażu wjeżdżam windą bezpośrednio do mieszkania. Nie muszę nosić bagaży. A jeśli bym miał kłopoty z chodzeniem, to podjadę pod samą windę i zrobię tylko dwa kroki i jestem już w apartamencie. To wszystko są historie przyszłościowe, bo życie trzeba sobie przecież na starość ułatwić. Może będzie mi kiedyś wózek potrzebny? Aczkolwiek dom też miałem parterowy, więc z wózkiem nie byłoby problemu. Ale teraz tamten dom służy młodej rodzinie z dwójką dzieci i teściową. Dzieciaki mają piękne warunki do zabawy. Grasują sobie bezpiecznie po wewnętrznym ogródku. Jestem więc szczęśliwy, że przejęli ten dom ludzie, którym on tak dobrze służy.

Tam miał Pan jednak swoje studio nagrań...
Zbigniew Górny: To nie było studio nagrań, ale studio do wszystkiego. Gdy nie mieliśmy sali na próby, to próbowała tam orkiestra. Było czasami bardzo głośno. Hałasowaliśmy, ale było to miejsce, gdzie można było robić próby. Trochę żałuję, że nie przejął tego mój syn, który ma swoje studio. Mógłby je mieć właśnie tam.

W living roomie stoją instrumenty, ale wspomniał Pan, że w pokoju archiwalnym są pamiątki. Ma Pan tam także inne instrumenty?
Zbigniew Górny: Tak, tam jest wszystko to, co zostało po orkiestrze. Moje kompozycje, partytury, płyty, artykuły o mnie i ciekawostki przewiezione ze świata. Służy to często mojej wnuczce, która przeglądając to dziwi się, że to ja jestem autorem tych kompozycji, etc.

A które z tych pamiątek są szczególnie dla Pana ważne?
Zbigniew Górny: Specjalnie nie przywiązuję do tego wagi. Dostałem gdzieś jakieś medale, dyplomy. To rzeczy, które mówiąc szczerze są z tzw. nadania. A przecież swoją wartość człowiek określa tym, co po sobie zostawi, a nie tym, kto ile ma medali. Puchary, jakie otrzymałem za sukcesy w tenisie przenosząc się z większego mieszkania musiałem niestety wyrzucić. Została mi jednak statuetka "Eleganta z Mosiny". Mam też jedną z najcięższych rzeczy, jaką miałem w domu. To puchar z okazji 50-lecia telewizji. Nie da się tego unieść więc służy do... zapierania drzwi balkonowych. Mam też takie ciekawostki jak pierwszy progam Teya. Zastanawiam się czy dźwignie to wszystko moja rodzina, czy połapią się w tym wszystkim moi spadkobiercy. Trzymam to też trochę z sentymentu. Mam jednak świadomość, że nie zasłużyłem na jakieś wielkie muzeum jak Arkady Fiedler. Nie mam takich ambicji. Znam swoją wartość. Z jednej strony mam poczucie absolutnego spełnienia, choć oczywiście chciałbym jeszcze zrobić coś fajnego. Coś, co mnie kręci. Ale generalnie chodzi o to, aby być zdrowym i żyć w zgodzie z naturą i z ludźmi.

Udaje się to Panu osiągać?
Zbigniew Górny: Tak, teraz wróciłem właśnie z tenisa. Siedziałem przez pięć dni w górach z ludźmi, których lubię, i z którymi spełniam się towarzysko. Heniu Sawka jest niesamowitym gawędziarzem. Krzesimir Dębski też opowiada piękne rzeczy. Maurycy Polaski z "Kabaretu pod Wyrwigroszem" to też ciekawa osobowość, a do tego Stan Borys. To grupa ludzi, z którymi przez pięć dni biesiadujemy i gramy w tenisa. Wszystko, co można mieć przyjemnego na wakacjach, to my tam właśnie mamy.

Mówi Pan, że chciałby zrobić jeszcze coś fajnego, innego, ale póki co szykuje się Gala Piosenki Kabaretowej.
Zbigniew Górny: Przedpremiera była w lipcu, w Świnoujściu. Do amfiteatru przyszło ponad 3 tys. ludzi. Prawdziwa premiera odbędzie się 4 października w Sali Ziemi w Poznaniu. Poprowadzą ją Artur Andrus z Kasią Pakosińską. Myślę, że to świetny duet, który się wzajemnie uzupełnia. Będzie to kompendium wiedzy o piosence kabaretowej od lat 30. po 80., czyli pół wieku piosenki kabaretowej. Wystąpi m.in. Olga Bonczyk, Kasia Jamróz, Anna Guzik, Beata Rybotycka, kabaret Elita, Krzysztof Hanke z kabaretu Rak, Krzysztof Tyniec, Rudi Schubert. W sumie będzie około 20 artystów, którzy zaśpiewają. Opowiemy też, skąd się te wszystkie piosenki wzięły. Będą takie przeboje jak "Monika, dziewczyna ratownika" i "Wars wita was", a także "Kurna chata". Będzie "Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny", a finałem będzie finał warzywny Zenka Laskowika, czyli "Bo mu musimy być silni i zdrowi".

A jak funkcjonuje Jubileuszowa Gala Biesiadna?
Zbigniew Górny: 30 listopada będą "Poprawiny" dla tych, którzy nie zdążyli poprzednio obejrzeć tego programu. Ale jeżdżę też z tym po Polsce. Byliśmy w Kołobrzegu, w Ustroniu. Wszędzie amfiteatry były pełne. Bawimy się jak 20 lat temu. Widać więc, że duch biesiadny w Polsce nie ginie i że warto grać. Mam już zresztą zamówienie na czerwiec przyszłego roku do Bielska-Białej na 10 tys. ludzi!

Wspomniał Pan, że jeśli napisze jeszcze jakiś przebój, to kupi ten wymarzony dom we Francji. Ma Pan już jakiś pomysł na nowy przebój?
Zbigniew Górny: Co chwilę teraz ktoś ma jakiś comeback, choćby Zbigniew Wodecki. Nic nowego nie napisał, a śpiewa i gra piosenki sprzed 40 lat. Ja też mam piosenki, które mogę wyciągnąć i zrobić je na nowo. Skaldowie po "Nie domykajmy drzwi" też niczego nowego nie zrobili, a grają z powodzeniem cały czas. Kombii i inne zespoły też nie mogą sprzedać się z nową jakością, bo nie jest to czas lansowania nowych przebojów. Utarło się tak, że składankę robi się z tego, co ludzie już znają i lubią. Rzadko komu z naszego, starszego pokolenia udaje się realizować w nowych rzeczach. To jest też kwestia bodźca. Dla mnie takim bodźcem było robienie muzyki baletowej. Dało mi to satysfakcję, choć może nie do końca stało się hitem. Teraz chciałbym napisać musical. Napracować się, żeby coś z tego było i dało efekt do końca życia. Scenariusz potrafię wymyślić w ciągu dwóch godzin. Kto wie, może więc ten musical uda mi się jeszcze zrealizować?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski