Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Wodecki na... OFF Festivalu

Kamil Babacz
Zbigniew Wodecki wystąpi na OFF Festivalu z grupą Mitch & Mitch
Zbigniew Wodecki wystąpi na OFF Festivalu z grupą Mitch & Mitch OFF Festival
Na tegorocznym OFF Festivalu wystąpi Zbigniew Wodecki – artysta, który raczej nie kojarzy się z muzyką alternatywną. A jednak to jej słuchacze i twórcy zachwycają się płytą, o której zapomniał nawet sam twórca.

Trudno się dziwić tym, którzy pukali się w głowy, gdy polski internet obiegła informacja o koncercie Zbigniewa Wodeckiego na OFF Festivalu. Kojarzony z „Pszczółką Mają” i „Chałupami” piosenkarz estradowy, posiadacz wyjątkowo bujnej fryzury i juror w programie „Taniec z gwiazdami” nie jest artystą, który przychodzi do głowy, gdy myśli się o najważniejszym festiwalu muzyki alternatywnej w Polsce. A jednak istnieje grupa ludzi, którzy nie mają wątpliwości – Zbigniew Wodecki, jak mało kto, zasługuje na to, by wystąpić na OFF Festivalu. Wszystko z powodu jednej płyty, która nie zawiera nawet żadnego przeboju. Albumu, o którym zapomniała nie tylko polska publiczność, ale i jego autor, a który zasługuje na to, by traktować go jak skarb narodowy.

Zapomniany świat
Wydany w 1976 roku debiut, zatytułowany po prostu „Zbigniew Wodecki”, śmiało można uznać dziś za muzykę alternatywną. W głównym nurcie po prostu nie istnieją obecnie tak wyrafinowane kompozycje, tak ciekawie zaaranżowane. A i sama alternatywa rzadko wznosi się na podobny poziom artystyczny. Nie powinno więc dziwić, że hołd Wodeckiemu składają ci artyści i słuchacze, którzy myślą niekonwencjonalnie – nie skreślają dorobku polskiej muzyki innej, niż zagranej na gitarach, stworzonej nie tylko dla wykrzyczenia młodzieńczego buntu.

Taką postacią jest na pewno Macio Moretti, a właściwie Maciej Moruś – muzyk zaangażowany w niezliczoną ilość projektów (m.in. Mitch & Mitch, Starzy Singers, Baaba, ParisTetris, Shofar), współzałożyciel czołowej niezależnej polskiej wytwórni płytowej Lado ABC, laureat Fenomenu Przekroju i Paszportu Polityki. To właśnie Macio najpierw zaraził pasją do tej płyty swoich znajomych, a potem zaprosił Zbigniewa Wodeckiego na wspólny koncert – najpierw do radiowej Trójki, a potem na OFF Festival.

– Katowałem tę płytę. W pewnym momencie, podczas trasy koncertowej, słuchaliśmy jej w kółko. Mieliśmy prawdziwą obsesję, rozkminialiśmy teksty, rozkładaliśmy je na czynniki pierwsze. Cały czas czuliśmy ten paradoks, że wszyscy kojarzą Wodeckiego jako estradowego showmana, a tu mieliśmy zapomniany świat, o którym nikt nie mówi. Świat, który jest i zabawny, i wciągający, i niesamowicie bogaty muzycznie – opowiada.

W studiu Trójki Wodecki zadziwił wszystkich. Podczas koncertu Mitch&Mitch wyszedł niespodziewanie na scenę, wziął udział w spontanicznym pojedynku na keyboardową improwizację, a potem wykonał dwa utwory pochodzące z jego pierwszej płyty – „Posłuchaj mnie spokojnie” oraz „Panny mego dziadka”.

– Zadzwoniliśmy do niego, powiedzieliśmy, o co chodzi – że jesteśmy fanami jego pierwszej płyty i uważamy, że trzeba pokazać to światu. Wszedł w to na totalnym luzie. Nie było żadnych prób, chyba tylko z pięć osób na sali wiedziało, że jest jakiś tajny plan. Reszta była w szoku. Pokazał klasę – wspomina Moruś. Często mówi o nim „Wodeś”.

Bacharach i tropicalia
Ale o co w ogóle chodzi? Dlaczego to właśnie ten, a nie jakikolwiek inny zbiór polskich piosenek, miałby być tak wartościowy, że aż należy go zagrać w całości na katowickim festiwalu?

– Płyta Zbigniewa Wodeckiego z 1976 roku to właściwie unikatowe osiągnięcie wśród przedstawicieli muzyki środka tego okresu. Album, na którym praktycznie nie ma ani jednego przeboju, pozbawiony jest zarazem charakterystycznej dla wielu »dzieł« tej epoki jarmarczności, której – uwodzeni pokusą telewizyjnej popularności – ulegali w tamtym okresie nawet ci najlepsi – uważa Kuba Ambrożewski, były redaktor naczelny portalu screenagers.pl.

– Cenię ją tak bardzo głównie ze względu na idealny balans między trochę bajkowym klimatem a faktyczną wartością muzyczną: bogactwem aranżacji, różnorodnością, jakością melodii, liczbą dosyć słabo wyeksploatowanych w polskiej muzyce tropów i inspiracji – wtóruje mu Bartosz Iwański, autor komentarza do utworu „Posłuchaj mnie spokojnie” w rankingu najlepszych polskich utworów opublikowanym na tym portalu.

– Spokojnie można te utwory postawić obok wysmakowanego popu Burta Bacharacha albo puścić między Stereolab i Air, a w genialnych »Pannach mego dziadka« słyszę nawet prototyp wczesnego folk-hopu The Beta Band – zachwyca się Borys Dejnarowicz, jeden z założycieli portalu Porcys, członek zespołów The Car Is On Fire, CNC i Newest Zealand.
Sam Macio Moretti mówi, że na albumie są utwory genialne, utwory świetne i dwa, „na które trzeba znaleźć sposób”. Jednak trzy to prawdziwe petardy – „Rzuć to wszystko, co złe”, „Posłuchaj mnie spokojnie” i „Panny mego dziadka”. Szczególnie zafascynowały go muzyczne inspiracje Zbigniewa Wodeckiego.

– „Rzuć to wszystko, co złe” brzmi totalnie bacharachowo. Zawsze chciałem się go spytać o parę rzeczy – przede wszystkim o to, czy znał brazylijski ruch tropicalia. Piosenka „Panny mego dziadka” jest w swym duchu, harmonicznie bardzo podobna do utworu „The Empty Boat” z płyty Caetano Veloso. Spokojnie można by zrobić mash-up tych dwóch kawałków. Ja miałem wrażenie, że on totalnie wie, skąd czerpie, ale to nie jest jakieś zrzynanie. Jeśli lubisz muzykę i wiesz, co chciałbyś sam usłyszeć, to z tego co słuchałeś, z tego co cię interesuje, kroisz danie, które cię usatysfakcjonuje – ocenia Macio Moretti.

Piosenkarzem przez przypadek
Sam bohater tego zamieszania nie pamięta z początkowego okresu własnej kariery zbyt wiele. Przyznaje, że twórczość Burta Bacharacha, genialnego amerykańskiego kompozytora muzyki pop, miała na niego wpływ, lecz – jak mówi – raczej przeczuwał trendy niż je kopiował. Piosenkarzem został zresztą niemal przez przypadek.

– Ja się w ogóle nie szykowałem na piosenkarza. W międzyczasie jeździłem po świecie z Ewą Demarczyk jako skrzypek. Grałem w Anawie, w Piwnicy Pod Baranami, w orkiestrze symfonicznej Polskiego Radia i Telewizji w Krakowie. Musiałem skończyć średnią szkołę muzyczną. Miałem mnóstwo roboty, wszystko robiłem w ogromnym biegu. Śniadanie, obiad, kolacja, tu trzeba czasem napić się wódki w Piwnicy, tu trzeba wytrzeźwieć, pojechać do studia, a zaraz z Ewą wyjeżdżamy. W międzyczasie nagrałem sobie piosenkę – opowiada Wodecki.

Swoje utwory zaczął rejestrować, gdy odkrył możliwości magnetofonu wielościeżkowego. Siadał z gitarą, potem zaczął też śpiewać, pisał głównie przy pianinie, w wolnych chwilach rozwijał pomysły. Do nagrania albumu namówił go Wojciech Trzciński, późniejszy twórca warszawskiego Centrum Artystycznego Fabryka Trzciny. Pracował wtedy w Polskim Radiu w komisji, którą do życia powołał Władysław Szpilman. Zajmowała się kwalifikowaniem piosenek do nagrań. Ze Zbigniewem Wodeckim poznali się w
Piwnicy Pod Baranami.

„Któregoś dnia przyjechał Zbyszek z Krakowa, zasiadł do redakcyjnego pianina… »Wiesz, zaczynam pisać piosenki, to dopiero takie pierwsze próby…« i zagrał mi coś ładnego, tak trochę w stylu Burta Bacharacha, który był zresztą naszym, Zbyszka i moim, idolem. (…) Po kolejnych udanych sesjach radiowych zaproponowałem naszemu artyście, abyśmy wybrali się do Polskich Nagrań (…) nagrać jego pierwszą w karierze płytę długogrającą. Zbyszek długo się wahał, wiedział, że nie ma jeszcze wystarczająco dużego repertuaru” – pisze Trzciński w wydanej dwa lata temu książce „Pszczoła, Bach i skrzypce” – wywiadzie rzece, który Wacław Krupiński przeprowadził ze Zbigniewem Wodeckim.

W nagraniach wzięli udział znani muzycy – kompozytor i pianista Jacek Szczygieł, perkusista Wojtek „Malina” Kowalewski i „Ziutek” Gawrych, trębacz Andrzej Mazurkiewicz, grupa wokalna Alibabki. Cztery utwory, w tym cenione „Panny mego dziadka” i „Posłuchaj mnie spokojnie” „Zbig” skomponował wspólnie z Januszem Terakowskim – później autorem przeboju „Zacznij od Bacha”. Swój wkład wnieśli też Leszek Długosz, Andrzej Kuryło, Marian Skolarski, Paweł Howil, Marian Zimiński i Stanisław Halny.

– Przy każdej piosence, którą pisałem, chciałem się popisać, bo tego byłem uczony. Myślałem, że może to się przełoży na jakąś popularność, ale nie aż do tego stopnia. To była świetna zabawa. Myśmy wtedy nie liczyli na żadne profity, zaiksy – mówi Wodecki.
Luz, z jakim muzycy podeszli do nagrań, wyczuwają miłośnicy tych piosenek i dziś.

– Czuć, że to było robione na zajawie. Nie wiem, na jakiej podstawie to stwierdzam, ale czuję, że oni byli w to wczuci. Trzciński na okładce płyty pisze, że nagrywanie tej płyty to była sama przyjemność. Czuję, że to jest powiedziane szczerze – przekonuje Moretti.

Nauczyć się piosenek na nowo
Kuba Ambrożewski zauważa, że epoka Edwarda Gierka, w której zaczynał swoją karierę „Zbig”, wkraczała właśnie w schyłkowy okres, a wraz z nią musiało przeminąć wiele jej naczelnych gwiazd. Być może dlatego jego pierwszą płytę ceni dziś garstka, a młode pary raczej nie wybierają „Rzuć to wszystko, co złe” na pierwszy taniec (chlubnym wyjątkiem są Kuba i Agata Ambrożewscy). Wodecki nie śpiewa swoich pierwszych piosenek np. na festiwalu w Opolu. Zresztą za kojarzenie go nie z Burtem Bacharachiem, a Pszczółką Mają, sam jest nieco sobie winny – nie uchyla się przed wszelkimi chałturami.
Z drugiej strony – w świecie, w którym wizerunek stał się największą wartością, jaką mają do zaoferowania celebryci – jest w tej zdystansowanej do własnej kariery postawie coś bardzo odświeżającego.

– Wie pan, jak się śpiewa 40 lat i ma się samochód, trzeba zapłacić ubezpieczenie oraz za telefon, światło, gaz, mandaty itd., to trzeba się starać o jakieś koncerty. Obecność w telewizji, czyli pokazywanie gęby, ma duży wpływ na stawkę. U schyłku swojej kariery dostałem możliwość, by co sobotę być w telewizji i coś pieprzyć o tańcu, o którym nie mam pojęcia. Jedyne, co tam zrobiłem dobrego, to zwracałem uwagę na fantastyczną orkiestrę, która nie miała co robić, gdy audycja się kończyła. Równie dobrze mogę pojechać na wystawę krów rasowych do Holandii i też podnosić od jeden do dziesięciu – mówi bez skrępowania.
Koncertu na OFF Festivalu jednak nie może się doczekać, choć – jak mówi – jest leniem i na początku mu się nie chciało. Uznał jednak, że skoro pojawiła się okazja, by zrobić coś szalonego i zupełnie nowego w swojej niemal 40-letniej karierze, to warto spróbować. Być może kolejne osoby odkryją Zbigniewa Wodeckiego jako zdolnego muzyka i autora piosenek.

– Życzyłbym wszystkim śpiewającym sześćdziesięciolatkom, żeby jakaś młoda grupa z tak innym pomysłem na granie zainteresowała się ich twórczością – mówi z nieskrywaną dumą. – Dla mnie to tak świeże, dziwne i nowe, że jak mówię – czekam z niecierpliwością, co z tego wyniknie. To były fajne piosenki z fajnymi tekstami. Zupełnie wyleciały mi z głowy. Warto zaryzykować i nauczyć się ich na nowo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski