Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdzisława Sośnicka wraca do show biznesu. WYWIAD

Robert Migdał
Kaliszanka Zdzisława Sośnicka wspomina Kalisz, mówi szczerze o swojej nieobecności na scenie i zdradza swoje estradowe plany

Na samym początku muszę Pani powiedzieć, że szalenie się cieszę, że Pani muzyka wraca. Że Pani piosenki dostały drugie życie.
Wie pan, ja też się cieszę. I to chyba bardziej niż pan. Tyle lat czekałam... Możemy się więc licytować, kto cieszy się bardziej (uśmiech).

Skończą się wreszcie moje poszukiwania Pani płyt po aukcjach internetowych, w sklepach z płytami winylowymi. Polskie Nagrania wydały wszystkie Pani płyty, z krystalicznym dźwiękiem, w fenomenalnej jakości. Perełki.
Moje płyty, piosenki, były przez szereg lat w bardzo trudnej sytuacji. Piosenki były (i są nadal) dostępne, w obiegu, na płytach winylowych, ale zdaję sobie sprawę z tego, że czas życia płyt winylowych jest ograniczony. Oczywiście mogą one prze-trwać jeszcze bardzo, bardzo długo, ale w moim odczuciu cały świat muzyczny zmierza w całkiem innym kierunku: nagrania na CD, pliki mp3... I wydawało mi się, że jeżeli nie ocalę tej mojej muzyki teraz, w tej chwili, to te płyty w pewnym momencie przepadną.

Stałaby się tragedia.
(uśmiech) No, bez przesady, ale byłoby szkoda.

Jak to się stało, że rozpoczęła się akcja „ocalenie”, dzięki której do sklepów trafiły wszystkie nagrane dotychczas przez Panią płyty?
Dostałam propozycję od Polskich Nagrań, żeby wydać płytę składankę z moimi piosenkami. Miałoby się znaleźć na niej 40 utworów. Od razu odmówiłam, bo wydawało mi się, że kolejna składanka to nie jest to, o co mi chodzi, z czego bym była zadowolona. Dlatego zaproponowałam, że chciałabym wydać wszystkie moje płyty, raz jeszcze, właśnie u nich. Zgodzili się. Mieli moją zgodę, a dodatkowo zapewniłam ich, że postaram się pomóc, by inne firmy fonograficzne, które są w posiadaniu pozostałych płyt, wydały pozwolenie i licencję na wznowienie. I udało się.

Ale to był dopiero początek wielkiej pracy.
Wielkiej i ciężkiej. Po pierwsze poprosiłam o dobrego reżysera dźwięku. Od tego zaczęłam, bo wiedziałem, że tu tkwi klucz do tego, by dać słuchaczowi coś, po przesłuchaniu czego będzie zadowolony. Wiedziałam, że muszę dać jakość dźwięku, do jakiej jest przyzwyczajony w XXI wieku.

A po drugie?
Zastrzegłam, że moje wszystkie płyty, choć zostaną wydane jednocześnie, to muszą być sprzedawane oddzielnie: żeby moi fani, ci starsi i ci nowi, nie byli zmuszeni od razu kupić wszystkich. Dzięki temu słuchacz może sobie wybrać jedną płytę, dwie, a jak mu się spodoba, może dokupić kolejne.

Gdy usłyszała Pani swoje piosenki po wielu, wielu latach, na tych archiwalnych taśmach matkach, na których były nagrywane w studiu, to co Pani czuła? Odkrywała Pani, po kilkudziesięciu latach, te piosenki na nowo?
To, co usłyszałam, wprawiało mnie w osłupienie. Te piosenki na nowo mnie zaskakiwały. Nagle usłyszałam tyle pięknej muzyki, tyle pięknych aranży, tak wspaniale zagranych przez naszych polskich muzyków. To jest klasa sama w sobie. To moje zaskoczenie nie trwało długo, bo zaraz zabraliśmy się do pracy, żeby podnieść techniczny poziom tych nagrań. Bo te płyty miały w sobie wielki potencjał, ale trzeba było im pomóc. Wcześniej były świadomie korygowane do możliwości zapisu na płycie winylowej.

Zakasała Pani rękawy i sama pracowała przy realizacji dźwięku każdej piosenki, pilnowała Pani wszystkiego od początku do końca?
Tak, to był mój warunek. Razem z panem Jackiem Gawłowskim, świetnym reżyserem dźwięku, odkrywaliśmy ukryte dźwięki, które były zatarte, pochowane, których na wcześniejszych płytach nie było słychać. Nagle, odsłuchując oryginalne nagrania ze studia, usłyszeliśmy piękne aranże. Ma pan więc rację w tym, co powiedział na początku: rzeczywiście, moje piosenki dostały nowe życie.

Gdyby ktoś wcześniej, kilka lat temu, zechciał odświeżyć Pani piosenki, to...
… byłoby mu trudno. Nie było odpowiedniego sprzętu, urządzeń. Teraz to się zmieniło – na lepsze.

Może tak miało być, może te nagrania musiały poczekać na swój czas.
Też tak uważam. I nie żałuję, że wcześniej te płyty nie wyszły, bo nie udałoby się ukazać tych wszystkich brzmień, dźwięków, muzyki... Teraz jest dobry czas na powrót moich piosenek.

No właśnie, mówi Pani „powrót”. Ostatnia płyta „Magia serc” ukazała się 16 lat temu! Co się stało, że Pani zamilkła? Że to była ostatnia płyta?
Po tej płycie nic się nie stało...

Jak to nic? Nagle Pani zniknęła, a płyta była przecież świetna: Pani fenomenalny głos, piękne kompozycje Romualda Lipki z „Budki Suflera”…
No dobrze. Opowiem coś panu. W moim odczuciu ta płyta też jest dobra. Ale tamten czas był dla mnie bardzo niedobry. Po pierwsze – moje dwie wcześniejsze płyty „Serce” i „Musicale” nie trafiły do sklepów, do szerokiej dystrybucji. To był koniec lat 80., przełom w Polsce. Polskie Nagrania przestały wydawać i sprzedawać swoje płyty – nie tylko moje, ale też i innych artystów. „Serce” i „Musicale” zniknęły więc z rynku.

A „Magia serc”?
Nagrałam tę płytę dla fanów. Jak w każdą, włożyłam mnóstwo serca. Jednakże przeżyłam wielkie rozczarowanie. Firma fonograficzna, która wydała „Magię...”, oświadczyła, że przy sprzedanych 87 000 egzemplarzy – „tylko” 15 000 to były płyty CD. I tylko te płyty się dla nich liczyły. „Reszta” – 72 tysiące – to były kasety. Wytwórnia stwierdziła: „Kasety się dla nas nie liczą, na nich nie zarabiamy”. Rozśmieszyło mnie to do łez. Bo cóż byli winni moi fani, że nie było ich stać na odtwarzacze CD i kupowali kasety, a nie płyty. To było dla mnie bez sensu. Na tyle, że mnie to załamało, a praca straciła wszelki sens.

I dlatego Pani zniknęła ze sceny, nie udzielała wywiadów, nie pokazywała się?
Nie, nie tylko. Po nagraniu „Magii serc” postanowiłam chwilę odpocząć. Żeby wszystko przemyśleć. I ten chwilowy mój odpoczynek zamienił się, delikatnie mówiąc, w dłuższy urlop. Proszę nie myśleć, że to nie było przemyślane, że to była, ot taka sobie fanaberia.

To co Pani robiła, kiedy Pani nie było?
Fantastycznie żyłam (uśmiech). Na przykład uprawiałam mój ukochany ogród.

Piękny jest. Na bieżąco oglądam jego zdjęcia, które wrzuca Pani na Facebooka.
Podoba się panu? To się cieszę. Ja jestem w nim zakochana.

Wydaje mi się, że za tą Pani przerwą od śpiewania, występowania, od życia publicznego, stało coś jeszcze.
Ma Pan rację. Postanowiłam, że dla mnie najważniejsza jest moja rodzina. Był taki moment w moim życiu, że musiałam sobie powiedzieć, zadać pytanie: czy ja mam dalej brnąć w karierę i poświęcać swoje życie osobiste śpiewaniu, czy też powinno być odwrotnie. Że po wielu latach pracy dla mnie, dla sceny, po wielu latach wielkich poświęceń mojej rodziny, jej energii, serca – dla mnie i mojego śpiewania, czy aby nie nadszedł właśnie czas, że to teraz ja powinnam zrezygnować dla nich z tego ciągłego jeżdżenia po Polsce, koncertowania, nagrywania płyt?

I jak Pani zadecydowała?
Stwierdziłam, że powinnam zająć się rodziną, stworzeniem jej wreszcie normalnych warunków do życia. Do zbudowania drugiego filaru pozwalającego spokojnie na smakowanie życia. I tak się stało.

Wiele osób z pewnością jest teraz w takiej sytuacji, jak Pani wtedy: praca, pogoń za karierą i w końcu zaczynają myśleć, czy warto? Jakim kosztem? Czy może coś zmienić?
Ja też stanęłam na rozdrożu i wybrałam. Dziś wiem, że wybrałam dobrze. Nie żałuję. Poza tym, nie ukrywam, mój organizm też miał już dość tego ciągłego tempa, już nie wytrzymywał takich obciążeń, tej ciągłej adrenaliny, która towarzyszy każdemu występowi. Ta adrenalina jest oczywiście czymś fantastycznym, ale jest też trucizną dla organizmu.

Gdy przesłuchałem wszystkie Pani płyty, to wydaje mi się, że każda z nich jest inna, inaczej zaśpiewana, inaczej zagrana, piosenki – to też pełen wachlarz różnorodności.
Robiłam to celowo, to było przeze mnie zamierzone, choć nikt tego ode mnie nie żądał. Ba, wszyscy nawet chcieli, żebym śpiewała piosenki w stylu utworu „Dom, który mam”. Ale ja przecież nie mogłam tak zrobić. Zawsze chciałam iść o krok dalej, do przodu. Myślałam: po co się powtarzać?. Proszę sobie wyobrazić, że kompozycje, jakie otrzymywałam po ukazaniu się pierwszej płyty, bardzo pięknej, były podobne. Dopiero od drugiej płyty zaczęłam decydować o swoim repertuarze i dlatego uważam, że tak na prawdę pełną odpowiedzialność mogę brać za każdą płytę, licząc od drugiej (uśmiech).

Dostawała Pani piosenki, które się Pani nie podobały?
Zdarzało się. Bywało, że jakiś utwór był nietrafiony, był gorszy niż inne, ale robiłam wszystko, żeby go uratować. Jeśli w moim odczuciu coś było z nim nie tak, to chciałam go tak zaśpiewać, żeby miał swoją wartość: inaczej zaaranżować, może dać mu inny tekst. Dla mnie zawsze piosenka musiała być „jakaś”: wyrazista, wartościowa. Nigdy nie chciałam śpiewać piosenek, które byłyby wypełniaczami na płycie.

Chodzą opowieści, że Zdzisława Sośnicka wchodziła do studia, nagrywała piosenkę bez przerywania, od początku do końca, że była zawsze fenomenalnie przygotowana, skupiona. Nie dogrywała dźwięków, nie poprawiała. Ile jest w tym prawdy?
Mój sposób nagrywania był bardzo charakterystyczny. Rzeczywiście nie nagrywałam utworów „po kawałku”. Było to oczywiście dla mnie niezwykle obciążające, bo jeśli mi coś nie wychodziło za pierwszym czy drugim razem, to odkładałam nagrywanie piosenki na później i zabierałam się do pracy nad kolejnym utworem. Tłumaczyłam sobie, że najwidoczniej tak musiało być, widocznie nie byłam gotowa do zaśpiewania. Bo ja zawsze chciałam być na sto procent pewna. Muszę powiedzieć, że bardzo lubię, gdy udaje się mi nagrać piosenkę za pierwszym podejściem. Jest ona wtedy świeża, gorąca, emocjonalna.

A zdarzyło się kiedyś tak, że nagrała Pani piosenkę i nie była z niej zadowolona?
Zdarzało się, ale dość rzadko. Mogłabym takie przypadki policzyć na palcach jednej ręki. Wtedy wychodziłam ze studia i mówiłam, że nie chcę tego nagrania. I koniec. Nie mogłam wypuścić czegoś, do czego nie byłam przekonana, czegoś, co mi się do końca nie podobało.

Może dlatego każda piosenka jest inna. Mam też takie wrażenie, że jako jedna z nielicznych wokalistek bawiła się Pani swoim głosem, traktowała go niekiedy jak instrument, pokazywała jego wielkie, różnorodne możliwości. Mam rację?
Tak, bo uważam, że głos jest instrumentem niezwykle różnorodnym. To jest tak, jakby kilka instrumentów w jednym: można raz śpiewać jak altówka lub wiolonczela, a raz perliście, tak jak skrzypce. Kiedy się zorientowałam, że to jest możliwe, to była dla mnie najlepsza zabawa.

Mówi się, że Zdzisława Sośnicka zawsze szła pod prąd.
Dopiero dziś to wiem, ale rzeczywiście była jakaś siła, która mnie pchała do przodu. I to właściwie już od czasu matury. Najpierw ten pęd do przodu wypychał mnie z Kalisza, mojego rodzinnego miasta, na studia do Poznania. Wiedziałam, że muszę wyjechać, zrobić coś innego, nowego. Wiedziałam, że nie będę studiować mojego ukochanego fortepianu, nad którym spędziłam mnóstwo lat, tylko muszę zrobić coś nowego. Zadecydowałam, że pójdę na kompozycję i dyrygenturę – coś, co poszerzy moje horyzonty muzyczne.

Udało się?
Niestety, nie. Nie dostałam się na wymarzony wydział. Jednak dzięki profesorowi Stefanowi Stuligroszowi zostałam w szkole muzycznej w Poznaniu. On mi doradził, żeby studiować u niego dyrygenturę chóralną, a po pierwszym roku znów spróbować dostać się na wymarzony kierunek studiów.

I?
Zostałam u niego do końca. Był fascynującym człowiekiem.

Wracając do Pani płyt: która z nich jest najbliższa Pani sercu?
One są jak moje dzieci, nie można powiedzieć, że się jedno bardziej kocha niż drugie. Wszystkie są tak samo bliskie mojemu sercu. Każda jest inna, każda towarzyszyła innemu okresowi mojego życia i dlatego też każda jest tak ważna. Mam jedynie pretensje do siebie, że nagrałam tych płyt tak mało. Za mało. To jest taki poważny cień, który się kładzie na moich wspomnieniach. Ale cóż, widocznie tak miało być. Po płycie „Musicale” miałam pomysł na polską płytę w wersji symfonicznej. Nadal mam ją w głowie.

Co to za płyta?
Nie mogę powiedzieć, bo być może jeszcze kiedyś ją nagram.

Oooo, czyli jest jakaś mała nadzieja, że nagra Pani kolejną płytę?
Powiem szczerze: drzwi do nagrywania piosenek nie zamykam. Są nadal uchylone...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski