Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zeppelini i klątwa recenzenta [RECENZJA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Chris Welch, „Led Zeppelin. Historie największych utworów”, In Rock 2013, cena: 29,90 zł
Chris Welch, „Led Zeppelin. Historie największych utworów”, In Rock 2013, cena: 29,90 zł Materiały wydawcy
Biografiom znanych zespołów coraz trudniej tłumaczyć wielkość swoich bohaterów. Znacznie częściej przypominają one powtarzane jak w mantrze: „wielkimi artystami byli”. Czy zatem potrzebujemy kolejnej książki o Led Zeppelin?

Pytanie to jest jak najbardziej zasadne. Nie jest to bowiem ani druga, ani nawet trzecia publikacja poświęcona grupie, która położyła fundament pod ciężkiego rocka. Nawet sam autor poświęcił Zeppelinom lub ich poszczególnym członkom parę wcześniejszych wydawnictw. Jak widać, było mu mało.

Sama idea „Led Zeppelin. Historii największych utworów” wydaje się dość ciekawa. Opowiedzenie dziejów hardrockowych protoplastów z perspektywy piosenek, które zapełniały ich płyty to prawdziwe literackie wyzwanie, w którym trzeba dbać o utrzymanie proporcji pomiędzy faktami, a twórczym pisarstwem. Dlaczego Chris Welch, wieloletni współpracownik „Melody Makera”, nie podołał zadaniu? Być może dlatego, że nie wyszedł poza swoje gazetowe nawyki. Jego książka sprawia wrażenie popisowego pokazu rozwlekłych recenzenckich analiz („Początkowo gitara podkreśla melodię śpiewaną przez Planta, później następuje ten zatrważający i jednocześnie ekscytujący moment, w którym zespół zamiera, muzyka milknie i zapada kompletna cisza” - to z opisu „Heartbreaker”). Niestety, najczęściej są one zbyt ciężkie do przebrnięcia dla czytelnika.

Co więcej, mnóstwo tu dogmatyzmu, opinii trudnych do zweryfikowania, a jednocześnie podnoszonych do rangi prawd objawionych („... jeden z najcięższych utworów zespołu oraz ulubiony numer nowego pokolenia metalowców, które doszło do głosu dekadę później” - to już charakterystyka „Black Dog” ze słynnej „czwórki”. Czy ktoś tych metalowców pytał?). Oczywiście przed szczegółowym rozpracowywaniem dorobku Page'a, Planta, Jonesa i Bonhama, autor nadaje kolejnym płytom ich historyczny kontekst, jednak w sposób nazbyt encyklopedyczny jak na współtowarzysza ich studyjnych i koncertowy przygód.

Pozycja raczej dla tych, którzy rozpoczynają znajomość z twórcami „Whole Lotta Love” niż ich wieloletnich wielbicieli. Ci pierwsi mają jeszcze entuzjazm, by przebijać się przez zdania wielokrotnie złożone o ulubionym zespole. Tym drugim polecam raczej powrót do ponownego zgłębiania dyskografii Led Zeppelin.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski