Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zespół kolesi i wola narodu. Jarosław Kaczyński na ścieżkach Stanisława Ehrlicha

Witold Głowacki
Jarosław Kaczyński
Jarosław Kaczyński brak
Poglądy na państwo i prawo Stanisława Ehrlicha - peerelowskiego profesora i mistrza Jarosława Kaczyńskiego - mogłyby dziś być muzealną ciekawostką z ery Bieruta i Gomułki. Zamiast tego stają się coraz ważniejsze w myśleniu polityków PiS.

Zebrał się zespół kolesi, którzy bronią status quo poprzedniej władzy - naprawdę nie przypadkiem przywitali brawami posłowie PiS swą rzecznik prasową za te słowa o sędziach Sądu Najwyższego. W tym jednym zdaniu widzimy przecież bardzo wyraźnie jedną z najważniejszych dla Prawa i Sprawiedliwości i Jarosława Kaczyńskiego klisz myślenia o państwie.

Od państwa prawa i instytucji, które mają charakter mniej lub bardziej fasadowy, zawsze ważniejsze są relacje i zależności personalne. I to one determinują działania instytucji - głosi ten schemat. A zatem grupa osób spotyka się przy kawie i ciasteczkach, by rzucać kłody pod nogi nowej władzy, a zespół kolesi broni status quo. Tymczasem suweren wybrał przecież nową władzę, która za sprawą oporu określonych grup interesu i zespołów nacisku nie może w pełni realizować swego programu. Tak właśnie te nieformalne grupy blokują wolę narodu - mówią nam politycy PiS i publicyści sprzyjających tej partii mediów.

CZYTAJ TAKŻE: Nowa PiSomowa, czyli kieszonkowy słownik Dobrej Zmiany

Za sprawą Beaty Mazurek i jej słów mamy więc kolejną odsłonę wojny PiS z sędziami (już nie tylko TK) i instytucjami państwa prawa. Zarazem zaś kolejny przykład podstawowych mechanizmów myślenia, które kierują rozumowaniami polityków Prawa i Sprawiedliwości w kwestii stosunku do państwa i prawa.

Znów - jak już tyle razy wcześniej w ostatnich miesiącach - wszystkie nitki zdają się prowadzić aż do Stanisława Ehrlicha, profesora prawa, u którego, jako uczestnik legendarnych prywatnych seminariów, na przełomie lat 60. i 70. studiował Jarosław Kaczyński. To właśnie od Ehrlicha można było usłyszeć wiele o prymacie politycznej woli nad literą prawa. A zarazem o przemożnym wpływie nieformalnych grup interesów i nacisku na instytucjonalną władzę.

„Te wszystkie „ośrodki politycznej dyspozycji”, „te grupy interesów” są właśnie z Ehrlicha” - mówił w „O jednym takim” - biografii prezesa PiS pióra Piotra Zaremby - Maciej Łętowski, który wraz z Kaczyńskim uczęszczał na te słynne dziś seminaria. Sam Łętowski przypomniał niedawno na łamach „Gazety Wyborczej” realia tych spotkań, w swoim arcyciekawym tekście zresztą niejako bronił Ehrlicha przed przypisywaniem mu nadmiernego wpływu na obecne poglądy Jarosława Kaczyńskiego. W swojej obronie posunął się zresztą dość daleko, sugerując, że Ehrlich był w rzeczywistości bardziej obrońcą niż krytykiem idei państwa prawa, na co, mówiąc szczerze, trudno znaleźć żelazne dowody.

Rzecz jednak w tym, że tak naprawdę nie musimy ostatecznie rozstrzygać, czy Ehrlich był wyłącznie chłodnym analitykiem czy jednak również trochę apologetą peerelowskiej praktyki stanowienia prawa i sprawowania władzy. Nie musimy się zastanawiać, czy gdyby żył, to raczej broniłby Trybunału Konstytucyjnego czy może jednak suflowałby swemu uczniowi kierunki najcelniejszych w niego uderzeń. Wystarczy, że zrozumiemy jedno.

CZYTAJ TAKŻE: Smoleńsk - trauma, której Polacy nie zdołali sprostać. Wciąż nie zbliżyliśmy się do wspólnej prawdy

Reanimowana dziś przez Jarosława Kaczyńskiego opowieść Ehrlicha o państwie i prawie była w całości determinowana przez warunki i realia państwa i prawa, w którym przyszło mu się poruszać. A były to warunki PRL doby Bieruta i Gomułki.

Seminaria u Ehrlicha najszerzej przypomniał opinii publicznej ostatni jak dotąd biograf Jarosława Kaczyńskiego, czyli Michał Krzymowski z Newsweeka. Książka Krzymowskiego ukazała się jesienią, chwilę później rozpoczęła się krucjata Kaczyńskiego przeciw Trybunałowi Konstytucyjnemu. Dlatego motyw peerelowskiego profesora, który uczył Kaczyńskiego myślenia o państwie prawa i legitymizacji władzy wciąż powraca. Wciąż w niepełny sposób.
Za każdym razem słyszymy opowieść o niezwykle ożywczym intelektualnie, prywatnym i ultraelitarnym - oprócz Jarosława Kaczyńskiego i cytowanego już Łętowskiego uczęszczali do Ehrlicha między innymi Wojciech Sadurski, Piotr Winczorek czy Sławomir Popowski - seminarium, które otwierało uczestnikom oczy na podskórne mechanizmy peerelowskiej polityki. Słyszymy historię o piekielnie inteligentnym profesorze, który odzierał ze złudzeń, uświadamiał

Owszem, to prawda, ale nie cała. Najlepsi studenci wydziału prawa rzeczywiście mieli szansę na chłonięcie przy winie w zamkniętym i starannie dobranym gronie słów mistrza, wówczas już dość mocno rozczarowanego komunizmem i całkiem chętnie dzielącego się z utalentowaną młodzieżą swą insajderską wiedzą o PZPR i zależnościach na szczytach władzy.

CZYTAJ TAKŻE: Nowa PiSomowa, czyli kieszonkowy słownik Dobrej Zmiany

Ta legenda przysłania jednak jeden zasadniczy fakt. Seminarium Ehrlicha było rodzajem wewnątrzpeerelowskiej scholastyki, egzegezą polityki i prawa tworzoną niemal wyłącznie w oparciu o doświadczenia ze głębokiego wnętrza Polski Ludowej i z jej najciemniejszych lat. - Będziemy badać przejawy pluralizmu w niepluralistycznym świecie - tak (cytuję za Łętowskim) miał się przywitać ze swymi studentami Ehrlich na pierwszym spotkaniu.

Na seminarium u Ehrlicha można było się znakomicie nauczyć praktyki stanowienia prawa - tyle że tej funkcjonującej w PRL. Słuchając Ehrlicha można było robić ogromne postępy w rozumieniu mechanizmów władzy - ale tylko tych z czasów Bieruta i Gomułki. Wywody Ehrlicha stanowiły znakomitą bazę do działalności w polityce - ale tylko tej rozgrywającej się wewnątrz PZPR, gdzieś w korytarzach KC i przedpokojach partyjnych kacyków.

Przed 1956 roku Ehrlich był żarliwym stalinistą z funkcją oficera politycznego armii Berlinga w wojennej jeszcze biografii. W latach 50. był szefem Katedry Teorii Państwa i Prawa, kierował też Katedrą Prawa Radzieckiego, mówiono wprost, że „trząsł” wtedy całym wydziałem, a niekiedy wręcz uniwersytetem. Był mocno związany z frakcją puławian, skupioną wokół Romana Zambrowskiego, z którym wręcz się przyjaźnił, prawdopodobnie niejednokrotnie mu doradzał. Po przejęciu władzy przez Gomułkę początkowo - jak niemal wszyscy puławianie - zachował pozycję i wpływy, ale później - jak znów niemal wszyscy puławianie - stał się ofiarą czystki drugiej połowy lat 60. Nie zmuszono go jednak do emigracji, ani nie poddano poważniejszym represjom. Stracił natomiast funkcję kierowniczą na uniwersytecie.

Właśnie w 1968 roku do grona słuchaczy Stanisława Ehrlicha dołączył Jarosław Kaczyński. Wtedy Ehrlich był już na pozycjach ideowych podobnych do tych, na które w drugiej połowie lat 60. przeszła spora część dawnych puławian. Daleko mu już było do dawnego bezkrytycznego entuzjazmu wobec komunizmu, z drugiej jednak strony naprawdę trudno byłoby go uznać za duchowego patrona rodzącej się już wtedy opozycji. Seminarium nosiło nieformalną nazwę privatissimo nadaną mu przez samego Ehrlicha. I rzeczywiście było - jak na ówczesne warunki - bardzo ciekawe. O wiele ciekawsze niż to, co Ehrlich pisał.

Prawie w każdym współczesnym tekście na temat Ehrlicha możemy znaleźć wzmianki o rzekomo wydanej przez niego wielkiej pracy na temat grup nacisku w strukturach władzy PRL, obnażającej frakcyjne gry w PZPR i analizującej działające tam podskórne mechanizmy. W rzeczywistości żadna taka publikacja nie miała miejsca a jej współczesne przypisywanie Ehrlichowi jest rozbrajająco ahistoryczne - wyobraźmy sobie choć przez moment cenzorów z Mysiej i Zenona Kliszkę przepuszczających taką książkę, a zrozumiemy, jak bardzo.
A o czym w takim razie pisał Ehrlich? „W naszej postkolonialnej debacie publicznej nie sięga się do takich prac, jak „Grupy nacisku w społecznej strukturze kapitalizmu” (1962), „Władza i interesy: studium struktury politycznej kapitalizmu” (1967) czy „Oblicza pluralizmów (1980)” żalił się w niedawnym głośnym tekście o Kaczyńskim i Ehrlichu Krzysztof Mazur, członek prezydenckiej Narodowej Rady Rozwoju.

Ehrlich nie pisał o nożach wbijanych sobie nawzajem w plecy przez puławian i natolińczyków ani o moczarowcach dyszących na myśl o rozprawie z Żydami. Pisał o polityce Zachodu, głównie zresztą amerykańskiej - patrząc na nią zza żelaznej kurtyny, filtrując przez doświadczenia polityki PRL i własne poglądy na państwo, prawo i władzę. Głównym powodem dla którego „w naszej postkolonialnej debacie publicznej”, nie sięga się do tych właśnie jego prac, jest więc to, że ich wartość jest dość znikoma a tezy anachroniczne.

CZYTAJ TAKŻE: Nowa PiSomowa, czyli kieszonkowy słownik Dobrej Zmiany

Działanie grup nacisku i interesów wewnątrz struktur władzy PRL było natomiast realnym tematem seminariów. Ich uczestnicy rzeczywiście mogli od Ehrlicha usłyszeć to, czego w ówczesnych realiach nie można było napisać nawet w poufnych biuletynach na użytek KC. Kulisy władzy w PRL Ehrlich znał całkiem nieźle z autopsji, przecież brał udział w bojach puławian z natolińczykami, a ostatecznie sam padł ofiarą czystki przeprowadzonej przez moczarowców i akolitów Gomułki. Frakcyjna natura PZPR w czasach Bieruta i Gomurki jest zjawiskiem potwierdzonym przez historyków, podobnie jak fakt że Ehrlich sam, choć z pewnego dystansu, brał udział w nieformalnych grach interesu wewnątrz partii. Naprawdę trudno się dziwić, że teoria wpływu grup nacisku interesów na władzę zajmowała w jego myśleniu o państwie tak ważną rolę.

Zawstydzająco oczywiste uzasadnienie historyczne zdaje się też mieć z dzisiejszej perspektywy zasadnicza teza Ehrlicha dotycząca stanowienia prawa i legitymizacji władzy. Ehrlich - według Mazura, z czym z kolei mocno polemizuje Łętowski - miał odrzucać ideę legalizmu, według której źródłem legitymizacji władzy jest prawo. Przeciwstawiać jej miał tak zwaną legitymizację kontekstową - płynącą z czystej politycznej woli. Czyjej woli? Biura Politycznego, Partii, Pierwszego Sekretarza. Byłby więc Ehrlich trochę takim Carlem Schmittem na miarę możliwości Polski Ludowej.

Więcej, filozofia prawa, którą głosi Ehrlich, nie była niczym wiele większym niż notatką z realiów. Tak, w rzeczywistości państwa satelickiego ZSRR, którego konstytucję osobiście poprawiał Stalin, istniały pewne obiektywne powody do powątpiewania w trwałość i moc idei państwa prawa. Tak, rzeczywiście czysta polityczna wola, zwłaszcza poparta bagnetami Armii Czerwonej i arsenałem nuklearnym, okazywała się w PRL znacznie ważniejszym czynnikiem realnie legitymizującym władzę niż prawo. Ale ubieranie tego stanu rzeczy w teorię „legitymizacji kontekstowej” władzy jest tylko błyskotliwą próbą nadania nowej nazwy prawu siły.

Diagnozy i poglądy Ehrlicha w żaden sposób nie przystają do realiów liberalnej demokracji. Uczyć się dziś od niego filozofii prawa, to tak jak uczyć się poezji od Adama Ważyka albo redagowania gazet od Mieczysława F. Rakowskiego.

CZYTAJ TAKŻE: Smoleńsk - trauma, której Polacy nie zdołali sprostać. Wciąż nie zbliżyliśmy się do wspólnej prawdy

Tak, Ehrlich był wybitnym prawnikiem i wybitnym teoretykiem prawa i władzy, podobnie jak Ważyk był wybitnym poetą, a Mieczysław F. Rakowski wybitnym redaktorem naczelnym. Ale przecież naprawdę nie przypadkiem za każdym razem mamy tu chęć dodania czegoś w rodzaju „jak na swoje czasy”, „jak na rzeczywistość, w której przyszło mu żyć”.

Zarówno poglądy Ehrlicha na temat państwa prawa i legitymizacji władzy, jak i tematyka i skład jego seminarium miałyby dziś charakter przede wszystkim muzealnej ciekawostki z głębokiego PRL - gdyby tylko nie fakt, że najważniejszy człowiek w państwie tak bardzo pragnie je wskrzesić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zespół kolesi i wola narodu. Jarosław Kaczyński na ścieżkach Stanisława Ehrlicha - Portal i.pl

Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski