Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zła diagnoza zmieniła życie kobiety w koszmar

Marta Żbikowska
Ewa Scherner, jej mąż i córka podczas spaceru, który jest stałym elementem dnia.
Ewa Scherner, jej mąż i córka podczas spaceru, który jest stałym elementem dnia.
Lekarka rodzinna nie rozpoznała choroby płuc. Skarżącą się na ból w klatce piersiowej pacjentkę leczyła środkami przeciwbólowymi. Okazało się, że dolegliwości nie były związane z kręgosłupem, ale z ropniem opłucnej. Podczas drenażu w szpitalu doszło do nagłego zatrzymania krążenia, czego konsekwencje okazały się tragiczne. Dziś Ewa Scherner nie jest zdolna do samodzielnego życia. Opiekuje się nią rodzina.

Ból w klatce piersiowej na początku nie był dokuczliwy. Z czasem jednak stawał się coraz silniejszy.

- Przyjechałem po żonę do pracy, widziałem, że już bardzo źle się czuję, więc podjechaliśmy na oddział ratunkowy do szpitala HCP - wspomina Rafał Scherner, mąż Ewy.

Czytaj także:

Zarzuty dla lekarza. Cesarskie cięcie mogło uratować życie dziecka i ocalić płodność kobiety

Udzielająca pomocy lekarka wykonała badanie EKG i zmierzyła ciśnienie. Pacjentka została również osłuchana. Po wykluczeniu sercowych przyczyn dolegliwości lekarka zaleciła środki przeciwbólowe oraz wizytę u lekarza rodzinnego. W rozpoznaniu wpisała neuralgię międzyżebrową lewostronną. Było to 27 października 2008 roku.

Silne środki przeciwbólowe nie przyniosły poprawy, więc następnego dnia pani Ewa udała się do przychodni w Puszczykowie. Lekarka rodzinna na podstawie diagnozy z SOR-u, nie przeprowadzając dodatkowych badań, przepisała kolejne leki przeciwbólowe. Ból w okolicy piersiowej ciągle narastał. Ewa Scherner ponownie udała się do przychodni.

Proces w sprawie złamanej ręki. Chce od szpitala pół miliona złotych

- Żona mówiła lekarce, że bólu nie łagodzi zmiana pozycji, wspominała o kaszlu, ale usłyszała, że to ból od noszenia siatek, a na kaszel skarży się każdy palacz - mówi mąż pani Ewy. - Lekarka zleciła RTG kręgosłupa.

Prześwietlenie zostało wykonane. Wykazało jedynie niewielką skoliozę i zmiany zwyrodnieniowe. Pani Ewa nie zdążyła pokazać zdjęcia lekarce. Ból był tak silny, że rodzina wezwała pogotowie. Przybyły na miejsce lekarz opukał pacjentkę i stwierdził odmę płuc.

- Lekarz dwa razy klepnął żonę w plecy i powiedział, że natychmiast trzeba zawieźć ją do szpitala - relacjonuje pan Rafał. - Myślałem, że przesadza, mówię mu, że przecież Ewunię kręgosłup bolał. Ja jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji. Myślałem, że to niemożliwe, żeby lekarka coś tak poważnego przegapiła.
Kolejny dzień przyniósł panu Rafałowi tragiczną wiadomość.

- Poszedłem do szpitala w Puszczykowie, dokąd została zabrana Ewunia - wspomina pan Rafał. - Byłem przekonany, że zabiorę ją do domu. To, co usłyszałem wstrząsnęło mną. Nie mogłem się pozbierać, ledwie wróciłem do domu.

Okazało się, że przyczyną bólu był ropień opłucnej. Podczas drenażu doszło do nagłego zatrzymania krążenia. Potrzebna była reanimacja. Udało się uratować życie kobiety, ale nie jej sprawność. Pani Ewa nie chodzi, nie pamięta zdarzeń sprzed choroby. Mówi z trudem, powoli. Wymaga całodobowej opieki, którą zapewniają jej rodzice, dorastająca córka i mąż.

- Do południa rodzice są przy Ewuni, ale to starsze osoby, same wymagają opieki - martwi się pan Rafał. - Potem ja wracam z pracy i przejmuję ich obowiązki. Codziennie zabieram żonę na spacer. Gdy odwiedzamy miejsca, w których już byliśmy, powoli wraca jej pamięć.

Choroba pani Ewy wywróciła życie rodziny do góry nogami. Pan Rafał o żonie opowiada z miłością i czułością. Nie chce narzekać, choć trudno mu ukryć, że życie postawiło przed nim niełatwe zadanie.

- Szwagier namówił mnie, żebym umieścił Ewunię na oddziale paliatywnym - mówi pan Rafał. - Zapewniał, że ona będzie tam miała dobre warunki, rehabilitację. Ewunia została przyjęta. Wracałem do domu i płakałem. Myślałem, że ona leży pośród tych umierających ludzi. Następnego dnia zabrałem żonę do domu. Jest ciężko, ale póki mam siły będę się Ewunią zajmował. Inaczej nie potrafię.

Rodzina pani Ewy ma żal do lekarki, która podczas dwóch wizyt nie potrafiła rozpoznać zagrożenia. O pomoc poprosiła prawnika.

- W imieniu mojej klientki złożyłem pozew do sądu. Domagamy się w nim od spółki Medicor i jej ubezpieczyciela zwrotu kosztów leczenia i rehabilitacji, zasądzenia dożywotniej renty w związku ze zwiększonymi potrzebami powódki oraz zadośćuczynienia za doznaną krzywdę - mówi mecenas Sławomir Szczęsny.
Wartość przedmiotu sporu wynosi ponad 900 tysięcy złotych, w tym kwota zadośćuczynienia to 800 tysięcy.

- Nie chodzi mi nawet o pieniądze na bieżące wydatki - tłumaczy pan Rafał. - Pomaga nam prezes Ziołoleku, gdzie pracuję i gdzie pracowała Ewunia. Dzięki niemu opłacamy rehabilitanta, kupiliśmy używany wózek inwalidzki. Zaprzyjaźniony rehabilitant przywiózł nam pionizator. Specjalistyczne łóżko też kupiłem używane za 1400 złotych. Boję się jednak, co będzie, gdy mnie zabraknie. Chciałbym, aby Ewunia miała jakieś pieniądze, które zapewnią jej właściwą opiekę i godne życie.

Sprawą lekarki, która leczyła panią Ewę zajęła się prokuratura. Zlecono opinię biegłych. Stwierdza ona jednoznacznie, że pomiędzy stanem zdrowia Ewy Scherner, a nieprawidłowym postępowaniem Elżbiety C. istnieje związek przyczynowo-skutkowy.

- W grudniu 2012 roku skierowaliśmy do sądu akt oskarżenia - mówi Paweł Barańczak, szef Prokuratury Rejonowej Poznań-Wilda. - Postawiliśmy lekarce zarzut narażenia pacjentki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, co miało polegać na niewłaściwej diagnostyce i zaniechaniu koniecznych badań.

Lekarka nie przyznaje się do winy.

- Zatrzymanie krążenia nastąpiło podczas drenażu w szpitalu, a nie u mnie - mówi Elżbieta C., lekarka rodzinna. - Szukanie związku przyczynowo-skutkowego mojej diagnozy i tego, co się stało w szpitalu jest bardzo naciągane.

Prezes spółki Medicor twierdzi, że sprawa nie jest jednoznaczna.

- Sytuacja tej rodziny jest bardzo przykra i mam tego świadomość - mówi Krzysztof Wencel, prezes Medicor. - Kiedy to się stało lekarka pracowała w spółce Salus, którą przejęliśmy w 2010 roku. Nie wiedziałem wtedy, że takie zdarzenie miało miejsce. Teraz czekamy na rozstrzygnięcie sądu. Bez tego nie można mówić o niczyjej winie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski