Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmartwienia szkółkarza, czyli źle się dzieje w Rogalińskim Parku

Danuta Pawlicka
Zmartwienia szkółkarza, czyli źle się dzieje w Rogalińskim Parku
Zmartwienia szkółkarza, czyli źle się dzieje w Rogalińskim Parku Elżbieta Konopinska-Guzikowska
Janusz Karalus z podpoznańskich Świątnik uważa się za szczęściarza, a jednak jest coś, co burzy jego spokój. To „strefa śmierci”, jak nazywa martwe, ponadstuletnie dęby - ofiary bobrów i świadectwo zaniedbań ludzi.

Janusz Karalus ma swoje wymarzone szkółkarstwo, pszczoły, którym stworzył raj na ziemi i dziką łąkę ze starodrzewem, gdzie zakwaterował się orzeł bielik. Ale stare zaniedbane dęby spędzają mu sen z powiek. Na cmentarzysko drzew pamiętających rozbiory Polski i powstańców Wiosny Ludów nie dojedzie się asfaltową szosą. Do tych nadwarciańskich dzikich terenów znajdujących się w granicach Rogalińskiego Parku Krajobrazowego nie prowadzi żadna bita droga ani trakt zaznaczony na mapie.

Nam w dotarciu pomógł pancerny pojazd z wojennego demobilu. Trzęsło jak w czołgu, ale co za widoki! Jeszcze tutaj ocalały resztki najprawdziwszej łąki, kwitnącej i pachnącej dzikimi kwiatami i ziołami. To mogłaby być historyczna ostoja ptaków, gdyby nie spustoszenie, do którego latami doprowadziły bobry niepłoszone przez człowieka.

To jest ten „gwóźdź w bucie” Janusza Karalusa, bo tutaj w sąsiedztwie uschniętych dębów, od których nie odpadły jeszcze tabliczki z numerami, z dumą pokazuje dawne, dzisiaj już opuszczone, mieszkanie orła.

- Wybudował gniazdo na czubku mojego dębu, w który kiedyś uderzył piorun. Czy dla faceta nie jest to powód do dumy, że ten królewski ptak wybrał właśnie jego skraj łąki? - pyta.
Bielik na mojej ziemi
Orzeł, jak każdy bielik w naszym kraju także i ten, był zaobrączkowany. Przyleciał z Karczmy Borowej. Z jakichś powodów opuścił swoje stare gniazdo w tamtejszych lasach i osiedlił się bliżej Świątnik i... Poznania, od którego w linii prostej dzieliło go tylko 19 km! Był bielikiem gniazdującym najbliżej stolicy naszego regionu? Może. Tutaj dwukrotnie dochował się potomstwa, ale nie zamieszkał na długo, czego nie może przeboleć Janusz Karalus.

- Wyniósł się przez ludzi, bo za często go odwiedzali, zamiast dać mu święty spokój - twierdzi z przekonaniem, pokazując zdjęcia z obrączkowania młodych orląt, które urodziły się na jego ziemi, bo to jego łąka, więc i drzewo z gniazdem też jest w majątku rodziny Karalusów.

Tylko kilkadziesiąt metrów od bielikowego pustostanu zaczyna się wspomniana „strefa śmierci”, która nie daje spokoju mieszkańcowi Świątnik. Nie potrafi przyzwyczaić się do widoku potężnych drzew, które straszą uschniętymi konarami. Każde ma zabliźnione ślady w kształcie obręczy pozbawionych kory. Te opaski śmierci okalające potężne pnie dębów są niezbitym dowodem na to, że zniszczenia dokonały zęby bobrów.

Zwierzęta, którym skończyły się żerowiska w tej okolicy, w końcu zabrały się za dębinę, ale to drewno, chociaż znajduje się w ich jadłospisie, z tak starych drzew okazało się zbyt twarde i niestrawne. Niestety, dęby za tę degustację przypłaciły życiem. Żadne nie padło na ziemię. Wszystkie stoją jak wyrzut sumienia tych, którzy nie obronili pomników przyrody przed szkodnikami.

Podgryzanie dębów trwało latami. Były sygnały, że w parku dzieje się niedobrze. Najwidoczniej chroniony szkodnik, jakim jest bóbr, został potraktowany na równi z koziorogiem dęboszem, także szkodnikiem i także znajdującym się pod specjalną kuratelą. Obrońcy drzew, jak wszystko na to wskazuje, mają mniejszą siłę przebicia.

Na tę słabość (obojętność?) wskazują inne przykłady, o jakich wspomina Janusz Karalus.

- Źle się dzieje w parku Rogalińskim, zmarniał dąb „Bronisław”, a przy „Czechu” toleruje się rosnący dąb bezszypułkowy, którego tam być nie powinno! Nikt nie reaguje, gdy usuwa się rodzime wiązy i sadzi obce na naszej ziemi platany, nie dba się też o takie okazy jak czarna topola, jedna z ostatnich, która ma co najmniej 150 lat. Boję się, że któregoś dnia i do niej mogą się dobrać bobry - wymienia listę zarzutów.
Jestem z tej wsi
Skąd u człowieka, który żyje ze szkółkarstwa, taka wrażliwość na niszczejące, nie jego przecież, dęby i topole? Tutaj na wsi się urodził. W dzieciństwie z dębowych dziupli wybierał dzikie pszczoły. Nieopodal, po drugiej stronie Świątnik stoi do dzisiaj jego rodzinny dom. Niemal po sąsiedzku wybudował własną „panderozę” z okien której, jedząc śniadanie, ogląda każdego ranka świerki i brzozy posadzone, szczepione i przez niego dokarmiane.

- Kupiłem goły, jałowy teren, na którym rosło liche żyto. Miał tu powstać klasztor, ale siostry zrezygnowały ze swoich planów - opowiada o początkach kawalerskich czasów, gdy próbował swoich sił na własny rachunek.

Po śmierci ojca, który zginął w wypadku, w gospodarstwie pozostały cztery krowy i wspomnienia o ojcu gawędziarzu, za jakiego uchodził w całej rodzinie. Janusz był jednym z siedmiorga dzieci i wiedział, że odtąd musi liczyć przede wszystkim na siebie. Do szkółkarstwa miał smykałkę, odkąd sięga pamięcią. Potrafił sobie radzić w każdej sytuacji. Do pierwszych samodzielnych szczepień z powodzeniem używał zwykłego smalcu. Opowiada, że nie mógł wtedy wybaczyć sikorkom, które mu psuły robotę, wydziobując łatwo dostępny pokarm. Już jako dziecko nie wyobrażał siebie w innej roli niż zawodowego szkółkarza. Skończył technikum ogrodnicze, ale najwięcej umiejętności nauczył się na praktykach w Kórniku.

- Trafiłem tam na staż i miałem wielkie szczęście, bo sztuki ogrodniczej uczył mnie wielki mistrz, jakim był Jan Król. Człowiek i fachowiec nie z tego świata, prawdziwy arystokrata ogrodnictwa. Był chodzącą encyklopedią, wiedział wszystko o szczepieniach roślin. Wielki autorytet i fachura, jakich już nie ma i nie będzie. Pod jego okiem to była najprawdziwsza akademia nauk - wygłasza z przekonaniem pean o swoim mistrzu i nauczycielu, który zostawił po sobie wiele nowych, znakomitych magnolii i klematisów noszących ślady pracy jego rąk.

Od tamtej pory dobrze wykorzystuje swoje zawodowe umiejętności, w czym sekunduje mu żona Wiesława, absolwentka ogrodnictwa Akademii Rolniczej w Poznaniu. Janusz Karalus ma bzika na punkcie rodzimych gatunków rosnących w naszym kraju od zawsze. Do nich zalicza też najzwyklejsze wierzby. Melioracje i wycinki tych drzew przy drogach i nad rowami bardzo je przetrzebiły. Stworzył im więc u siebie idealne schronisko nad stawem, gdzie rośnie dzisiaj kilkanaście ich gatunków. Powstały z nich nieprawdopodobnie gęste zasieki wokół wody - zielone i kwitnące już od wczesnej wiosny. Drewniany mostek, który przecina ten naturalny akwen, stał się ulubionym miejscem szkółkarza. Tutaj lubi dumać nad tym i owym. Twardy zawodnik zmagający się z przeciwnościami losu okazuje się wrażliwy na piękno przyrody, które chce także chronić.
Byłem na wozie i pod wozem
- Mam szczęśliwe małżeństwo (27 lat stażu!), wykształcone dzieci, które kiedyś przejmą moje szkółkarstwo i kocham to, co robię. Z każdej klęski, a było ich kilka, wychodziłem cało. Nie waham się powiedzieć, że niebiosa mi sprzyjają - wygłasza swoje credo Janusz Karalus.

Pierwsze lokum, w którym Karaluso-wie zamieszkali po ślubie, było malutkim pokoikiem po babci. Od czego zaczął młody żonkoś? Od posadzenia sadu. Wiedział jednak, że na owoce czeka się długo, więc równocześnie założył plantację truskawek, kapusty, kalafiorów... Wtedy jedyny raz w życiu wziął kredyt na ciągnik i jedyny raz jego mama wspomagała małżeński budżet.

Na kapuście i ogórkach „przejechał” się najbardziej. Do dzisiaj jeszcze widzi popękane kapuściane głowy kapusty. Pozostały na polu. Nie chciały ich żreć nawet krowy. Z ogórkami było podobnie. Porosły jak dynie, bo nie znalazł na nie kupca, więc także dogorywały pod chmurką aż do wiosny. Najwięcej z nich pożytku miały ptaki w okresie zimy. Na tym nie koniec. Klęska urodzaju, która go kolejnym raz dopadła, zmusiła do zniszczenia 8 tys. dorodnych kalafiorów. Czy się załamał?

- Takie jest ogrodnictwo - krótko podsumowuje swoje wpadki, które utwierdziły go w przekonaniu, że w tym fachu tylko nauka na błędach jest jedyną metodą prowadzącą do sukcesu.

Tak, przyznaje, że jest „fachurą w szczepieniu, krzyżowaniu i rozmnażaniu roślin”, ale nie samym chlebem żyje. Docenia także przyjemności życia. Wtedy nie liczy się z kosztami i potrafi bez reszty poświęcić się nowemu zainteresowaniu (słabości?). Kiedy „oszalał” na punkcie koni, przez kilka lat one wypełniały mu każdą wolną chwilę. Zjeździł wszystkie polskie stadniny z Janowem włącznie. Doczekał się nawet pięknej Macierzanki, klaczy mającej szlachetnych przodków w swoim rodowodzie. Zdobył gruntowną wiedzę o hodowli i nadal uważa, że koń jest najpiękniejszym zwierzęciem na ziemi. Z konia przesiadł się do auta, ale nie stracił ochoty na konną jazdę. Puste dwa boksy w stajni czekają teraz, aż dorośnie wnuk Feluś i zechce dosiąść najpierw kucyka, a potem rumaka.

Pszczoły to druga, prawdziwa miłość Janusza Karalusa. Nazywa je magicznymi stworzeniami. Dzisiaj mówi, każdy może hodować pszczoły, ale żeby żyć z nich, to jest już wielka sztuka. On ma tylko kilka rodzin. Dla czystej przyjemności, nie dla zysku. Sprawił im najnowszy hit, jakim są ule zbudowane ze słomy - ciepłe, komfortowe i przyjazne dla tych owadów. Dla nich sadzi rośliny dające pierwszy wiosenny pyłek. Twierdzi, że jego troskę odwzajemniają w sposób absolutnie wyjątkowy, ponieważ w ogóle go nie żądlą.

- Nie bałbym się stanąć przed nimi nawet nago! Nadzwyczajną łagodność przekazują z pokolenia na pokolenia, a przy tym są wyjątkowo pracowite. Nie podam, ile w tym roku zebrałem miodu z trzech rodzin, bo mi nikt nie uwierzy - mówi Janusz Karalus.
Dęby rogalińskie
Dęby szypułkowe (w odróżnieniu od bezszypułkowych ich żołędzie mają ogonki), a takimi w większości są te rosnące w Parku Rogalińskim, mają najwięcej przedstawicieli wśród pomników przyrody. W skupisku dębów rogalińskich znajduje się około 2000 sztuk i jest to najliczniejszy w Europie zbiór tych drzew występujących w jednym miejscu. Najbardziej znana jest trójka olbrzymów - Lech (630 lat, ledwo zipie), Czech (549 lat, jest martwy) i Rus (520 lat, najmłodszy i w najlepszej kondycji). Najsławniejszym dębem szypułkowym w naszym kraju jest Bartek. Najstarszy okaz (szypułkowy) rośnie na Litwie i liczy sobie aż 1500 lat. Także suche, martwe pomniki przyrody są pod ochroną. Ich śmierć jest splotem różnych wydarzeń, takich jak susza, szkodniki i błędy człowieka.

Dąb Karol od Karalusa
Janusz Karalus uważa, że tylko dęby szypułkowe mają prawo rosnąć na rogalińskiej ziemi, więc dąb jego „chowu” także zalicza się do tych, których żołędzie mają ogonki. Najbardziej dumny jest z dębu Karol, który wydał na świat już sporo potomstwa, oczywiście dzięki staraniom szkółkarza.

Zaraz po Karolu wymienia imię Stanisław, którym ochrzcił cis pospolity. Uważa, że jest zbyt dorodny, aby go wykorzystywać wyłącznie na modne strzyżone żywopłoty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski