Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Doping, czyli wyścig i biznes, który nigdy się nie zakończy

Norbert Kowalski
Prof. Jerzy Smorawiński, przewodniczący Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie, nie jest zaskoczony ostatnimi wpadkami dopingowymi polskich sztangistów
Prof. Jerzy Smorawiński, przewodniczący Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie, nie jest zaskoczony ostatnimi wpadkami dopingowymi polskich sztangistów Łukasz Gdak
Rozmowa z prof. Jerzym Smorawińskim, przewodniczącym Komisji do Zwalczania Dopingu, o dopingu wśród sportowców.

Smorawiński: Jest nam przykro z powodu wpadki braci Zielińskich

Źródło: TVN24 / x-news

Jest Pan zaskoczony wpadkami Tomasza Zielińskiego, Krzysztofa Szramiaka i Adriana Zielińskiego?
Nie jestem zbyt zaskoczony, ponieważ ze sztangistami mamy problemy od lat. Chcieliśmy przeprowadzać kontrole, szukaliśmy ich po całym świecie, nawet w Osetii Południowej, a mimo tego pojawiały się problemy. Zaskoczeniem może być jedynie lekkomyślność ludzi, którzy jadą na igrzyska i biorą zakazane substancje.

Podnoszenie ciężarów jest bardziej narażone na doping niż inne sporty?
To jedna z najbardziej narażonych na doping dyscyplin, obok kulturystyki oraz innych sportów, które wymagają siły, jak na przykład wielobój.

Krzysztof Szramiak przyjmował hormon wzrostu, zaś Tomasz Zieliński brał Nandronol. Jak działają te środki dopingujące?
Działają tak samo, ale hormon wzrostu jest środkiem bardziej wyrafinowanym i naturalnym. Oba środki zwiększają masę mięśniową i metabolizm, choć to właśnie przyrost mięśni jest ich głównym zadaniem. Hormon wzrostu jest jednak krócej wykrywalny, więc są z nim większe problemy. Ponadto takie środki zazwyczaj są przyjmowane jako zastrzyki, bo omijają przewód pokarmowy. A wszystko, co idzie przez przewód pokarmowy, czyli na przykład środki dopingujące w postaci tabletek, może być odrzucone przez organizm.

Jak długo po zastosowaniu dany środek jest jeszcze wykrywalny w organizmie?
To zależy od przyjętej dawki i środka dopingującego. W przypadku hormonu wzrostu mamy zaledwie kilkadziesiąt godzin, by określić jego obecność w płynach ustrojowych. W przypadku innych substancji to znacznie dłuższy czas. Badanie na obecność EPO (erytropoetyna - przyp. red.) trwa nawet kilka tygodni, bo w tym przypadku badany jest przede wszystkim paszport biologiczny, czyli wszystkie parametry krwi, które są precyzyjnie rejestrowane na przestrzeni wielu badań. A później podlegają porównaniu i po dynamice rozwoju krwinek czerwonych można określić czy podano erytropoetynę. Są też środki, które można wykryć nawet po kilku miesiącach. Na pewno nie można wkładać wszystkich substancji dopingujących do jednego wora. Czym innym są hormony, które są naturalne i wytwarzane przez organizm, a czym innym steroidy anaboliczne, czyli substancje syntetyczne i obce dla organizmu człowieka.

A przetaczanie krwi?
Od 1984 roku znajduje się naliście metod zakazanych. Ostatnia wpadka to przypadek kazachskiego kolarza Aleksandra Vinokurova sprzed kilku lat. Ta metoda już od dłuższego czasu była zapomniana, a Vinokurov ją odświeżył. W ostatnich latach nie mieliśmy problemów z przetaczaniem krwi. To było popularne zwłaszcza na przełomie XX i XXI wieku, kiedy korzystali z tego głównie kolarze.

Jakie środki dopingujące są obecnie najpopularniejsze?
Sportowcy na niższym poziomie nadal stosują steroidy, bo są najtańsze, ale jednocześnie też najłatwiej wykrywalne. One są popularne wśród kulturystów i na zawodach, gdzie kontrole antydopingowe już raczej nie mają miejsca. Jednak im bardziej zaawansowany sport, tym bardziej wyrafinowane i droższe substancje. Wtedy w grę wchodzą główne erytropoetyna, testosteron i hormon wzrostu. One są podawane w różnych mieszankach i cyklach w zależności od strategii, jaką przyjmuje dany zawodnik. Najdroższy z tych wszystkich środków jest hormon wzrostu.

Po jakim czasie w próbce pobranej do badań dopingowych można jeszcze wykryć środek dopingujący?
To nie jest kwestia czasu, ale poprawy sprzętu i metod detekcyjnych. Technika bardzo poszła do przodu, czego efekty stale widzimy. Niedawno w 45 próbkach z igrzysk w Londynie i Pekinie wykryto niedozwolone substancje. W 2008 i 2012 roku podczas trwania tych igrzysk, te substancje były nie do wykrycia z powodu słabszego sprzętu. W tym roku WADA wydłużyła też okres przechowywania próbek po zawodach do 10 lat, gdy wcześniej wynosił on 8 lat. Nawet jeśli teraz nie możemy czegoś wykryć, to może za jakiś czas poprawi się technika i udowodnimy, że dana osoba stosowała doping. Próbki, które zostaną pobrane w Rio będzie można przebadać jeszcze w 2026 roku.

Jak przebiega proces badania dopingowego?
Próbka jest pobierana przez atestowanych oficerów dopingowych, którzy potrafią zachować się z takim materiałem. W tym procesie obowiązują bardzo ścisłe procedury. Wszystko zaczyna się od tego, że zawodnik sam wybiera i otwiera hermetycznie zamknięte naczynie do oddania moczu. Następnie idzie do łazienki i pod kontrolą oddaje swój mocz. Po oddaniu moczu nikt nie może tego naczynia dotknąć. Zawodnik sam je przynosi do stołu z oficerami i wybiera pakiet naczyń dla próbki A i próbki B. Następnie sportowiec napełnia naczynia dla obu próbek, zakręca je i nikt już do nich nie ma dostępu. One zostają zaplombowane, oznakowane i dostarczane do laboratorium. W laboratorium nikt nie wie od jakiego zawodnika pochodzi dana próbka, bo nazwisko nie jest podawane. Specjaliści rozpoczynają analizę próbki A. W sytuacji, kiedy znajdowana jest sytuacja zakazana, powiadamiana jest komisja antydopingowa, zawodnik i związek sportowy. Sportowiec ma siedem dni na zwrócenie się z prośbą o przebadanie próbki B. Większość zawodników chce takiego badania i wtedy cała procedura laboratoryjna może być obserwowana przez zawodnika lub jego pełnomocnika, by mieć pewność, że nikt nic nie dodawał do próbki. Wynik próbki B zamyka całą procedurę.

Wierzy Pan w zapewnienia zawodników, którzy prawie za każdym razem przekonują, że nie stosowali dopingu świadomie?
W większości przypadków nie wierzę, bo to są konfabulacje oraz linia obrony, która jest bezsensowna. Jednak w niektórych sytuacjach mogło dojść do zanieczyszczenia odżywek i ktoś spożył odżywkę zanieczyszczoną steroidami anabolicznymi. Z drugiej strony to nie ma znaczenia, bo od prawie 20 lat wiadomo, że zawodnicy nie mogą stosować byle jakich odżywek. Są przecież rekomendowane odżywki, na których sportowiec powinien się opierać. To, że zawodnik zażył daną odżywkę nie łagodzi sytuacji. Przepisy WADA mówią, że to sportowiec jest odpowiedzialny zato, co znajduje się w jego ciele.

Między zawodnikami a kontrolerami dopingowymi od lat trwa „wyścig zbrojeń”. Czy on może się kiedyś zakończyć?
Ten wyścig nigdy się nie zakończy. Gdybyśmy w kwestii dopingu ścigali się tylko z zawodnikami, to pewnie byśmy ich dogonili i nakryli czapką. Jednak za zawodnikami stoją sztaby dobrze opłacanych naukowców, którzy zapewniają parasol ochronny. A ceny za czasową ochronę są różne. W niektórych krajach to kosztuje np. 60 tys. dolarów za rok, a w innych trzeba zapłacić nawet pół miliona dolarów. To są koszty ponoszone za to, by doping nie został wykryty. W laboratoriach są świetni specjaliści, ale jak wiadomo, wszystko można kupić. To tylko kwestia ceny. A my jesteśmy od tego, by ich gonić. I jesteśmy blisko.

Z Pańskich słów wynika jednak, że doping wśród sportowców to doskonały biznes...
Oczywiście, że dla części ludzi jest to biznes. Większości sportowców na niego jednak nie stać i dlatego wpadają na środkach, które można kupić w internecie. Nie wiem na co oni liczą. Z kolei sportowcy z górnej półki, jeśli mają pieniądze, chcą się otoczyć naukowcami, którzy próbują ich zapewnić, że nie zostaną wykryci. Jednak najczęściej się rozczarowują. Jeśli nie w trakcie zawodów, to po kilku latach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski