MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Już nigdy Złocieniec nie będzie taki sam bez Was

Agnieszka Świderska
Trzynaście nazwisk. Trzynaście żyć. Trzynaście pogrzebów. Od niedzieli Złocieniec żyje w cieniu katastrofy pod Berlinem. Czekali na żywych, nie na trumny. Teraz modlą się za nich, wierząc, że Bóg tak nie chciał - pisze Agnieszka Świderska.

"Nie mogłem uwierzyć dzisiejszym wiadomościom. Nie mogłem zamknąć oczu i sprawić, by to odeszło..." to fragment piosenki "Sunday, Bloody Sunday" U2. Dla mieszkańców Złocieńca, 13-tysięcznego miasta w Zachodniopomorskiem, krwawa niedziela wydarzyła się pod Berlinem. W autokarze, w którym zginęło 13 osób. Tamtego dnia o godzinie 10.30. dla tej trzynastki życie się skończyło, dla innych złamało, a jeszcze dla innych - wywróciło.

Pierwsze informacje o tragedii zaczęły docierać koło południa. Piotr Antończak, wiceburmistrz Złocieńca, oglądał właśnie telewizję. Wnuczka baraszkowała, córka oglądała telewizję w drugim pokoju. To ona krzyknęła: "Cicho, bo coś mówią o Złocieńcu". - Kiedy usłyszałem autokar, pierwszą myślą była Alga - mówi Piotr Antończak.

Przyszli po nadzieję
Alga to miejscowa firma turystyczno-przewozowa. Jej autobusy często jeździły do Hiszpanii, a kiedy wracały z trasy, parkowały przy... nadleśnictwie. Ale tu nie chodziło o autokar ze Złocieńca, to ludzie, którzy w nim siedzieli, byli z tego miasta. Co robisz, jeśli jesteś jego wiceburmistrzem? Piotr Antończak miał przy sobie klucze od urzędu. Nigdy nie otwierał go w niedzielę o godzinie 13.30. Do środka weszli we trójkę: on, burmistrz Waldemar Włodarczyk i sekretarz Leszek Modrzakowski. O czym rozmawiali przez tę godzinę, zanim otworzyli urząd? Na zewnątrz czekały już rodziny tamtych z autobusu. Chcieli wiedzieć to, czego wtedy nikt jeszcze nie wiedział: czy ich najbliżsi żyją? Przyszli po nadzieję. - Najgorsza była chwila, kiedy dostaliśmy listę ofiar - mówi Piotr Antończak.

Wtedy nie było już trzynastu anonimowych ofiar, tylko twarze, głosy, śmiech. Na pierwszej liście była Maria Zborowska, która miała zginąć razem ze swoją 13-letnią wnuczką Karoliną. To właśnie jej twarz jako pierwsza stanęła wiceburmistrzowi przed oczami: sąsiadka z działki, znajoma z nadleśnictwa. Było jeszcze kilka innych nazwisk, które okazały się nazwiskami żywych.

- Jedna z kobiet, której nazwisko było na liście ofiar, godzinę wcześniej dzwoniła do córki i mówiła, że żyje - mówi Piotr Antończak. - Wiedzieliśmy od początku, że lista nie jest oficjalna. Niemcy najpierw mieli ją potwierdzić do ósmej, potem do dziewiątej, a potem powiedzieli, że w ogóle jej nie potwierdzą. Z kolei rodziny za wszelką cenę chciały wiedzieć. Było wielkie ciśnienie, żeby ją ujawnić. Nie zrobiliśmy tego. Gdybyśmy podali nazwiska tych, którzy jednak przeżyli, to byłoby tak, jakbyśmy pochowali ich żywcem. W drugą stronę byłoby jeszcze gorzej. Gdybyśmy dopiero tam w Niemczech mieli powiedzieć ludziom, którzy jechali do żywych "Przepraszam, pani ojciec jednak nie żyje". Nie, nie... Poza tym nie mieliśmy prawa odbierać nikomu nadziei. Ona przecież umiera ostatnia.

Niemal dokładnie w 24 godziny po wypadku w podberlińskiej klinice rodziny poznały prawdę. Ci, których bliscy byli ranni, zostali rozwiezieni po piętnastu szpitalach. W świetlicy, w której odczytywano listę, pierwszą oficjalną, zostali ci, którzy nie mieli już dokąd jechać, ale nawet wtedy mieli nadzieję wbrew wszelkiej logice: "A czemu nie pokazali zdjęcia? Czy to na pewno tata nie żyje?"

- Te zdjęcia nie nadawały się do pokazania - mówi Piotr Antończak. - Jako osoba, której bezpośrednio to nie dotyczyło, mogłem je zobaczyć. Nie chciałbym oglądać tych ciał z bliska.
Bliscy próbowali oszukać jednak nawet nieubłaganą matematykę; nieubłaganą, gdyż liczba rannych i ofiar śmiertelnych zgadzała się z liczbą pasażerów. Nikogo nie brakowało.
Nikt nie ma siły powiedzieć prawdy
Lechowi Zborowskiemu, dziadkowi Karoliny, przyśniła się jego matka. Poprosił ją, żeby zaopiekowała się wnuczką. Jego żona w ciężkim stanie nadal przebywa na OIOM. Kiedy na chwilę odzyskuje przytomność pyta o wnuczkę. Nikt nie ma siły powiedzieć jej prawdy. W wystawionej we wtorek w sali Urzędu Stanu Cywilnego księdze kondolencyjnej wpisał się syn jednej z ofiar: "Syn poszkodowanego Zenona Kotarskiego - Radosław Kotarski. Drugiego takiego człowieka nie będzie, a ja dopilnuję, żeby nikt nie zapomniał o nim i reszcie".

- To był również ojciec mojej koleżanki, z którą chodziłam do szkoły - mówi Ewelina Ruszel, stażystka w USC. - Dowiedziałam się dopiero, jak przeczytałam ten wpis. Większość nazwisk jest znanych. To jest małe miasto. Tak naprawdę to każdemu ktoś tu zginął. Nawet jeżeli nie znało się kogoś z nazwiska, to znało się go z widzenia.

Daniela Dominiak mieszka po sąsiedzku z prababcią Karoliny. - Nie wiem, jak ona to przeżyje - mówi Daniela Dominiak. - To taka kochana kobieta, a Karolina była dla niej wszystkim. Teraz nic, tylko płacze i w kółko powtarza: "Czy ona biedactwo bardzo cierpiała?".

- Co można powiedzieć tym, którzy stracili tam najbliższych? - zastanawia się Beata Płaza. - Nawet ciężko jest zacząć taką rozmowę. Na pewno nie ma sensu mówić im, że będzie dobrze, bo już nigdy nie będzie dobrze.

O katastrofie pod Berlinem dowiedziała się od męża. Zadzwonił z Norwegii, żeby włączyła telewizję, bo coś się stało ludziom ze Złocieńca. - To był szok - mówi Beata Płaza. - Trudno jest uwierzyć człowiekowi w jedną śmierć, a co dopiero w trzynaście. Nie przeżyliśmy tu jeszcze takiej tragedii. Mam dwoje dzieci. Nie ma szans, żeby po tym, co się stało, miały pojechać gdzieś na wycieczkę autokarem.

Bożena Kolaszyńska, kierowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, tamtą niedzielę spędziła na dyżurze w urzędzie. Razem z innymi urzędniczkami szykowały kanapki i zanosiły je do sali USC, gdzie czekały rodziny tych z autokaru. - Przecież nikt nie myślał o tym, żeby zabrać ze sobą cokolwiek do jedzenia - mówi Bożena Kolaszyńska. - Kiedy zaczęli się tu schodzić, była pora obiadowa. Wielu z nich nawet nie zdążyło zjeść obiadu.

Kierowniczka MOPS pomagała także szykować prowiant na drogę do Niemiec. Wiele z tych kanapek pozostało jednak nietkniętych. - Nikt nie miał apetytu - przyznaje Piotr Antończak.

Był w autobusie, który o 1 w nocy wyjechał ze Złocieńca w kierunku Niemiec. Przez całą drogę panowała niemal grobowa cisza. - Rodziny miały ze sobą zabrać szczoteczki do zębów i maszynki do golenia, z których miały być pobrane ślady biologiczne ułatwiające identyfikację zwłok - mówi wiceburmistrz. - Nikt nie miał do tego głowy. Każdy jechał z nadzieją, że jego to nie dotyczy.
"Już nigdy Złocieniec nie będzie taki sam bez Was" - to kolejny wpis z księgi kondolencyjnej. W nadleśnictwie w Złocieńcu został tylko zastępca nadleśniczego i sekretarka. Cała reszta jechała tamtym autokarem. W poniedziałek mieli być w pracy. Teraz na ich miejsce trzeba ściągać ludzi z innych nadleśnictw.
Tylko Bóg może nam pomóc
Kiedy późnym wieczorem rodziny ofiar i poszkodowanych w katastrofie wróciły z Niemiec, na ulicach wisiały już biało-czerwone flagi przepasane kirem. We wtorek, w pierwszy dzień żałoby narodowej, która obowiązuje tu do końca tygodnia, wisiały już niemal w każdym oknie. Kiedy w południe zawyły syreny, miasto na dwie minuty stanęło w milczeniu. Tymczasem o tragedii Złocieńca mówiła cała Polska. Na parkingu w centrum stały wozy transmisyjne Polsatu i TVN: dziennikarze co godzinę mieli wejścia na żywo. Wóz TVP zaparkował przy kościele. Wieczorem biskup Edward Dejcza odprawił tam mszę w intencji ofiar i ich rodzin. Ale mieszkańcy Złocieńca nie czekali na mszę. Teresa Szwed i Helena Bezega i wielu innych przyszło pomodlić się wcześniej. - Tyle niewinnych osób zginęło w tak straszny sposób - mówi Helena Begeza. - Tylko Bóg może nam wszystkim pomóc.

Czy Bóg tak chciał?
- Nie, on na pewno nie chciał - mówi Teresa Szwed. We wtorek do Złocieńca przyjechały dwa busy na niemieckich numerach. Zaparkowały przy policyjnych garażach. W środku były bagaże pasażerów z rozbitego autokaru. Niemcy zatroszczyli się o to, by do Polski wrócił najmniejszy nawet drobiazg. - Rzeczy, które były w luku bagażowym, są w dobrym stanie - mówi Agnieszka Waszczyk, rzecznik Powiatowej Komendy Policji w Drawsku. - Gorzej z bagażem podręcznym. Z torebkami, plecakami, których zawartość trzeba było zbierać po autokarze i jezdni.

Rodziny mogły zgłaszać się po odbiór rzeczy już w środę. Policjanci wzywali ich pojedynczo. Co czuli na widok znajomej koszuli czy sukienki, zdjęć, które wypadły z portfeli? Kiedy wyjmowali z toreb pamiątki z Hiszpanii? Prezenty, które mieli dostać? Może w pierwszym odruchu chcieli je wyrzucić, bo za bardzo bolały?

W środę udało się zidentyfikować już wszystkie ofiary wypadku. Kiedy trumny z ich ciałami wrócą do Polski, Złocieniec czeka trzynaście pogrzebów. - Pogrzeb to pewna cezura cierpienia - mówi Piotr Antończak. - Otwiera czas żałoby. Nie wiem, czy to znaczy, że łatwiej będzie tym, którzy stracili najbliższych, pożegnać się z nimi, ale na pewno będzie łatwiej, jeżeli będą mogli zapalić świeczkę na ich grobie. Chyba z trzydzieści lat temu zaginęła w Złocieńcu dziewczynka. Do tej pory nie wiadomo, co się z nią stało. Takie groby, których nie ma, są najgorsze.

Już we wtorek pracownice MOPS przeprowadzały wywiady środowiskowe z rodzinami ofiar katastrofy. - Emocje są ważne, ale równie ważne jest to, żeby te rodziny miały z czego żyć - mówi Bożena Kolaszyńska. - Nie zostawimy ich bez pomocy. Gmina przeznaczyła 76 tysięcy na udzielenie im doraźnej pomocy materialnej.

Specjalne konto, na które można wpłacać datki na rzecz poszkodowanych i ich rodzin, uruchomiła także Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Szczecinku. Pieniądze można wpłacać na konto: Bank PKO BP Dyrekcja Generalna Lasów Państwowych 93 1020 1042 0000 8202 0240 9746 (tytuł wpłaty: pomoc dla poszkodowanych w wypadku). - Nie będziemy publikować listy ofiar katastrofy pod Berlinem - to oświadczenie ze środy Ministerstwa Spraw Zagranicznych. - To były osoby prywatne. Chodzi o ochronę ich danych osobowych.

Złocieniec nie potrzebuje listy z MSZ. On już zna te nazwiska. - Syn do mnie dzwonił - mówi Daniela Dominiak. - Powiedział, że jego sąsiad z bloku nie żyje, a żona jest w ciężkim stanie.

Ile było takich telefonów? Ile razy padło to, czy tamto nazwisko? Trzynaście nazwisk. Teraz każde odmienia się przez ból.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski