Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Sidorczuk: Mógłbym wrócić do Lecha

Redakcja
- Gdyby tylko była okazja, na pewno wróciłbym do Lecha, na przykład żeby szkolić bramkarzy. Zrobiłem dla tego klubu trochę dobrego, a teraz mógłbym przekazać moją wiedzę młodym zawodnikom - mówi nam Kazimierz Sidorczuk, były bramkarz Lecha, dziś szkoleniowiec bramkarzy w Sturmie Graz, czołowym austriackim klubie.

Znalazł się Pan wśród dziewięćdziesięciu najbardziej zasłużonych lechitów. Spodziewał się Pan tego wyróżnienia?

Kazimierz Sidorczuk: - Na pewno zrobiłem dla tego klubu wiele dobrego. Mam na koncie aż trzy mistrzostwa Polski w latach dziewięćdziesiątych. Co prawda nie udało mi się nigdy zdobyć Pucharu, jednak mogę być zadowolony ze swoich osiągnięć. Spędziłem w klubie przy ulicy Bułgarskiej pięć lat, ale był to czas wypełniony sukcesami i zwycięstwami. W Lechu mieliśmy świetną ekipę. Rozumieliśmy się też poza boiskiem, byliśmy przyjaciółmi w tym samym wieku. Juskowiak, Podbrożny to wyróżniające się postaci tamtej drużyny.

Do Poznania przyleciał Pan z Grazu, gdzie aktualnie Pan mieszka. Była okazja powspominać dawne czasy?

Kazimierz Sidorczuk: - Oczywiście, to świetna impreza. Warto było przylecieć. Spotkać jeszcze raz prawie wszystkich ludzi zasłużonych dla Lecha to świetna sprawa. Naprawdę cieszę się, że mogłem być tutaj, w Poznaniu, na koncercie 90-lecia Lecha. To właściwie pokolenia piłkarzy, którzy budowali i nadal budują wielkiego Kolejorza. Ten medal to symbol i pamiątka. Czuję się doceniony przez władze klubu. Oczywiście zasłużonych ludzi jest o wiele więcej, ale z okazji tej rocznicy można było wybrać dziewięćdziesięciu. Tym bardziej cieszę się, że znalazłem się w tym doborowym towarzystwie.

W świadomości kibiców istnieje Pan jako jeden z dłużej niepokonanych bramkarzy w Polsce.

Kazimierz Sidorczuk: - Nie ukrywam, że mam z tego powodu satysfakcję. Nie puściłem gola przez 834 minuty, a to bardzo dobry wynik. Wyprzedził mnie tylko Piotr Czaja z 1005minutami.

Od czasu, kiedy odszedł Pan z Lecha, do Poznania trafiało kilkunastu golkiperów. Który z nich był najlepszy?

Kazimierz Sidorczuk: - Gdyby brać pod uwagę czas od mojego odejścia do dzisiaj, to uważam, że zdecydowanie wyróżniał się Krzysztof Kotorowski. Dlatego myślę, że słusznie został odznaczony medalem przez władze Kolejorza. Na Bułgarską ściągano wielu golkiperów, ale mimo tego "Kotor" zawsze potrafił pokazać się z dobrej strony. Dla bramkarza to nie jest łatwa sytuacja, kiedy jest rezerwowym i nagle musi wskoczyć do bramki. Tymczasem Kotorowski był gotowy praktycznie w każdej sytuacji przez ponad siedem lat. Niejednokrotnie wchodził między słupki i pokazywał swoje umiejętności. Władze klubu nie boją się podpisywać z nim kolejnych kontraktów, mimo że ma już 35 lat. Wcale nie dziwię się szefom Kolejorza. Kotorowski prezentuje się solidnie i tak może być nawet do czterdziestki. Tego mu życzę.

Na pewno mógł Pan zostać w Lechu trochę dłużej. Żałuje Pan, że rozstał się z klubem po pięciu latach?

Kazimierz Sidorczuk: - Wiadomo, że nie były to bardzo miłe okoliczności, ale dzisiaj już raczej o tym nie pamiętam. Można powiedzieć: było, minęło. Przecież tych pięknych chwil było zdecydowanie więcej. Grając w Lechu, zawsze dawałem z siebie wszystko. Wiem, że byłem lubiany przez kibiców, którzy doceniali moją postawę.

Dlaczego odszedł Pan z Kolejorza?

Kazimierz Sidorczuk: - To dość specyficzna sytuacja. Nie pokłóciłem się z władzami, bo chciałem zarabiać więcej. To nieprawda. Po prostu nie bałem się upomnieć o pieniądze, które działacze byli winni piłkarzom. Byłem w radzie drużyny, więc starałem się dbać o nasze dobro. Później ściągnięto z Besiktasu Stambuł Jarosława Bako, który przez trzy miesiące kosztował więcej niż ja przez rok. A w mojej ocenie wcale nie był lepszym bramkarzem. Byliśmy na tym samym poziomie. Kiedy masz w drużynie dobrego zawodnika, to nie możesz go tak po prostu odstawić, bo przyszedł ktoś nowy. Niestety chyba tak się stało ze mną. Byłem przez pięć lat w Lechu i radziłem sobie naprawdę dobrze. Gwarantowałem dobry poziom, stabilność.

Ma Pan żal do władz Lecha?

Kazimierz Sidorczuk: - W Lechu dużo się pozmieniało, klubem sterują inni ludzie. W ciągu moich pięciu lat graliśmy dobrze i przede wszystkim to zostanie w mojej pamięci i sercu. Kiedyś sądziłem się i do dzisiaj nie dostałem swoich pieniędzy. Mam wyrok sądu, ale moją sprawą nie chciała się zająć żadna z organizacji piłkarskich - ani PZPN, ani FIFA. Dzisiaj już o tym nie pamiętam. Trzy tytuły w pięć lat? To rewelacyjny wynik!

Wróci Pan jeszcze do Poznania, by pomóc ukochanemu klubowi?

Kazimierz Sidorczuk: - Gdyby pojawiła się szansa, żebym mógł pracować z bramkarzami, to dlaczego nie? Trochę szkoda, że nigdy nie otrzymałem konkretnej propozycji z Lecha. Owszem, były jakieś zapytania, ale raczej nic konkretnego. Nie ukrywam, że chciałbym kiedyś wrócić do Kolejorza i Poznania. Myślę, że mógłbym przydać się temu klubowi. Od sześciu lat zajmuję się szkoleniem bramkarzy w Sturmie Graz, wcześniej grałem na tej pozycji. Po prostu znam się na tej pracy. Przez ponad dwadzieścia lat zbierałem doświadczenie i wiem, że młodzi golkiperzy tylko by na tym zyskali

Czym obecnie się Pan zajmuje?

Kazimierz Sidorczuk: - Jestem trenerem bramkarzy w Sturmie Graz. Mój podopieczny został uznany najlepszym bramkarzem Austrii i gra w reprezentacji tego kraju. W ubiegłym roku zdobyliśmy mistrzostwo. Mam swoją ideę prowadzenia golkiperów. Jestem jak nauczyciel. Rozmawiam z nimi, chcę im pomóc i przekazać swoją wiedzę. Sam prowadzę zajęcia i pokazuję ćwiczenia zawodnikom.

W reprezentacji zagrał Pan czternaście razy. To dużo czy mało?

Kazimierz Sidorczuk: - Nie rozpatruję tego w tych kategoriach. Nie można wszystkiego żałować. Być może gdzieś zabrakło mi szczęścia albo koncentracji. To dla mnie rozdział wyjątkowy, bo zakładałem koszulkę z orzełkiem na piersi. Do tego dążyłem w czasie mojej kariery piłkarskiej. To trochę jak spotkania w Lidze Mistrzów. Czekasz na to cały tydzień i myślisz o tych meczach.

Po Lechu grał Pan jeszcze w kilku polskich klubach, ale były to krótkie przygody. Później trafił Pan do Sturmu Graz. I wreszcie zagrał w Lidze Mistrzów…

Kazimierz Sidorczuk: - W innych polskich klubach byłem krótko - jak w Warcie, czy w Zagłębiu Lubin. Trochę dłużej w Petrochemii Płock, bo ponad rok. To były przygody, bo najwięcej zrobiłem w Polsce dla Lecha. W Sturmie zdobyliśmy pierwsze w historii tego klubu mistrzostwo. W Grazie świętowało wtedy sto tysięcy ludzi, wszędzie confetti. Dostaliśmy złote zegarki ze specjalnymi podziękowaniami. Trzy sezony występowaliśmy w Lidze Mistrzów. Roberto Baggio, Clarence Seedorf, Ronaldo, Gheorge Hagi - z takimi zawodnikami rywalizowałem na boisku. Dla mnie Liga Mistrzów ma taką oprawę, jak spotkania drużyny narodowej. To jest magia - hymn, wszędzie banery z gwiazdami, VIP-y. Takie stadiony, jak Old Trafford, czy Estadio Santiago Bernabeu na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Nie zapomnę też mojego spotkania z Davidem Beckhamem po meczu w Anglii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski