Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mama pięciorga dzieci też może z powodzeniem prowadzić własny biznes [REPORTAŻ]

Beata Kapusta
Anna Alammari ze swymi dziećmi: Emilem, Lidią, Aymanem i Aishą  w Cafe Bajarka. Najstarszy Franciszek właśnie wyjechał
Anna Alammari ze swymi dziećmi: Emilem, Lidią, Aymanem i Aishą w Cafe Bajarka. Najstarszy Franciszek właśnie wyjechał Grzegorz Dembiński
Wystarczy wejść do małego pasażu przy placu Wolności w centrum Poznania, by znaleźć się w małej oazie - to kilkadziesiąt metrów kwadratowych wypełnionych ciszą, ciepłem i kolorami. To Cafe Bajarka, miejsce stworzone specjalnie dla matek i ich pociech. Miejsce, które od początku wykreowała 36-letnia Anna Alammari, mama wychowująca pięcioro dzieci (16-letniego Franciszka, 14-letniego Emila, 5-letnią Lidię, 3-letniego Aymana i roczną Aishę), a od niecałych dwóch lat również biznes-woman.

Od progu Anna wita mnie uśmiechem.
- Bardzo proszę zdjąć buty. Wszyscy w Bajarce mają obuwie na zmianę lub po prostu chodzą w skarpetkach. Bardzo dbamy o czystość. Mamy, które przychodzą z maluszkami, muszą mieć pewność, że są one bezpieczne - tłumaczy swoją prośbę.

Siadamy w małej salce, w której na co dzień przebywają niemowlęta otoczone miękkimi bryłami, a ja zamieniam się w słuch.
- Od zawsze lubiłam dzieci - opowiada Anna Alammari. - Na imprezach rodzinnych wymyślałam dla nich zabawy, a one chętnie wokół mnie się gromadziły. Zawsze wzorem była dla mnie moja mama - kobieta bardzo ciepła i cierpliwa. Tak jak ona postanowiłam studiować pedagogikę.

Anna już w czasie studiów została mamą.
- Na drugim roku urodziłam Franciszka, na trzecim - Emila. Dzieci w żaden sposób nie przeszkodziły mi w realizacji zawodowej - stwierdza.

Po licencjacie trafiła na praktykę i spodobała się na tyle, że dostała propozycję pracy z dziećmi niesłyszącymi. Ta oferta zdeterminowała jej kolejne wybory - zrobiła magisterium z pedagogiki terapeutycznej i "podyplomówkę" z pedagogiki specjalnej, zajmującej się nauczaniem osób z wadami słuchu.

- Przez dłuższy czas skupiłam się na pracy. Sześć lat temu zaszłam w kolejną ciążę - z Lidką. Przeszłam na urlop zdrowotny. Dla kobiety był to trudny czas, wyjątkowo ciężka ciąża - jak podkreśla - najcięższa ze wszystkich, wymuszająca ciągłe leżenie. - Mój mąż jest lekarzem. Przez siedem lat żyliśmy w rozłące - on pracował w Poznaniu, ja i dzieci mieszkaliśmy w Toruniu.

Życie rodziny podzielonej na dwa miasta lekkie nie było. Mąż Anny często brał kilka dyżurów pod rząd, żeby przyjechać do dzieci i żony na 2-3 dni. Jednak większość czasu spędzali bez niego.

- Oparcie miałam wtedy w Emilu. Był w drugiej klasie podstawówki, kiedy musiał nauczyć się radzenia sobie z codziennymi czynnościami - przygotowywał śniadanie do szkoły, robił zakupy. Musiał, ale szybko to "musiał" przerodziło się w "chcę to robić". Dziś jest wspaniałym chłopcem, który potrafi ugotować obiad czy zająć się trojgiem maluchów - mówi z dumą o synu.

Z Torunia do Poznania
Najcięższa ciąża, najlżejszy poród - tak Anna określa narodziny Lidki. Mówi, że urodziła ją w ciągu godziny od pierwszego skurczu, a mąż nie zdążył nawet wyjechać z Poznania.

Po porodzie Anna poświęciła cały czas na wychowanie córki. W czasie urlopu macierzyńskiego zaszła w ciążę z Aymanem. Powrót do pracy oddalił się. Potem wspólnie z mężem zdecydowali, że wszyscy przeprowadzą się do Poznania.

- Jeszcze w czasie, kiedy mieszkałam w Toruniu, często chodziłam do tamtejszej Bajarki. Tam rzeczywiście mogłam odetchnąć. Byłam spokojna, bo Lidka biegała w bezpiecznym miejscu, Ayman spał przy mnie w chuście, a ja odpoczywałam przy kawie. Zakochałam się w tym miejscu - wspomina pierwsze doświadczenia związane z osobliwą kawiarnią dla matek z dziećmi.

Uważam, że kobieta, która pracuje na cały etat i musi do tej pracy dojechać, co w sumie zajmuje jej dziewięć godzin, na pewno jest bardziej obciążona niż ja, która mam własną firmę. Mam ten komfort, że mogę wyjechać na tydzień i nie będzie problemu

Pomysł a rzeczywistość
Mąż Anny chciał, aby została w domu, odradzał powrót do pracy.
- Przez cztery miesiące aklimatyzowałam się w Poznaniu. Kiedy wspomniałam, że obiecałam Anecie - mojej przyjaciółce prowadzącej toruńską Bajarkę - otwarcie takiego miejsca w Poznaniu, mąż przyklasnął mojemu pomysłowi. I tak zaczęłam szukać miejsca. To przy placu Wolności było pierwszym, jakie zobaczyłam. Od razu wiedziałam, że to jest to. Nie było się nad czym zastanawiać i pomysł okazał się trafiony, zwłaszcza że niedługo po otworzeniu Bajarki urodziła się Aisha.

Jak przekonuje przedsiębiorcza mama, prowadzenie własnego biznesu nie jest proste. W rozkręceniu kawiarni finansowo pomógł jej mąż. Małżeństwo nie dostało żadnych dotacji, wszystko kupowali z domowego budżetu.

- Gdyby nie pomoc męża, pewnie nie dałabym rady. A i tak musieliśmy wziąć kredyt, który zresztą ciągle spłacamy - wspomina właścicielka Bajarki. - Na początku na pewno utrzymanie rodziny z biznesu jest niemożliwe. Od jesieni zaczniemy trzeci sezon i myślę, że niedługo zaczniemy zarabiać.
Mama = bizneswoman?
Wszystko, co znajduje się w Bajarce i wszystko, co się tu dzieje, wynika z doświadczeń Anny jako mamy. Zabawki, gry i książeczki, które można tu znaleźć, są ulubionymi rzeczami jej dzieci.
- Były testowane na każdy możliwy sposób i się sprawdziły. Pomyślałam więc, że może przypadną też do gustu innym dzieciom.
Zdarza się, że różne firmy proponują swoje produkty. Wtedy jasno stawiam sprawę - dam je do przetestowania moim dzieciom. Jeśli spodobają im się i sprawdzą, wprowadzę je do Bajarki. Nie ukrywam, że z tego powodu część firm rezygnuje ze współpracy.

Anna osobiście prowadzi grupę "Mama wspiera mamę", której uczestniczki spotykają się w środy, kiedy do pracy przychodzi z Aishą. W Bajarce pojawiają się wtedy kobiety z dziećmi.

- Między innymi po to powstała ta firma - abym mogła mieć kontakt z innymi mamami. Kiedy przyjechałam do Poznania, byłam tu obca. Otworzenie Bajarki dało mi naprawdę mnóstwo znajomości. Niektóre z nich przerodziły się już nawet w przyjaźnie - cieszy się Anna i dodaje: - Poza tym mogę nauczyć mamy innej techniki noszenia dzieci, co mi samej ułatwiało życie - jestem instruktorką noszenia w chuście. Chusty sprawdziłam dopiero, kiedy urodziła się Lidka. Byłam nimi naprawdę zafascynowana - to idealne rozwiązanie, kiedy ma się dwoje dzieci urodzonych w krótkim odstępie czasu.

Dzień jak co dzień
Prowadzenie firmy nie oznacza zaniedbania rodziny. Kilka razy w tygodniu dzieci są z Anną w Bajarce. Spędzają tu dużo czasu, wymyślają sobie zabawy.
- Teraz są w szkole i przedszkolu, a najmłodsza córka z opiekunką - kobieta tłumaczy organizację dnia rodziny.

A ta odgrywa bardzo ważną rolę, kiedy wychowuje się pięcioro dzieci i prowadzi własną firmę. W poniedziałek, jako jedyny dzień tygodnia, Anna większość czasu spędza w pracy. Odpisuje na maile, dzwoni, kupuje zabawki i słodycze.

- W większość dni wstaję o godzinie 7. Budzę Aymana i Lidkę i zaprowadzam do przedszkola. Tam mają od razu śniadanie, więc nie muszę ich karmić przed wyjściem. W tym czasie Emil opiekuje się Aishą. Wracam do domu i jestem w nim do 10 - opowiada swój plan tygodnia. - Przed 10 przychodzi pani Asia, która pomaga w domu i opiekuje się Aishą, a ja jadę do pracy. Zostaję tu do 15-15.30, później jadę po Lidkę i Aymana. Po 16 jesteśmy w domu. I tak 3 razy w tygodniu. W piątki spędzamy wspólnie czas. Jeśli zdarzy się, że muszę wpaść do Bajarki w sobotę, zabieram dzieci. Mają z tego ogromną frajdę.
Wydawałoby się, że życie siedmioosobowej rodziny płynie łatwo i prosto.
- Tak dobrze to nie jest - śmieje się Anna. - Czasem bywa trudno. Ale w piątki Emil często zajmuje się maluchami i możemy z mężem mieć czas tylko dla siebie. Zresztą starsi chłopcy są na tyle odpowiedzialni, że spokojnie mogę z nimi zostawić troje maluchów - chwali synów.

Ja, kobieta
No a kiedy ma czas na fryzjera, kosmetyczkę?
- Pod tym względem jestem pewnie nietypową kobietą. Mam małą szafę - kilka półek i wieszaków. Używam niewielu kosmetyków - tylko kremy nawilżające. Nie robię makijażu, nie maluję paznokci. Największą wartością jest dla mnie rodzina - zdradza Anna.

W prowadzeniu domu Annie pomaga Asia, opiekunka Aishy.
- W zeszłym roku, gdy nie miałam takiej pomocy, wieczorami czułam się wykończona. Kiedy Lidka powiedziała mi: "Mamusiu, nie masz czasu na zabawę z nami", stwierdziłam, że to koniec - albo zamykam Bajarkę, albo znajdę kogoś do pomocy - wspomina trudne momenty. - Wiem, że niewiele mam może sobie pozwolić na zatrudnienie opiekunki. Gdyby nie własny biznes, ja również bym nie mogła. Z kolei gdyby nie Asia, nie byłoby Cafe Bajarka. Dobrze umiem też połączyć te dwa światy. A moje przyjemności? Największą radością są dla mnie są bliscy. Spełniam się w tym, że mogę być z dziećmi, nawet w pracy.

WIDZIAŁEŚ COŚ CIEKAWEGO? ZNASZ INTERESUJĄCĄ HISTORIĘ? MASZ ORYGINALNE ZDJĘCIA?
NAPISZ DO NAS NA ADRES [email protected]!

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.gloswielkopolski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gloswielkopolski.pl Głos Wielkopolski